O świcie podjęli pościg w tym samym przyspieszonym tempie, zwalniając, gdy nierówności terenu sprawiały, iż tracili trop z oczu. Wczesnym popołudniem dotarli do skraju równiny, zagłębiając się w lesiste obszary położone na północ od Gór Deszczu i Nocy.
Tu z tropów wywnioskowali, że oba kalkary wędrowały odtąd razem, nie zachowując już dystansu, jaki utrzymywały na równinie. Podążały jednak wciąż w tym samym kierunku, na północny wschód. Zwiadowcy tropili je jeszcze przez godzinę, nim Halt nie zatrzymał Abelarda i nie dał znaku pozostałym, by zsiedli z koni. Wszyscy trzej przycupnęli wokół rozłożonej na trawie mapy królestwa. Krawędzie zwoju przygnietli strzałami, by pergamin nie zwinął się z powrotem w rulon.
— Sądząc po śladach, zbliżyliśmy się nieco do nich — stwierdził Halt — ale wciąż mają nad nami co najmniej pół dnia przewagi. A teraz spójrzcie, udają się wyraźnie w tę stronę…
Dobył kolejną strzałę i położył ją na mapie, tak że wskazywała kierunek obrany przez kalkary, wędrujące przez ostatnie dwa dni i noce.
— Jak widzicie, jeśli nadal będą zmierzać tym samym kursem, oznacza to, że kierować się mogą tylko ku dwóm miejscom, które mają jakiekolwiek znaczenie — wskazał grotem strzały. — Tutaj są ruiny Gorlanu. Natomiast dalej na północ znajduje się Zamek Araluen.
Gdy zapadła noc, znów zatrzymali się na popas. Choć tropy zabójczych bestii były dobrze widoczne przy świetle księżyca, Halt nie zamierzał kontynuować pościgu w ciemnościach.
— Zbyt łatwo mogłyby nas złapać w pułapkę — powiedział. — Kiedy zdecydują się nas zaatakować, chcę o tym wiedzieć z jak największym wyprzedzeniem.
— Sądzisz, że to uczynią? — zaniepokoił się Will, który zauważył, że Halt powiedział „kiedy” a nie „jeżeli”. Zwiadowca popatrzył kątem oka na swojego młodego ucznia.
Gilan żachnął się.
— Zamek Araluen, tak po prostu? — obruszył się. — Nie sądzisz chyba, że ośmieliłyby się podjąć próbę ataku na samego króla Duncana w jego siedzibie?
Halt rozłożył bezradnie ręce.
— Nie potrafię ci odpowiedzieć — rzekł. — Nie wiemy o tych istotach prawie nic, a w dodatku połowa naszej wiedzy to mity i legendy. Musisz jednak przyznać, że byłoby to posunięcie nader śmiałe i niezwykle skuteczne, a Morgarath zawsze miał do takowych słabość.
Halt dał towarzyszom chwilę, by mogli namyślić się nad tym, co usłyszeli, a następnie wskazał inny punkt na mapie, znajdujący się na północny zachód od ich pozycji.
— Oto, co przyszło mi na myśl. Spójrzcie, tutaj mamy Zamek Redmont. Około jednego dnia drogi stąd. I kolejny dzień, by dotrzeć tu.
Grotem strzały przesunął po pergaminie aż do zaznaczonych na nim ruin Zamku Gorlan.
— Jedna osoba, która miałaby do dyspozycji dwa konie, może dotrzeć do Redmont w czasie krótszym niż jeden dzień, a potem zaprowadzić barona i sir Rodneya do Gorlanu. Jeśli kalkary utrzymają takie tempo jak dotychczas, być może tu właśnie uda się je przyłapać. Pewności nie mamy, ale wydaje się to całkiem prawdopodobne. Natomiast, mając u boku takich wojowników jak Arald i Rodney, nasze szanse, by dopaść morderców i skończyć z nimi raz na zawsze, są znacznie większe.
— Zaraz, zaraz — przerwał Gilan. — Powiedziałeś jedna osoba i dwa konie, tak?
Spojrzenia Halta i Gilana spotkały się. Dowódca zorientował się, że młodszy zwiadowca już odgadł, co mistrz ma na myśli.
— Tak właśnie, Gilanie — odezwał się. — A najlżejszy z nas może podróżować najprędzej. Chcę, żebyś wypożyczył Blaze’a Willowi. Jeśli będzie zmieniał wierzchowce, jadąc na przemian na Wyrwiju i na twoim koniu, może zdążyć.
Widać było, że Gilan nie jest zachwycony tym pomysłem i Halt rozumiał go wyśmienicie. Żaden zwiadowca nie odstępował chętnie swojego konia komuś innemu, choćby i towarzyszowi z korpusu zwiadowców. Jednak z drugiej strony Gilan zdawał sobie sprawę, że sugestia Halta jest rozsądna i logiczna. Halt czekał, aż jego były uczeń przerwie milczenie, tymczasem Will obserwował obu starszych zwiadowców oczami szeroko otwartymi z przerażenia, jakim napawała go myśl o odpowiedzialności, która miała mu przypaść w udziale.
Gilan odezwał się:
— To chyba najlepsze wyjście — stwierdził niechętnie. — A co ja mam robić?
— Podążać za mną na piechotę — odpowiedział natychmiast Halt, zwijając mapę i chowając ją na powrót do sakwy. — Jeśli zdołasz gdzieś zdobyć konia, spróbuj mnie dogonić. Jeśli nie, spotkamy się w ruinach Gorlanu. O ile nie zastaniemy w nich kalkarów, Will będzie tam czekał na ciebie z Blazem. Ja natomiast udam się dalej śladem morderców, a wy ruszycie za mną.
Gilan skinął głową w milczeniu, a Halt niespodziewanie dla siebie samego poczuł, że jest z niego dumny. Przecież gdy tylko Gilan pojął, że wymyślona przez Halta taktyka daje im największe szanse powodzenia, nie tracił już czasu na zbędne spory czy argumenty. Rzucił tylko pólżartem:
— Mówiłeś zdaje się, że mój miecz może się na coś przydać?
— Mówiłem — przyznał Halt — ale w ten sposób mam szansę uzyskać pomoc rycerzy odzianych w zbroje i wyposażonych w kopie oraz topory. Sam wiesz, że to najlepszy sposób na kalkara.
— Wiem — rzucił krótko Gilan, a następnie ujął Błazen za wędzidło i związał wodze, przerzucając je przez grzbiet gniadosza. — Najpierw jedź na Wyrwiju — poradził Willowi. — W ten sposób Blaze trochę odpocznie. Będzie biegł za tobą luzem, tak samo Wyrwij, kiedy przesiądziesz się na Blaze’a. Tylko zwiąż jego wodze w ten sposób, żeby nie zwisały i o nic nie zawadziły.
Miał już się odwrócić, gdy o czymś sobie przypomniał.
— Ach, tak. Zanim wsiądziesz na niego po raz pierwszy, pamiętaj, żeby powiedzieć „brązowe oczy”.
— „Brązowe oczy” — powtórzył Will, a Gilan nie mógł powstrzymać uśmiechu.
— Nie do mnie. Do konia — był to stary, oklepany żarcik zwiadowców, ale i teraz sprawił, że wszyscy się uśmiechnęli.
W chwilę potem Halt przypomniał im, że nie ma czasu do stracenia.
— Willu, jesteś pewien, że trafisz do Redmont?
Will skinął głową. Dotknął ręką kieszeni, w której znajdowała się jego własna kopia mapy, i zerknął na słońce.
— Północny wschód — stwierdził pewnym głosem.
— Otóż to — przytaknął usatysfakcjonowany Hałt. — Przed zmierzchem powinieneś dotrzeć do Rzeki Łososi a wtedy już nie możesz zmylić drogi. Gościniec biegnie niedaleko rzeki, na wschód od niej. Jedź równym tempem przez całą drogę, nie próbuj przyspieszać biegu — wtedy tylko zmęczysz konie i w rezultacie jazda zajmie ci więcej czasu. A teraz — powodzenia.
Halt wskoczył na siodło Abelarda, a Will dosiadł Wyrwij a. Gilan wskazał palcem chłopca i przemówił do ucha wierzchowca:
— Za nim, Blaze. Za nim. — Gniady konik, mądry jak wszystkie konie zwiadowców, potrząsnął głową, jakby chciał powiedzieć, że zrozumiał polecenie i że je wykona. Nim się rozstali, Will zadał jeszcze jedno pytanie, które nie dawało mu spokoju:
— Halt — powiedział — te ruiny Gorlanu… co to za miejsce?
— Dobre pytanie — stwierdził Halt — a odpowiedź jeszcze lepsza. Ironia losu. Chodzi o ruiny Zamku Gorlan, dawnej siedziby Morgaratha.
Kiedy potem wspominał podróż do Zamku Redmont pamiętał głównie zmęczenie. Oba konie utrzymywały stałe tempo tak, jak je wyszkolono. Oczywiście kusiło go, żeby zmusić Wyrwija do szalonego galopu, nie potrzebował jednak nawet rad Halta, żeby wiedzieć, iż takie postępowanie osłabiałoby szanse powodzenia jego misji. Cwał, jak nauczył się jeszcze od Starego Boba, był najkorzystniejszy pod każdym względem — ten właśnie krok pozwalał uzyskać najwyższą średnią prędkość.
Читать дальше