— Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z kapłana, którego ci przysłałem.
W każdych innych okolicznościach Skaurus odpowiedziałby jakimś grzecznym komplementem. W końcu, Zigabenos starał się zrobić jemu i jego ludziom przysługę. Jednak widok Alypii, oddalającej się wraz z wujem w kierunku prywatnych komnat rodziny cesarskiej, zirytował go wystarczająco, by stał się szczery.
— Nie mogłeś znaleźć kogoś, kto by tyle nie pił? — zapytał. Mróz ściął przystojną twarz Zigabenosa:
— Z pewnością. Najmocniej cię przepraszam — powiedział. — A teraz, jeśli pozwolisz… — z zimnym, wystudiowanym co do cala ukłonem, odsunął się od trybuna.
Gajusz Filipus podszedł do Marka.
— A temu znowuż na jaki wlazłeś odcisk? — zapytał, patrząc na sztywno oddalającego się Zigabenosa. — Tylko nie mów mi, że byłeś z nim szczery.
— Obawiam się, że tak — przyznał trybun. Czasami — pomyślał — nie można było zrobić gorszego błędu w stosunkach z Videssańczykami.
Zamieszanie związane z przygotowaniami do wymarszu nie odciągnęło legionistów od ich porannych zajęć na polu ćwiczeń. Gdy powrócili stamtąd pewnego dnia, Marek zastał koszary tak brudne i zagracone, że nawet obecna przeprowadzka nie była tego w stanie usprawiedliwić. Rozzłoszczony poszedł szukać Pullo i Worenusza. Zaniedbanie jakiejkolwiek pracy nie pasowało do nich, nawet gdy była to praca tak zniechęcająca jak sprzątanie.
Znalazł ich stojących obok siebie na słońcu za jednym z budynków dla kawalerów. Porzucili swe raczej sztywne pozy, gdy tylko ujrzeli go wychodzącego zza rogu. Marek nabrał powietrza, przygotowując się do wściekłego krzyku.
Ale Styppes, który siedział wygodnie w cieniu otaczających koszary drzew cytrusowych, uprzedził go:
— Co robicie, wy żałosni barbarzyńcy!? Natychmiast wracajcie do swoich pozycji! Ledwie zacząłem szkicować!
Skaurus nie zauważył wcześniej siedzącego w cieniu kapłana. Odwrócił się teraz do niego, ignorując legionistów.
— A któż dał ci panie prawo do odrywania moich żołnierzy od zadań, które im wyznaczyłem? Styppes przymrużył oczy wychodząc z cienia. W ręku trzymał kilka arkuszy pergaminu i laskę węgla drzewnego.
— Co ma większe znaczenie — zapytał — trywialne sprawy tej egzystencji, czy też chwała Phosa, która trwa na wieki?
— Ta egzystencja jest jedyną, jaką znam — odparował trybun. Styppes aż cofnął się z przerażenia, jakby stał naprzeciwko dzikiej bestii. Uczynił znak słońca — znak swojego boga — na piersiach i wymamrotał szybko jakąś krótką modlitwę przeciwko bluźnierstwu Marka. Skaurus zdał sobie sprawę, że posunął się za daleko — w oszalałym na punkcie religii Videssos, taka wypowiedź mogła wywołać zamieszki. Spróbował trochę załagodzić swoje słowa:
— O ile wiem, żaden z tych żołnierzy nie czci Phosa. — Spojrzał na Worenusza i Pullo, którzy pokiwali nerwowo głowami, czując się niczym w potrzasku, pomiędzy Styppesem a swoim dowódcą.
Marek odwrócił się znowu do kapłana.
— Do czegóż więc są ci potrzebni?
— Właściwe pytanie — powiedział Styppes przypatrując się trybunowi bez sympatii. — Choć Skotos z pewnością zabierze ich pogańskie dusze pod ziemię, do wiecznego lodu, jednak ich cielesne postacie warte są utrwalenia. Odnalazłem w nich podobieństwo do świętych naszego Pana Phosa — Akakiosa i Gouriasa, którzy mają być przedstawieni na ikonach jako młodzi mężczyźni bez bród.
— Malujesz ikony? — zapytał Marek mając nadzieję, że nie było słychać sceptycyzmu w jego głosie. Za chwilę ten gruby dureń powie, że może znosić jaja — pomyślał Marek. Styppes jednak, jak się wydawało, wziął: go na serio.
— Owszem — powiedział, podając swoje arkusze Rzymianinowi. — Musisz wziąć pod uwagę, że to tylko ogólne szkice, w dodatku nie najlepsze. Zresztą węgiel też jest kiepski. Ci głupcy w klasztorze używają drzewa orzechowego, ale mirt daje lepszą linię i mniej brudzi.
Trybun prawie nie słyszał narzekań kapłana. Przeglądał szybko kawałki pergaminu, a im więcej ich widział, tym jego oczy stawały się większe. Styppes był artystą — bez względu na to, czym jeszcze był. W kilku oszczędnych liniach zawarł najbardziej charakterystyczne rysy Rzymian; silny nos i wystające kości policzkowe Pullo, ciężkie brwi Worenusza, jego inteligentne usta i szramę, która pofałdowała podbródek.
Pullo także miał blizny, ale rysunek Styppesa nie pokazywał tego. Przyzwyczajony do rzymskich portretów, które bywały brutalnie realistyczne, Marek zapytał:
— Dlaczego pokazałeś rany jednego z nich, a drugiego nie?
— Święty Gaurios był żołnierzem, który cierpiał męczarnie, broniąc ołtarza Phosa przed poganami z Khamorth i ma być przedstawiany z żołnierskimi znakami. Akakios Klimakos jednak został sławny dzięki swojemu miłosierdziu i nie miał żadnego kontaktu z wojną.
— Ale przecież Pullo ma blizny — zaprotestował trybun.
— No i co z tego? Sami w sobie, twoi barbarzyńcy nic mnie nie obchodzą, no bo i czemu niby powinni? Ale jako wizerunki tych, którzy godni byli Phosa, mają jakieś znaczenie. Tam gdzie ich rysy nie pasują do ideału, czy mam z niego zrezygnować? Dla nich? Interesują mnie święty Klimakos i Gourias, a nie twój Pullo i Worenusz, czy jak też tam się nazywają. — Styppes roześmiał się, rozbawiony takim pomysłem.
Jego teoria sztuki była różna od wszystkiego, co myślał na ten temat Skaurus, ale trybun był zbyt oburzony pogardą kapłana, by się tym przejmować.
— W takim razie wyświadcz mi proszę tę uprzejmość, i nie odrywaj ich od wyznaczonych zadań. Mnie interesuje ich wypełnienie.
— Zuchwały poganin — powiedział Styppes, a nozdrza latały mu ze wściekłości.
— Wcale nie — odparł trybun, nie chcąc sobie czynić z niego otwartego wroga. — Ale tak jak ty masz swoje sprawy, ja mam swoje. Twój Gourias zrozumiałby obowiązek, który żołnierz musi wypełnić względem swojego dowódcy i szkodę, która może wyniknąć z osłabienia jego autorytetu.
Kapłan wyglądał na zaskoczonego.
— Nie oczekiwałbym takiego argumentu od niewiernego — jego oczy były przekrwione, ale przenikliwe.
Marek rozłożył ręce. Cokolwiek, byleby skutecznie — szepnął, ale tylko do siebie.
— No dobrze — powiedział w końcu kapłan. — Być może byłem nieco pochopny.
— Co moi ludzie robią w swoim wolnym czasie, zupełnie mnie nie obchodzi. To ich sprawa. Jeżeli zechcą ci pozować, z pewnością nie będę miał nic przeciwko temu — powiedział trybun zadowolony, że udało mu się wszystko załagodzić.
Wyrachowanie pojawiło się na tłustej twarzy Styppesa.
— A co z tobą? — zapytał.
— Ze mną?
— Tak, właśnie z tobą. Gdy tylko cię zobaczyłem wiedziałem, że byłbyś świetnym modelem do portretu świętego Kveldulfa Halogajczyka.
— Świętego kogo? — spytał zaskoczony Marek. Halogajczycy żyli w zimnej krainie, daleko na pomoc od Videssos. Niektórzy służyli jako najemnicy dla Imperium, ale znacznie częściej byli najeźdźcami i piratami. Skaurus wiedział, że czcili oni własnych, posępnych bogów a nie Phosa.
— Jak Halogajczyk stał się świętym w Videssos?
— Kveldulf głosił prawdziwą wiarę za panowania świętej pamięci Stavrakiosa — Styppes uczynił znak słońca na sercu. — Nauczał swoich rodaków w ich skutych lodem fiordach, ale oni go nie słuchali. Przywiązali go do drzewa i zadźgali włóczniami, ale on nie bał się ich broni, wybierając śmierć, która służyła chwale Phosa.
Читать дальше