— Pewnie ma ochotę na twaróg.
— Może poznał znachora.
Czuł się bezpieczny w towarzystwie tej kobiety i kota. Znalazł dobry dom.
— Na dworze jest zimno — powiedziała. — Rano zamarzła rynna. Chcesz odejść już dzisiaj?
Nastała cisza. Przypomniał sobie, że musi odpowiadać słowami.
— Zostanę, jeśli mogę. Zostanę tutaj. Uśmiechnęła się, lecz wyczuł w niej wahanie.
— Bardzo proszę — odezwała się po chwili. — Muszę jednak spytać, czy możesz mi trochę zapłacić.
— O tak — odparł oszołomiony. Wstał i pokuśtykał do sypialni po sakiewkę. Przyniósł monetę: małą enladzką złotą koronę.
— Tylko za ogień i jedzenie. W dzisiejszych czasach torf słono kosztuje — wyjaśniała właśnie. Nagle dostrzegła, co jej podsunął. — O, panie! — westchnęła.
Zrozumiał, że zrobił coś nie tak.
— Nikt w wiosce nie mógłby tego zmienić — rzekła. Przez moment patrzyła mu prosto w twarz. — Cała wioska nie zdołałaby tego zmienić! — Wybuchnęła śmiechem.
Zatem wszystko było w porządku, choć słowo “zmienić" natrętnie dźwięczało mu w uszach.
— Pieniądz nie został zmieniony… — Nagle pojął, że gospodyni nie to miała na myśli. — Przepraszam. Gdybym został tu miesiąc, może całą zimę, czy to by wystarczyło? Muszę gdzieś mieszkać, gdy będę zajmować się bydłem.
Ponownie wybuchnęła śmiechem i zatrzepotała rękami.
— Jeśli zdołasz uleczyć bydło, właściciele ci zapłacą. Wówczas ty zapłacisz mnie. Jeśli chcesz, nazwij to zabezpieczeniem. Lecz schowaj swe złoto, panie. Na jego widok kręci mi się w głowie. Owocu — dodała, bo w tym momencie drzwi otwarły się, wpuszczając do środka chłodny powiew, i stanął w nich wychudzony mężczyzna o podstępnej twarzy — ten pan zatrzyma się u nas, dopóki nie uleczy krów.
— Oby szło mu jak najszybciej.
— Przedstawił zabezpieczenie. Będziesz zatem sypiał przy kominie, a on w twoim pokoju. To mój brat, Owoc, panie.
Owoc pochylił głowę i wymamrotał coś pod nosem. Oczy miał mętne. Iriothowi zdawało się, że ktoś go otruł. Gdy Owoc znów wyszedł, gospodyni zbliżyła się i powiedziała cicho, pewnym siebie głosem:
— Nie ma w nim zła, panie. To tylko trunek. Ale też pozostało z niego niewiele więcej. Schowaj zatem pieniądze tak, by ich nie znalazł, proszę. Nie będzie ich szukał, jednak wziąłby je, gdyby zobaczył. Sam nie wie, co robi. Rozumiesz?
— Tak. Rozumiem. Miła z ciebie niewiasta. — Mówiła o bracie, że sam nie wie, co robi. I wybaczała mu. — Kochająca siostra.
Słowa te zabrzmiały świeżo. Nigdy dotąd niczego takiego nie powiedział ani nie pomyślał. Przez moment miał wrażenie, że przemówił w Prawdziwej Mowie, której nie wolno mu używać. Gospodyni jednak uśmiechnęła się tylko i wzruszyła ramionami.
— Czasami mam ochotę skręcić mu durny kark — odparła, wracając do pracy.
Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest zmęczony. Cały dzień drzemał przy ogniu wraz z burym kotem. Tymczasem Dar krzątała się przy pracy. Nakarmiła go kilka razy — nędzną, prostą strawą, lecz on rozkoszował się każdym kęsem. Wieczorem Owoc gdzieś poszedł, a Dar westchnęła ciężko.
— Gdy wspomni, że mamy lokatora, w gospodzie dadzą mu nowy kredyt. Ale to nie twoja wina.
— O tak — rzekł Irioth. — To moja wina.
Ale ona mu wybaczyła. Bury kot tulił mu się do uda, pogrążony we śnie. W umyśle ujrzał kocie sny: nizinne pola, na których rozmawiał ze zwierzętami, mroczne zakątki. Kot wskoczył do jednego z nich, znalazł mleko i zaczął głośno mruczeć. Nie istniała tu wina, jedynie wielka niewinność. Nie potrzeba było słów. Nie znajdą go tutaj. Nie zdołają go znaleźć. Nie musiał wymawiać żadnych imion. Nie było tu nikogo oprócz niej i śpiącego kota oraz migoczącego ognia. Wędrował czarnymi drogami po zboczach martwej góry. Tu jednak strumienie płynęły leniwie wśród pastwisk.
***
Był szalony. Nie miała pojęcia, co ją opętało. Czemu zgodziła się, by został? Nie potrafiła jednak lękać się go i mu nie ufać. Czy to ważne, że jest szalony? Był łagodny, a kiedyś mógł być mądry, nim zdarzyło się to, co go spotkało. Poza tym szaleństwo nie zawładnęło nim całkowicie. Ogarniało go chwilami. Nic w nim nie było jednością, nawet obłęd. Nie pamiętał imienia, które jej podał, i powiedział ludziom w wiosce, by nazywali go Otak. Prawdopodobnie jej imienia także nie zdołał sobie przypomnieć; zawsze zwracał się do niej “dobrodziejko". Może to jednak uprzejmość? Ona z uprzejmości nazwała go panem, a także dlatego, że Parów ani Otak do niego nie pasowały. Słyszała, że otak to pozbawione głosu zwierzątko o ostrych zębach, lecz na Górskich Moczarach nie widywała podobnych stworzeń.
Z początku sądziła, że historia o leczeniu bydlęcej choroby też należała do przejawów szaleństwa. Jej gość nie zachowywał się jak znachorzy przynoszący zaklęcia, mikstury i maści. Gdy jednak odpoczął kilka dni, spytał o imiona gospodarzy z wioski i wyruszył w drogę, kuśtykając w starych butach Brena. Na ten widok ścisnęło jej się serce.
Wrócił wieczorem, kulejąc jeszcze mocniej, bo oczywiście San natychmiast wyprowadził go na Długie Pola, gdzie pasły się jego krowy. Wprawdzie były w wiosce konie — hodował je Olcha — lecz wierzchowców dosiadali wyłącznie pastuchowie. Dar podała gościowi miskę gorącej wody i czysty ręcznik do wytarcia obolałych stóp. Zaproponowała mu kąpiel. Razem nagrzali wody i napełnili starą wannę. Potem wyszła do swego pokoju. Kiedy wróciła, wszystko było już uprzątnięte. Ręczniki wisiały przy ogniu. Nigdy nie znała mężczyzny, który potrafiłby tak zadbać o siebie. Kto mógłby oczekiwać tego po bogaczu? Z pewnością w domu miał służbę, nie sprawiał jednak więcej kłopotu niż kot. Sam prał sobie ubranie, a nawet pościel. Przekonała się o tym pewnego słonecznego dnia, gdy wywiesił uprane rzeczy.
— Nie musisz tego robić, panie. Dorzucę twoje rzeczy do moich.
— Nie ma potrzeby — odparł z roztargnieniem, jakby sam nie do końca wiedział, co mówi. Potem jednak dodał: — Bardzo ciężko pracujesz.
— A kto nie pracuje? Lubię robić ser. To ciekawe zajęcie. Jestem silna. Boję się tylko starości, gdy nie zdołam już dźwignąć wiader i form. — Zademonstrowała mu krągłe, muskularne ramię, zaciskając dłoń w pięść i uśmiechając się szeroko. — Niezłe jak na pięćdziesięciolatkę — dodała. Czuła się niemądrze, przechwalając się przed nim. Była jednak dumna ze swych mocnych ramion i niespożytych sił.
— Niech ci się wiedzie — powiedział z powagą.
Świetnie potrafił obchodzić się z krowami. Gdy był na miejscu, a ona potrzebowała pomocy, zastępował Owoca i, jak powiedziała ze śmiechem swej przyjaciółce, Płowej, radził sobie z krowami sprytniej niż stary pies Brena.
— On do nich mówi i przysięgłabym, że rozumieją jego słowa. A jałówka łazi za nim jak szczeniak.
Cokolwiek czynił z krowami na pastwiskach, gospodarze szanowali go coraz bardziej. Oczywiście, gotowi byli chwycić się wszystkiego. Połowa stada Sana padła. Olcha nie chciał mówić, jaką część pogłowia stracił. Wszędzie wokół leżały krowie trupy. Gdyby nie chłód na moczarach, powietrze cuchnęłoby zgnilizną. Zwykła woda nie nadawała się do picia; trzeba było gotować ją co najmniej godzinę. Dobra woda pozostała tylko w dwóch studniach — jednej w mleczarni i drugiej, od której wieś wzięła swe miano.
Pewnego ranka na podwórze przybył jeden z pastuchów Olchy. Jechał konno, za sobą prowadził osiodłaną mulicę.
Читать дальше