— Nie — powiedziała. — Mam złamaną nogę. Jesteś nie tylko głupi, ale i głuchy?
— Czy wy w ogóle sypiacie? — spytał.
— Oczywiście, ale nie nocą. Nocą świecimy.
— Cóż — rzekł — ja zamierzam się przespać. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Mam za sobą ciężki dzień. Może ty także powinnaś się zdrzemnąć? Czeka nas długa droga.
Niebo nad nimi zaczynało jaśnieć. Tristran złożył głowę na skórzanej torbie, starając się ignorować wyzwiska i obelgi, jakimi obrzucała go dziewczyna w niebieskiej sukni na drugim końcu łańcuszka. Zastanawiał się, jak zareaguje włochaty człowieczek, gdy on, Tristran, nie wróci.
Myślał też o tym, co może robić w tej chwili Victoria Forester, i uznał, że prawdopodobnie śpi w swym łóżku, w sypialni w domu ojca.
Zastanawiał się, czy sześciomiesięczna podróż to daleka droga i co będą jedli w jej trakcie.
Zastanawiał się, co jadają gwiazdy… a potem zasnął.
— Ptasi móżdżek, błazen, głuptak — powiedziała gwiazda. Później westchnęła i spróbowała ułożyć się jak najwygodniej w tych okolicznościach. Noga bolała ją, słabiej, lecz bez przerwy. Szarpnęła opasujący przegub łańcuszek, był on jednak ciasny i mocny i nie mogła ani zsunąć go z siebie, ani zerwać.
— Tępy, obmierzły baran — mruknęła. A potem i ona zasnęła.
W którym sporo walczy o koronę
W jasnym świetle poranka dziewczyna wydawała się bardziej ludzka, mniej eteryczna. Od chwili, gdy Tristran ocknął się ze snu, nie przemówiła ani słowa.
Tristran wyjął nóż i wystrugał ze złamanej gałęzi kulę w kształcie litery „Y”. Ona tymczasem siedziała pod klonem, wykrzywiała się i posyłała mu wrogie spojrzenia. Zdarł korę z zielonej gałęzi i owinął nią rozwidlenie w literze Y.
Jak dotąd nie zjedli śniadania i Tristran umierał z głodu. Nieustannie burczało mu w brzuchu. Gwiazda nie wspominała, że jest głodna. Z drugiej strony, w ogóle nic nie mówiła. Patrzyła tylko na niego, najpierw z wyrzutem, a potem z nieskrywaną nienawiścią.
Zaciągnął ciasno ostatni zwój kory, po czym podwinął koniec i raz jeszcze szarpnął.
— Naprawdę to nic osobistego — rzekł, zwracając się ni to do dziewczyny, ni to do drzew. W jasnych promieniach słońca prawie nie świeciła, poza miejscami, na które padał najgłębszy cień.
Gwiazda przesunęła bladym palcem tam i z powrotem po łączącym ich srebrnym łańcuszku i nie odpowiedziała.
— Zrobiłem to z miłości — dodał. — Jesteś moją jedyną nadzieją. Ona, to znaczy moja ukochana, nazywa się Vic-toria, Victoria Forester. Jest najpiękniejszą, najmądrzejszą. najsłodszą dziewczyną na całym szerokim świecie.
Jego towarzyszka prychnęła wzgardliwie.
— I ta mądra, słodka istota przysłała cię tu, abyś się nade mną znęcał?
— No, nie do końca. Widzisz, ona obiecała mi cokolwiek zapragnę — czy to rękę, czy pocałunek słodkich ust — jeśli przyniosę jej spadającą gwiazdę, którą ujrzeliśmy przedostatniej nocy. Sądziłem, że gwiazda, która spadła przypomina raczej diament albo kamień. Z całą pewnością nie spodziewałem się damy.
— A zatem, skoro jednak znalazłeś damę, czy nie mogłeś służyć jej pomocą albo zostawić w spokoju? Czemu wciągasz ją w to wszystko?
— Z miłości — wyjaśnił.
Spojrzała na niego oczami błękitnymi niczym niebo.
— Mam nadzieję, że się nią udławisz — powiedziała z naciskiem.
— Nie udławię się — odparł Tristran z większą radością i pewnością siebie, niż odczuwał w istocie. — Proszę, spróbuj tego. Podał jej kulę i schylając się, spróbował pomóc wstać. Gdy jego dłonie dotknęły skóry gwiazdy, poczuł lekkie, całkiem przyjemne mrowienie. Dziewczyna wciąż siedziała na ziemi, nawet nie usiłując się podnieść.
— Mówiłam już — rzekła — że uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby obrócić wniwecz twoje plany i zamiary. — Rozejrzała się po zagajniku. — Jak nieciekawie wygląda za dnia ten świat. Jak nudno.
— Po prostu oprzyj się na mnie całym ciężarem i wesprzyj na kuli — poradził. — Kiedyś będziesz musiała wstać.
Pociągnął łańcuszek i gwiazda z wahaniem zaczęła dźwigać się z ziemi, najpierw opierając się na Tristranie, a potem, jakby jego bliskość budziła w niej wstręt, na kuli.
Nagle zachłysnęła się gwałtownie i runęła na trawę. Jej twarz wykrzywił grymas bólu. Z ust uleciał cichy jęk. Tristran ukląkł obok dziewczyny.
— Co się stało? — spytał.
Błękitne oczy błysnęły. Kręciły się w nich łzy.
— Moja noga. Nie mogę na niej stanąć. Chyba naprawdę złamana. — Skóra dziewczyny zbielała niczym chmura.
— Bardzo mi przykro — rzekł bezradnie Tristran. — Mogę ci zrobić łubki. Robiłem je dla owiec. Wszystko będzie dobrze. — Mocno uścisnął jej rękę, a potem podszedł do strumienia, zanurzył w wodzie chustkę i dał ją gwieździe, aby otarła czoło.
Rozszczepił nożem kilka kolejnych gałęzi, zdjął kurtkę i koszulę, a następnie podarł na długie pasy, którymi przywiązał patyki do jej nogi, jak najmocniej potrafił. Kiedy to robił, gwiazda milczała, choć gdy zacisnął ciasno ostatni węzeł, wydało mu się, że słyszy cichutki jęk.
— Słowo daję — rzekł — powinniśmy zaprowadzić cię do prawdziwego lekarza. Nie jestem przecież chirurgiem czy lekarzem.
— Nie? — odparła sucho. — Zadziwiasz mnie.
Pozwolił jej odpocząć chwilę w słońcu.
— Chyba powinniśmy znów spróbować — powiedział wreszcie i dźwignął ją na nogi.
Powoli opuścili polanę. Gwiazda wspierała się ciężko na kuli i na ramieniu Tristrana, krzywiąc się po każdym kroku, a za każdym razem, gdy się krzywiła bądź wzdry-gała, Tristrana ogarniało krępujące poczucie winy. Uspokajał się jednak, wspominając szare oczy Victorii Forester. Wędrowali jelenią ścieżką, wiodącą przez leszczynowy zagajnik. Tristran uznał, że najwłaściwszą rzeczą będzie nawiązać rozmowę z gwiazdą, toteż pytał, od jak dawna jest gwiazdą, czy to miłe być gwiazdą i czy wszystkie gwiazdy to kobiety? Poinformował ją również, że zawsze sądził, iż gwiazdy to, jak uczyła pani Cherry, ogniste kule płonącego gazu, podobne do słońca, lecz tkwiące znacznie dalej.
Dziewczyna nie zareagowała na wszystkie jego pytania i stwierdzenia.
— Czemu właściwie spadłaś? — spytał. — Potknęłaś się o coś?
Zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na niego, jakby z oddali przyglądała się czemuś wyjątkowo ohydnemu.
— Nie potknęłam się — odparła w końcu. — Zostałam uderzona. Tym. — Sięgnęła za dekolt i wyciągnęła duży żółty kamień wiszący na srebrnym łańcuchu. — Na boku mam siniak, w miejscu gdzie to mnie uderzyło i strąciło z nieba. A teraz muszę to nosić ze sobą.
— Czemu?
Przez moment wydawało się, że odpowie, potem jednak potrząsnęła głową, zacisnęła wargi i umilkła. Po ich prawej stronie szemrał strumień, dotrzymując im kroku. Nad głowami wisiało południowe słońce, a Tristran z każdą chwilą stawał się coraz bardziej głodny. Wyjął z torby piętkę zeschniętego chleba, zwilżył ją w strumieniu i podzielił na pół.
Gwiazda z pogardą obejrzała mokry chleb i nie włożyła go do ust.
— Umrzesz z głodu — ostrzegł Tristran.
Nie odpowiedziała. Jedynie uniosła wyżej głowę.
Ruszyli dalej przez las, maszerując powoli. Wędrowali zboczem wzgórza, jelenią ścieżką, wiodącą przez zwalone pnie i coraz bardziej stromą. Tristran zaczął się obawiać, że kulejąca gwiazda potknie się i runie w dół, pociągając go za sobą.
Читать дальше