— Proszę, idź pierwszy — powiedziała, znowu odwracając się do niego plecami. — Przyjdę do dębie za minutkę.
Tak jak obiecał Safav, siano było świeże i pachnące, wełniana pościel gruba i ciepła. Marek leżał z twarzą odwróconą do ściany. Ktoś wypisał na niej węglem kilka słów, zbyt teraz rozmazanych, by dało się je odczytać.
Niewidoczna za jego plecami, Alypia dodała:
— Musisz być jeszcze cierpliwy. — W jej głosie dźwięczała znajoma mu ironia. Potem nastąpiła chwila ciszy, przerwana krótkim rozzłoszczonym prychnięciem, kiedy kościane zapinki sukni nie chciały się rozpiąć. Trybun słyszał delikatny szelest przesuwanego po skórze materiału. Materac ugiął się nieco, gdy położyła się obok niego.
Kiedy ich usta się odnalazły, wyszeptała jeszcze:
— Mam nadzieję, że się mną nie rozczarujesz.
Jakiś czas później Marek spojrzał jej w oczy. W półmroku nie można było wyczytać z nich więcej niż z napisu na ścianie.
— Rozczarowany? — powiedział, wciąż oszołomiony rozkoszą. — Chyba zwariowałaś. Ku zaskoczeniu trybuna, przekręciła się ze złością w jego ramionach.
— Jesteś bardzo miły, drogi Marku, ale przede mną nie musisz udawać. Wiem jaka jestem niezdarna.
— Na bogów! — wykrzyknął, z emocji przechodząc na ładne. Już po videssańsku zaprotestował: — Jeśli to miało być niezdarne, to twojej zręczności chyba bym nie przeżył. — Położył rękę na sercu, które wciąż nie mogło się uspokoić.
Spojrzała gdzieś w dal, za jego ramię. Jej głos był zupełnie wyprany z emocji:
— On mówił, że nie ma dla mnie nadziei w tych sprawach, ale mimo wszystko spróbuje mnie czegoś nauczyć.
Nie wypowiedziała, a może nie była w stanie wypowiedzieć tego imienia, ale Skaurus wiedział kogo ma na myśli. Dłonie same zacisnęły mu się w pięści.
Zdawała się tego nie zauważać — równie dobrze mogłoby go tam nie być.
— Broniłam się, och jak ja się przed nim broniłam, ale któregoś dnia zrozumiałam, że właśnie to jest dla niego najprzyjemniejsze. Potem — powiedziała ponuro — tresował mnie… jak psa albo konia. Okruchy litości, kiedy nauczyłam się czegoś, co go zadowoliło. Kiedy mi się nie udało… — Przerwała, nie mogąc opanować drżenia.
— To się już skończyło — powiedział i poczuł jak puste są te słowa. Potem przeklinał najgorzej jak tylko potrafił we wszystkich znanych mu językach. To też wcale nie pomogło.
Po chwili Alypia mówiła dalej.
— Zawsze, gdy skończył już ze mną to robić, wydymał usta z obrzydzeniem, jakby ktoś podał mu nieświeżą rybę. Pogardzał mną bezgranicznie. Kiedyś ośmieliłam się zapytać, dlaczego wciąż do mnie przychodzi, skoro nie potrafię go zadowolić — Marek czekał bezradnie, kiedy ona przerwała, przypominając sobie te słowa: — Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam jak się uśmiecha, po raz pierwszy w ciągu tych wszystkich miesięcy udręki. Powiedział: „Bo mogę”.
Trybun pożałował, że użył już wszystkich przekleństw. Przyciągnął ją bliżej do siebie, mocno przytulił.
— Posłuchaj mnie — powiedział. — Vardanes, niech go Skotos weźmie, delektował się twoim cierpieniem.
— Tak właśnie — delektował — odparła ona, gdzieś z jego szyi. — Był koneserem we wszystkich sprawach, miedzy innymi w torturach.
— Więc dlaczego wierzysz temu, co powiedział o tobie jako o kobiecie? — spytał. — Jeszcze jedno kłamstwo, jeszcze większa twoja udręka. — Przeciągnął palcami po wygiętej linii jej kręgosłupa; długa delikatna pieszczota; pocałował najłagodniej jak potrafił. — Bo to było kłamstwo, przecież wiesz.
— Naprawdę było ci ze mną dobrze? — wyszeptała, wciąż nie dowierzając. — Naprawdę?
— Jeżeli śnieg jest „zimny”, a ocean „wilgotny”, to tak, było mi z tobą „dobrze”. Roześmiała się nerwowym, przerywanym śmiechem, a potem wybuchnęła płaczem, przywierając do niego całym ciałem. Marek po prostu tulił ją do siebie wiedząc, że musi się wypłakać, tak jak on płakał po Helvis i Nevracie.
W końcu przestała i leżała cicho w jego ramionach. Podniósł jej twarz do swojej. Chciał, by był to delikatny pocałunek zrozumienia i współczucia, ale ona odpowiedziała namiętnością bliską desperacji. Przysłowie, które słyszał kiedyś, może od Namdalajczyków, przemknęło mu teraz przez głowę: „Zapłakane oczy czynią usta najsłodszymi w świecie”. Potem i ta myśl zniknęła, bo Alypia znowu przywarła do niego z całych sił, choć teraz był to inny rodzaj uścisku.
Oboje nie mogli powstrzymać jęków i westchnień, kiedy zaczęli jeszcze raz, zapominając o delikatności. Ból rozgniatanych warg nic dla nich nie znaczył, Marek nie czuł, gdy rozorała mu plecy paznokciami. Oderwała na moment usta i niemal szlochając wyszeptała mu do ucha:
— Jak cudownie jest pragnąć!
Kiedy krzyknęła w zdumionej rozkoszy, on był tylko o sekundę spóźniony. Potem musiało minąć sporo czasu, zanim którekolwiek z nich zechciało się poruszyć. W końcu Alypia powiedziała:
— Obawiam się, że właśnie mnie rozgniatasz.
— O, przepraszam — Marek zmienił pozycję, ześlizgując się z mokrego od potu ciała. Roześmieli się oboje. — Kto by pomyślał, że można się tak spocić w tym lodowatym pokoju?
— Kto by pomyślał? — pozwoliła, by jej głos ucichł zupełnie. Potem położyła mu dłoń na ramieniu, ale nadal milczała.
— Co takiego, kochanie?
Alypia uśmiechnęła się, odpowiadając tylko:
— Nic.
Była to tak oczywista nieprawda, że pytanie zawisło między nimi w powietrzu. Od razu się poprawiła:
— Albo nic takiego, o czym umiałabym ci powiedzieć. Udał, że drapie się po głowie, ona zrobiła do niego minę.
— Myślę!
Wkrótce przekonał się, że mówiła to na poważnie.
— Wszystko, co dotąd wiedziałam o kobiecie i mężczyźnie, to okrutna zabawa. Ale ty, Marku? Czy ciebie spotkało coś lepszego? — przerwała, gestem drwiąc z siebie samej. — Romanse mówią, że nigdy nie powinno się szukać porównań.
Romanse — pomyślał Marek — wiedzą co mówią. Nagle zdał sobie sprawę, że prawie w ogóle nie myślał o Helvis, odkąd uciekł z Amfiteatru. Teraz nie mógł już tego uniknąć. Alypia poruszyła się niespokojnie. Widział, że jego milczenie ją przeraża. Powoli i spokojnie powiedział:
— Jedyne porównanie, jakie ma teraz znaczenie, to że ty jesteś tutaj ze mną i chcesz być, a ona? Jest już pewnie w Namdalen.
Westchnęła i przytuliła się do niego, szepcząc coś, co brzmiało jak:
— Dziękuję.
Ale kiedy już sobie o tym przypomniał, nie mógł się opędzić od myśli o swoim przybranym synu, o swoim własnym synu, o dziecku, które nosiła Helvis — czy może już się urodziło? Pewnie tak. A co do tego, jak mu je odebrano…
— Jedna rzecz — powiedział szorstko. — Nigdy nie używaj swojego ciała jako broni przeciwko mnie.
Jej dłoń zacisnęła się na ramieniu trybuna, mocno, aż do bólu. Rozluźniła ją.
— Nie — powiedziała. — Nigdy.
Usiadła prosto. Słabe, czerwone światło z kominka wygładziło jej rysy, czyniąc ją teraz zupełnie niepodobną do ojca, ale bez wątpienia miała w sobie bezpośredniość Mavrikiosa Gavrasa.
— Co będzie z nami dalej? — spytała Marka. — Jeżeli wolałbyś, żeby to była przygoda jednego wieczoru, o której zapomnisz jutro rano, zrozumiem to. Tak jest najbezpieczniej.
Trybun potrząsnął gwałtownie głową, niemal tak samo przestraszony, jak ona przed momentem. Widział już jak jego życie straciło sens, jak wszystko, na czym polegał, zostało mu odebrane, i perspektywa utraty tego nowego szczęścia napełniała go większym przerażeniem, niż dobrze mu znane lęki z pola bitwy. Alypia i on, odkąd się tylko poznali, nie byli sobie obojętni — to nie była jakaś błaha miłostka, którą się wykorzystuje i zaraz o niej zapomina.
Читать дальше