— Nie jadłem waszego jedzenia.
— Ale zjesz — odparł zarządca. — Bo, jak rzekłem, jestem łaskawy, a ty mi wyglądasz na głodnego. Idź do kuchni i powiedz kucharzowi, żeby dał coś dla ciebie i coś dla Zakrwawionego na tyłach. Jeśli przyniesiesz mu jedzenie, na pewno z tobą porozmawia. I opowie ci swoją historię.
— Znam jego historię.
— Wszyscy mogą znać jakąś historię, ale ona nigdy nie jest taka sama. A teraz odejdź od moich drzwi, wyglądasz jak szczur uliczny.
Calvin uświadomił sobie, że owszem, kupił używaną odzież, by się wtopić w tłum, ale w tłum na ulicy, nie w eleganckie towarzystwo. Musi coś z tym zrobić, zanim wyjedzie do Paryża. Musi się zmienić, jeśli już nie w dżentelmena, to przynajmniej w kupca. Nie ulicznego szczura.
Nie lubił ludzi, którzy uważali się za łaskawych, ale rzeczywiście jedzenie w kuchni było smaczne. Nie dostał żadnych resztek ani odpadków, lecz solidny, obfity posiłek. Jak restauracja mogła nie zbankrutować, skoro zarządca jest tak łaskawy dla biedaków? Na pewno oszukuje właściciela. Stać go na łaskawość, bo nie sam za nią płaci. Większość cnót na tym właśnie polega. Ludzie chlubią się nimi, ale kiedy cnota staje się zbyt kosztowna lub niewygodna, aż dziw, jak szybko ustępuje przed potrzebami dnia codziennego.
Zrewanżował się zarządcy, usunął myszy i karaluchy z kuchni.
W zaułku Zakrwawiony sączył wino z butelki. Zobaczył Calvina i oblizał się. Calvin parsknął śmiechem.
— Słyszałem, że lubisz opowiadać.
— Wciąż przysyłają tu takich chłopaczków jak ty. Dla żartu?
— Nikt się nie śmieje. Znam twoją historię, prawie całą. Sam chciałem się z tobą spotkać.
Harrison podał mu butelkę.
— To najlepsze tutaj — wyjaśnił. — Poza tym, że mnie nie wyganiają. Kiedy ktoś zamawia butelkę wina i jej nie skończy, zarządca nie nalewa z niej już nikomu. Więc trafia do mojego zaułka.
— Zaskakujące, że nie ma tu setki innych wygłodniałych pijaków.
Harrison zaśmiał się głośno.
— Kiedyś byli. Ale mieli dość słuchania mojej opowieści, więc teraz mam ten zaułek tylko dla siebie. Tak lubię.
Calvin rozpoznał kłamstwo w jego głosie. Wcale tak nie lubił. Pragnął towarzystwa.
— Możesz opowiadać. Przy jedzeniu, jeśli wolisz.
Harrison zaczął jeść i Calvin dostrzegł ślady dawnych manier. Ten człowiek był kiedyś dobrze wychowany.
Jedząc, opowiedział mu wszystko. Niczego nie ukrywał: jak wynajął Czerwonych zza Hio, żeby porwali dwóch białych chłopców; chciał zrzucić winę na Tenska-Tawę, tak zwanego Czerwonego Proroka. Tyle że chłopców uratował brat Czerwonego Proroka, Ta-Kumsaw. Co zresztą nie miało znaczenia, bo Harrison i tak wykorzystał porwanie, żeby podburzyć białych farmerów w północnej części Wobbish, mieszkających najbliżej wioski Czerwonego Proroka nad Chybotliwym Kanoe. Dzięki temu Harrison zyskał armię, zdolną zniszczyć Prorocze Miasto. I wtedy, w ostatniej chwili, pojawia się jeden z porwanych chłopców. W tej sytuacji Harrison nie ma innego wyjścia i każe go zabić; wydaje się, że wszystko idzie jak po maśle. Czerwoni stoją bez ruchu i pozwalają, żeby ogień z muszkietów i kartacze kosiły ich jak zboże, aż dziewięciu z dziesięciu nie żyje, a cała łąka jest czerwona od krwi spływającej do Chybotliwego Kanoe; ale to okazuje się za trudne dla tych białych mężczyzn — nazywali siebie mężczyznami — bo przestają strzelać, zanim skończyli robotę, i wtedy pojawia się ten chłopak, który powinien nie żyć, a nawet nie jest ranny, i opowiada o wszystkim. Czerwony Prorok rzuca na nich klątwę, najgorszą zaś na Harrisona, który musi teraz codziennie opowiedzieć o tym komuś nowemu…
— Źle to opowiadasz — stwierdził Calvin.
Harrison rzucił mu gniewne spojrzenie.
— Myślisz, że po tylu latach nie wiem, jak mam opowiadać? Jak tylko spróbuję coś zmienić, ręce mam całe we krwi i możesz mi wierzyć, że źle to wygląda. Jakbym wsadził je po łokcie w trupa. Ludzie wymiotują na mój widok.
— Takie opowiadanie doprowadziło cię tutaj, gdzie jesz, co ci dadzą z litości, i pijesz resztki wina.
— Kim ty jesteś? — zdziwił się Harrison.
— Chłopak, którego kazałeś zabić, to mój brat Measure — wyjaśnił Calvin. — Ten drugi, porwany razem z nim, to mój brat Alvin.
— I przyszedłeś śmiać się ze mnie?
— Wyglądam, jakbym się śmiał? Nie, odszedłem z domu, bo miałem dosyć tego, że są tacy prawi, wszystko wiedzą najlepiej i nikogo innego nie szanują.
Harrison mrugnął do niego.
— Nigdy nie lubiłem takich ludzi.
— Chcesz wiedzieć, jak powinieneś to opowiadać?
— Słucham.
— Czerwoni prowadzili wojnę z Białymi. Nie korzystali z ziemi, ale nie chcieli pozwolić jej używać białym farmerom. Zwyczajnie nie potrafili się podzielić, chociaż mieli dość miejsca. Tenska-Tawa twierdził, że nawołuje do pokoju, ale naprawdę zbierał razem te tysiące Czerwonych, żeby stworzyć armię dla Ta-Kumsawa. Musiałeś coś zrobić, żeby wzburzyć Białych i skończyć z tym zagrożeniem. Dlatego owszem, poleciłeś porwać tych dwóch chłopców, ale nikomu nie kazałeś nikogo zabijać…
— Jeśli to powiem, krew od razu tryśnie mi z rąk…
— Na pewno przemyślałeś sobie już wszystkie możliwe sposoby, ale wysłuchaj mnie.
— Mów dalej.
— Nikomu nie kazałeś nikogo zabijać. To zwykłe kłamstwa, jakie opowiadają o tobie wrogowie. Kłamstwa pochodzące od Alvina Millera juniora, który teraz nazywa siebie Alvinem Smithem. W końcu to przecież on był Małym Renegado, białym chłopcem, który przez rok chodził wszędzie z Ta-Kumsawem. Był jego przyjacielem… użyjmy tu słowa „przyjaciel”, bo jesteśmy w przyzwoitym towarzystwie… więc musiał przecież nakłamać o tobie. To bitwa nad Chybotliwym Kanoe utrąciła plany Ta-Kumsawa. Gdybyś nie uderzył wtedy i tam, Ta-Kumsaw zwyciężyłby później pod Fort Detroit, przepędziłby cały cywilizowany lud z terenów na zachód od Appalachów, a armie Czerwonych napadałyby na miasta na wschodzie i rabowały… Ale dzięki tobie i twojej odwadze nad Chybotliwym Kanoe Czerwoni musieli się wycofać na zachód od Mizzipy. Otworzyłeś zachodnie ziemie dla bezpiecznej kolonizacji.
— Zanim to powiem, krew będzie płynąć mi z rąk strumieniem.
— Co z tego? Podniesiesz je i powiesz: „Patrzcie, co zrobił ten czerwony czarownik Tenska-Tawa, żeby mnie ukarać. Pokrył mi ręce krwią. Ale chętnie płacę tę cenę. Krew na moich rękach jest fundamentem, na którym Biali budują cywilizację aż do brzegów Mizzipy. Krew na moich rękach pozwala ludziom na wschodzie spać spokojnie, nie myśląc o Czerwonych, którzy napadają, gwałcą i zabijają, jak zawsze czynili dzicy”.
— Każde twoje słowo to największa bzdura na świecie, mój chłopcze — zachichotał Harrison. — Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
— Sam zdecyduj, czy pozwolisz Tenska-Tawie zwyciężyć.
— Dlaczego mi to mówisz? Co ci z tego przyjdzie?
— Sam nie wiem. Szukałem cię, bo myślałem, że wiesz coś o mocy, ale kiedy usłyszałem, że opowiadasz tę swoją historyjkę słabeusza, zrozumiałem, że prawdziwy mężczyzna niczego się od ciebie nie nauczy. Właściwie to sam wiedziałem więcej niż ty. A że chciałem cię prosić, byś się podzielił wiedzą, uznałem, że uczciwie będzie zrobić to samo.
— Jakże miło z twojej strony. — Trudno było nie zauważyć sarkazmu w głosie Harrisona.
— Wcale nie. Ja tylko wyobraziłem sobie minę mojego brata Alvina, kiedy powiesz wszystkim, że to on był Małym Renegado. Powiedz, a nikt mu nie uwierzy, kiedy będzie świadczył przeciw tobie. Sam będzie musiał się ukrywać. Pamiętasz przecież, jakie straszne rzeczy powtarzali ludzie o Małym Renegado. Podobno był najbardziej okrutny ze wszystkich Czerwonych. Zabijał i torturował tak, że nawet Shaw-Nee rzygali.
Читать дальше