— Może się dowiesz. Bardzo dobrze. Czym jest Pierścień Erreth-Akbego? No cóż, jak sama widzisz, nie wygląda na cenny i chyba nawet nie jest Pierścieniem Jest za duży. Może raczej bransoleta, ale na to z kolei jest chyba za mały. Żaden z ludzi nie wie, dla kogo został zrobiony. Nosiła go Elfarran Piękna, zanim wyspa Solea znikła pod falami morza; już wtedy był stary. W końcu trafił do rąk Erreth-Akbego… Wykuty jest z litego srebra i ma dziewięć otworów. Na zewnętrznej powierzchni wyryte są jakby fale, a wewnątrz dziewięć Run Mocy. Na tej połowie, która jest u ciebie, są cztery runy i kawałek piątej, na mojej podobnie. Pęknięcie przeszło dokładnie przez symbol i zniszczyło go. To właśnie ten znak nazywano od owego czasu Zaginioną Runą. Pozostałe osiem znane jest Magom: runa Pirr, chroniąca od szaleństwa, wiatru i ognia. Runa Gęś, która daje wytrzymałość. I tak dalej. Ale pęknięta runa była tą, która wiązała państwa. To była Runa Więzi, symbol panowania i pokoju. Żaden władca nie mógł rządzić dobrze, jeśli nie rządził pod jej znakiem. Nikt nie wie, jak należy ją pisać. Od kiedy zaginęła, w Havnorze nie było wielkich królów. Byli książęta i tyrani, były kłótnie i wojny między krajami Ziemiomorza. Mądrzy władcy i Magowie Archipelagu pragnęli więc Pierścienia Erreth-Akbego, by odtworzyć Zaginioną Runę. W końcu jednak przestali wysyłać ludzi na poszukiwania, gdyż nikt nie potrafił odzyskać jednej części, która spoczywała w Grobowcach Atuanu, a druga, którą Erreth-Akbe podarował kargijskiemu władcy, zaginęła bardzo dawno temu. Twierdzili, że nic dobrego z tych poszukiwań nie wynika. Działo się to setki lat temu.
Zastanowił się.
— Potem ja się pojawiłem. Kiedy byłem tylko trochę starszy niż ty teraz, prowadziłem… pościg, rodzaj łowów na morzu. Ten, którego ścigałem, zwiódł mnie i zostałem wyrzucony na pustą wysepkę, niezbyt odległą od brzegów Karego-At i Atuanu, na południe i na zachód stąd. To była mała wyspa, niewiele większa od ławicy piasku. W środkowej części miała podłużne, porośnięte trawą wydmy, źródło słonawej wody i nic więcej. A jednak żyło tam dwoje ludzi: stary mężczyzna i kobieta, brat z siostrą, jak przypuszczam. Bali się mnie. Nie widzieli twarzy innego człowieka przez… jak długo? Lata, dziesiątki lat. Ale byłem w potrzebie, a oni byli dla mnie dobrzy. Mieli chatę z drzewa wyrzuconego przez fale i mieli ogień. Staruszka przyniosła mi jedzenie, małże zbierane na skałach w czasie odpływu i suszone mięso morskich ptaków, które zabijali rzucając w nie kamieniami. Bała się, ale nakarmiła mnie. Potem, kiedy nie robiłem nic, co mogłoby ją wystraszyć, nabrała do mnie zaufania i pokazała swój skarb. Ona także miała swój skarb… To była mała sukienka. Cała z jedwabiu, wyszywana perłami. Sukienka małego dziecka, sukienka księżniczki. Sama miała na sobie niewyprawione focze futro.
Nie mogliśmy rozmawiać. Wtedy nie znałem jeszcze mowy kargijskiej, a oni żadnego spośród języków Archipelagu, a i własny dość słabo. Ktoś musiał ich przywieźć na tę wyspę, gdy byli małymi dziećmi i zostawić tam na śmierć. Nie wiem dlaczego i wątpię, by oni sami wiedzieli. Znali tylko wyspę, wiatr i morze. Ale kiedy odpływałem, ona dała mi prezent. Dała mi zaginioną połowę Pierścienia Erreth-Akbego.
Przerwał na chwilę.
— Nie wiedziałem, co to jest, ani ona nie wiedziała. Najwspanialszy dar tej ery, a dała go głupia kobieta w foczej skórze tępemu prostakowi, który wepchnął go do kieszeni, mruknął „Dzięki” i odpłynął… Tak więc wyruszyłem i zrobiłem, co miałem do zrobienia. Potem zająłem się innymi sprawami, podążyłem na Smocze Stado, na zachód i jeszcze dalej. Cały czas jednak miałem ten przedmiot przy sobie. Czułem bowiem wdzięczność dla starej kobiety, która dała mi jedyną rzecz, jaką miała do ofiarowania. Przeciągnąłem łańcuch przez otwór, powiesiłem na szyi i więcej o tym nie myślałem. Aż pewnego dnia, na Selidorze, Najdalszej Wyspie, w krainie, gdzie tocząc bój ze smokiem Ormem zginął Erreth-Akbe… Otóż na Selidorze rozmawiałem ze smokiem, jednym z rodu Orma. On mi powiedział, co noszę. Wydało mu się bardzo zabawne, że tego nie wiem. Smoki uważają nas za śmiesznych. Ale pamiętają Erreth-Akbego; mówią o nim tak, jakby był smokiem, nie człowiekiem. Kiedy wróciłem na Wyspy Wewnętrzne, trafiłem w końcu do Havnoru. Urodziłem się na Goncie, który leży niezbyt daleko od waszych krain, i sporo wędrowałem od tego czasu. Wreszcie przyszła kolej na Havnor. Zobaczyłem białe wieże, mówiłem z wielkimi ludźmi, kupcami i książętami, władcami pradawnych dziedzin. Powiedziałem im, co posiadam. Powiedziałem, że jeśli zechcą, wyruszę szukać w Grobowcach Atuanu brakującej części Pierścienia, by znaleźć Zaginioną Runę, klucz do pokoju. Nie skąpili mi pochwał, a jeden z nich dał nawet pieniądze na zaopatrzenie łodzi. Nauczyłem się więc twojego języka i przybyłem na Atuan. Zamilkł spoglądając w ciemność.
— Czy ludzie w naszych miastach nie rozpoznali w tobie człowieka Zachodu? Twoja skóra, twój język…
— Och, łatwo jest oszukać ludzi — odparł niedbale. — Wystarczy znać odpowiednie sztuczki. Zmieniasz się z pomocą iluzji i za jej zasłoną nie rozpozna cię nikt z wyjątkiem innego maga. A wy tutaj, w krajach Kargadu, nie macie czarnoksiężników ani magów. To dziwne. Wypędziliście ich dawno temu i zakazaliście praktykowania Sztuki Magii, a teraz prawie w nią nie wierzycie.
— Nauczono mnie w nią nie wierzyć. To przeczy naukom Krółów-Kapłanów. Ale wiem, że tylko czary mogły doprowadzić cię do Grobowców i przez bramę w czerwonej skale.
— Nie tylko czary. Także dobra rada. Jak sądzę, częściej od was używamy pisma. Czy umiesz czytać?
— Nie. Czytanie to jeden z czarnych kunsztów. Kiwnął głową.
— Ale użyteczny — stwierdził. — Jakiś dawny, pechowy złodziej pozostawił opis Grobowców Atuanu, a także instrukcje dotyczące wejścia, wystarczające dla kogoś, kto potrafi użyć jednego z Wielkich Zaklęć Otwierania. Wszystko było opisane w księdze leżącej w skarbcu księcia Havnoru. Pozwolił mi ją przeczytać. I tak doszedłem aż do wielkiej groty…
— Do Podgrobia.
— Złodziej, który opisał drogę, sądził, że skarb jest właśnie tam, w Podgrobiu. Tam więc szukałem, choć miałem przeczucie, że musi być ukryty lepiej, głębiej wśród korytarzy. Znalazłem wejście do Labiryntu i wszedłem tam, kiedy cię zobaczyłem. Myślałem, że się . schowam i poszukam Pierścienia. To byt błąd, oczywiście. Bezimienni pochwycili mnie już i zmącili moje myśli. Od tego czasu stawałem się coraz słabszy i coraz głupszy. Nie można się im poddawać, trzeba stawiać opór tak, by duch pozostawał wciąż silny i pewny. Tego nauczyłem się już dawno. Ale to trudne tutaj, gdzie są tak potężni. Oni nie są bogami, Tenar, lecz są silniejsi od każdego z ludzi. Przez długi czas oboje siedzieli w milczeniu.
— Co jeszcze znalazłeś w skrzyniach? — zapytała stłumionym głosem.
— Śmiecie. Złoto, klejnoty, korony, miecze… Nic, do czego miałby prawo ktokolwiek z żywych. Powiedz, Tenar, jak zostałaś wybrana na Kapłankę Grobowców?
— Kiedy umiera Pierwsza Kapłanka, wyruszają, żeby w całym Atuanie szukać dziewczynki urodzonej w dniu jej śmierci. I zawsze znajdują. Dlatego, że to jest Odrodzona Kapłanka. Kiedy skończy pięć lat, przywożą ją tutaj, do Miejsca. A kiedy skończy sześć, zostaje oddana Bezimiennym, a oni pożerają jej duszę. Wtedy już do nich należy, jak należała od zarania dziejów. I nie ma imienia.
— Wierzysz w to?
Читать дальше