Will wstał, poruszając się bardzo ostrożnie, by nie spowodować hałasu. Ręce odruchowo sięgnęły do broni, ale zaraz potem zdał sobie sprawę, że nie grozi im bezpośrednio żadne niebezpieczeństwo. Towarzysze na słuchiwali uważnie. Po chwili Halt uniósł dłoń, wskazując na północ.
— Znowu — stwierdził cicho.
Wtedy i Will usłyszał ten głos, dobiegający poprzez szum wiatru w trawie i zawodzenie Kamiennych Fletni Mrożący krew w żyłach odgłos wycia, zawodzenia bestii wznoszącego się do coraz wyższych tonów, by wreszcie umilknąć. Wiatr przyniósł ku nim nieludzki zew, który dobył się z gardzieli potwora.
Po kilku sekundach wycie znów dało się słyszeć, tym razem jakby odrobinę niższe. Will wiedział, co to oznacza, zanim Halt zdążył oznajmić:
— Kalkary — mruknął zwiadowca. — Otrzymały nowe zadanie i wyruszają na łów.
Resztę nocy trzej towarzysze spędzili czuwając i nasłuchując dobiegających z północy łowieckich okrzyków kalkarów. W pierwszym odruchu Gilan chciał osiodłać Blaze’a. Gniady konik parskał niespokojnie; on również słyszał budzące grozę wycie bestii. Halt jednak kazał mu zaczekać.
— Nie zamierzam ruszać ich tropem po ciemku — stwierdził. — Poczekamy do świtu, a potem poszukamy śladów.
Ślady okazały się nietrudne do odnalezienia, najwyraźniej kalkary nie czyniły najmniejszego wysiłku, by je za sobą zatrzeć. Wygnieciona przez ciężkie cielska trawa wskazywała wyraźnie na północny wschód. Pierwszy ślad znalazł Halt, a po kilku minutach Gilan natrafił na trop drugiej bestii — w odległości około ćwierć kilometra, czyli wystarczająco blisko, by kalkary mogły w razie niebezpieczeństwa przyjść sobie z pomocą, a zarazem dość daleko, by w ewentualną pułapkę wpadł tylko jeden z nich.
Halt zastanawiał się przez chwilę, nim podjął decyzję-
— Ty idź za drugim tropem — polecił Gilanowi. — Will i ja podążymy za pierwszym. Musimy mieć pewność, że kalkary idą w tym samym kierunku. Nie chciałbym, żeby jeden zawrócił i zaszedł nas od tyłu.
— Jak sądzisz, wiedzą, że tu jesteśmy? — spytał Will, starając się ze wszystkich sił, by jego głos zabrzmiał spokojnie i obojętnie.
— Mogą wiedzieć. Ten tubylec miał mnóstwo czasu, by ich ostrzec. Choć z drugiej strony może to tylko zbieg okoliczności, a one wyruszają, by spełnić kolejną misję — spojrzał na wygnieciony w trawie ślad, wiodący nieodmiennie w tym samym kierunku. — Widać, że mają jakiś określony cel. — Ponownie zwrócił się do Gilana: — W każdym razie, trzymaj oczy szeroko otwarte i zwracaj też uwagę na Blaze’a. Konie wyczują kalkary szybciej niż my. Musimy strzec się zasadzki.
Gilan skinął głową i zawrócił Blaze’a, kierując go w stronę drugiego tropu. Na dany przez Halta znak trzej zwiadowcy ruszyli naprzód.
— Ja będę spoglądał przed siebie i na ślady — odezwał się Halt do Willa — a ty miej oko na Gilana, tak na wszelki wypadek.
Will skupił więc całą uwagę na wysokim zwiadowcy, który jechał równo z nimi w odległości około dwustu metrów. Blaze widoczny był tylko od łopatek w górę, dolną część ciała zwierzęcia zasłaniały trawy. Od czasu do czasu pofałdowania terenu powodowały, że i koń, i jeździec znikali chłopcu z oczu. Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy, czyli gdy Gilan nagle jakby zapadł się pod ziemię, Will krzyknął cicho. Halt w mgnieniu oka gotów był do strzału, ale w tej samej chwili Gilan i Blaze znów wyłonili się z trawy, nie mając pojęcia, jak zaniepokoili swoich towarzyszy.
— Przepraszam — mruknął Will, niezadowolony z siebie. Halt zerknął na niego.
— Nic się nie stało — odparł spokojnie. — Lepiej, żebyś dawał mi znać za każdym razem, kiedy coś jest nie tak. — Wiedział aż nazbyt dobrze, że kiedy ktoś wywołuje fałszywy alarm, następnym razem może nie zareagować na czas, a to mogłoby się skończyć fatalnie dla nich wszystkich. — Mów mi za każdym razem, kiedy będziesz tracił Gilana z oczu, a potem powiedz mi, kiedy znów się pojawi — polecił. Will skinął głową, pojmując tok myślenia swojego mistrza.
Tak więc znów zbliżali się do Kamiennych Fletni i znów zawodzące pienia były coraz lepiej słyszalne. Will zrozumiał, że tym razem miną krąg menhirów w znacznie mniejszej odległości, bowiem kalkary najwyraźniej kierowały się prosto na niego. Monotonną wędrówkę urozmaicały powtarzające się doniesienia Willa:
— Zniknął… nie widzę go… w porządku. Już się pojawił.
Pofałdowania terenu były zupełnie niewidoczne pod falującą trawą i trudno było stwierdzić, czy Gilan akurat wjeżdżał w zagłębienie, czy też czyni to Will i Halt. Najczęściej znikali sobie z oczu, gdy zdarzało im się to jednocześnie.
W pewnej chwili Gilan i Blaze znikli z pola widzenia i nie pojawili się tak jak zwykle po kilku sekundach.
— Nie widzę go… — relacjonował Will. — Ciągle go nie ma… nadal go nie ma… ani śladu… — napięcie rosło Will mówił coraz cieńszym głosem: — Ani śladu… ciągle ich nie widzę…!
Halt ściągnął wodze Abelarda i zatrzymał się z łukiem gotowym do strzału, sondując wzrokiem horyzont w okolicy miejsca, gdzie spodziewał się dojrzeć Gilana. Gwizdnął przeraźliwie, wydając trzy dźwięki, jeden wyższy od drugiego. Po krótkiej chwili usłyszeli odpowiedź: gwizd złożony z tych samych trzech nut lecz w odwrotnej kolejności. Will odetchnął z ulgą, a w tej samej chwili pojawił się Gilan, zdrowy i cały. Odwrócił się w ich stronę i rozłożył szeroko ramiona w niemym pytaniu: „Co się stało?”
Halt tylko machnął ręką i znów ruszyli przed siebie.
W miarę, jak zbliżali się do Kamiennych Fletni, Halt coraz bardziej i bardziej miał się na baczności. Kalkar, którego tropili on i Will, kierował się prosto na krąg głazów. Halt zatrzymał Abelarda i zmrużył oczy, lustrując centymetr po centymetrze szare skały, szukając jakichkolwiek oznak życia lub ruchu, który wskazywałby, że kalkar może tam na nich czekać w ukryciu.
— To jedyna rozsądna kryjówka w promieniu wielu mil — stwierdził. — Zawsze istnieje ryzyko, że to paskudztwo czai się na nas pośród skał. Myślę, że należy zachować nieco większą ostrożność.
Dał znak Gilanowi, by się do nich przyłączył i wyjaśnił mu swe zamiary. Następnie rozdzielili się w taki sposób, że zbliżali się z wolna ku Fletniom z trzech różnych kierunków, uważnie obserwując zachowanie swoich wierzchowców. Ich czuły węch lub słuch z pewnością da im znać o obecności nieprzyjaciela. Jednak kamienny krąg okazał się pusty, choć gdy znaleźli się już całkiem blisko niego, złowróżbne jęki wiatru we fletniowych otworach stały się niemal nie do zniesienia. Halt w zamyśleniu przygryzł wargę, spoglądając na dwa wyraźnie odciśnięte w trawie ślady kalkarów, podążających prosto przed siebie.
— Poruszamy się zbyt wolno — oznajmił w końcu. — Dopóki będziemy widzieć ich ślady na kilkaset metrów do przodu, jedźmy prędzej. Zwolnimy dopiero wtedy, gdy zbliżymy się do jakiegoś wzgórza albo jeśli trop zmieni kierunek.
Gilan skinął głową i bez słowa powrócił na swoją trasę. Teraz przemierzali równinę galopem. Will nadal obserwował Gilana, kiedy zaś tylko ślad kalkara stawał się mniej widoczny, Halt i Gilan porozumiewali się gwizdami, zwalniając do wolnego stępa, aż trop na nowo stawał się wyraźny.
— Zawsze zakładamy, że nieprzyjaciel zdaje sobie sprawę z naszej obecności oraz że zamierza nas zaatakować — wyjaśnił. — Pomaga to uniknąć niemiłych niespodzianek. — Położył rękę na ramieniu chłopaka, by go uspokoić.
Читать дальше