— Z tego to dopiero skurczybyk — powiedział z podziwem sąsiad Marka, kiedy Amfiteatr eksplodował radością. Balsamon, jak zwykle, rozpływał się w uśmiechach. Uwielbiano go w mieście i to nie bez powodu.
Aktorzy zniknęli na moment, by zmienić stroje. Pierwszy, który znowu pojawił się przed publicznością, miał na sobie skóry i futra nomady, na głowie zaś nosił srebrną opaskę, jako znak wysokiej pozycji. Rzucał się dziko na wszystkie strony, wymachując szablą i ignorując syki i wyzwiska, które sypały się na niego z trybun. Wkrótce zamieniły się one w okrzyki radości, gdy na środek wyszedł mężczyzna ubrany w zbroję Imperatora. Ale zdawał się on zupełnie nie zauważać nomady, odwracając się do niego plecami i patrząc gdzieś w dal.
Kolejni aktorzy w futrach dołączali do pierwszego, a trzech z nich przyciągnęło przed swojego wodza kryty wóz. Fałszywy khagan nachmurzył się i zgrzytnął zębami, waląc w wóz płazem szabli.
Potem słychać było fanfary i z drugiej strony bieżni nadbiegł wysoki mężczyzna w cudzoziemskiej zbroi, za którym maszerowało jeszcze czterech czy pięciu wojowników w podobnych kostiumach. Marek zmarszczył brwi, zastanawiając się kogóż to mają oni przedstawiać. Tarcze były nieco wyższe niż… Trybun pochylił się do przodu, czując jak płonie mu twarz.
Pseudolegioniści maszerowali w doskonałym szyku, a właściwie maszerowaliby, gdyby nie musieli co trzy kroki zmieniać nagle kierunku. Po chwili ich dowódca dosłownie potknął się o jednego z nomadów, co spowodowało spore zamieszanie po obu wyśmiewanych stronach.
Wódz Yezda wskazał na swój wóz, potem na postać Imperatora, który wciąż trzymał się na uboczu. Po kilku zabawnych nieporozumieniach, rzymski dowódca położył przed barbarzyńcą ogromny wór z pieniędzmi i zabrał wóz. Udając, że zapada się co chwila w błocie, cały oddział przeciągnął wóz, stawiając go o kilka kroków od Imperatora.
Serce Marka zamarło na nowo, kiedy wyszydzani legioniści poukładali się do snu wokół wozu. Gdy tylko przestali się ruszać, czterej mężczyźni schowani w środku, ubrani jak Namdalajczycy w spodnie i krótkie kurtki, rozdarli okrywające ich płótno, wyczołgali się na zewnątrz i odtańczyli szyderczy taniec na plecach śpiących. Potem ruszyli biegiem w stronę szatni i zniknęli.
Wciąż odwrócony do nich plecami, aktor w zbroi Imperatora wzruszył ostentacyjnie ramionami, jakby pytając, czego innego można się spodziewać po takich beznadziejnych idiotach, z którymi musi pracować.
Trybun spojrzał na Thorisina. Teraz Imperator głośno się śmiał. To tyle jeśli chodzi o miłe słówka Neposa — pomyślał Marek.
— Będą jeszcze następne — powiedział siedzący obok niego mężczyzna, kiedy Rzymianin wstał.
— Idę do kibla — wymamrotał Skaurus, przesuwając się wzdłuż szeregu uniesionych kolan bokiem niczym krab, w kierunku schodów.
Ale nie zatrzymał się przy latrynach. Przystając tylko na moment, by kupić kolejny kubek zielonego wina, pospiesznie opuścił Amfiteatr. Szyderczy rechot tłumu palił mu uszy. Śmialiby się jeszcze głośniej — pomyślał — gdyby ci aktorzy znali całą prawdę.
Zbliżał się wieczór. Porządkowi zapalali pochodnie wokół Amfiteatru. Ogień trzaskał na wietrze. Cienki plasterek księżyca wisiał tuż nad budynkami kompleksu pałacowego. Marek ruszył w kierunku swojego pokoju w Wielkim Sądzie, ale zmienił zdanie, zanim jeszcze opuścił plac Pala-mas. Dzisiejszego wieczora potrzebował więcej wina, a każdą tawerna w mieście gotowa była przyjąć go pod swój dach.
Odwracając się plecami do pałacu, Skaurus przeszedł przez plac na wschód, do Ulicy Środkowej. Główna arteria miasta była prawie tak samo zatłoczona jak Palamas. Jedną rękę trzymał cały czas na sakiewce, bo w Videssos było więcej złodziei niż ten, obok którego siedział w Amfiteatrze.
Granitowe gmaszysko, w którym znajdowały się biura rządu, archiwa i więzienie, zajmowało spory kawałek Ulicy Środkowej. Kiedy Marek mijał właśnie ten budynek, usłyszał jak ktoś woła go po imieniu. Odwrócił głowę. Alypia Gavra machała do niego ręką, schodząc po szerokich marmurowych schodach.
Przez chwilę stał jak przyrośnięty do ulicy, podczas gdy rozbawieni przechodnie obijali się o niego.
— Wasza Wysokość — wydukał w końcu. Nawet on słyszał, że był to tylko przerażony skrzek. Rozejrzała się wokół sprawdzając, czy ktoś z tłumu nie słyszał jego słów, ale nikt nie zwracał na nich uwagi.
— Zwykłe „Alypia” zupełnie dzisiaj wystarczy, dziękuję — powiedziała cicho.
Nie była ubrana jak księżniczka. Miała na sobie długą sukienkę z zielonej wełny, przyozdobioną futrem z królika na rękawach i wysokim kołnierzu. Właściwie, nosiła się skromniej niż wszystkie kobiety dokoła, bo nie miała żadnej biżuterii, podczas gdy większość Videssanek błyszczała złotem, srebrem i klejnotami.
— Oczywiście, jak sobie życzysz — powiedział Skaurus sztywno. Zmarszczyła brwi podnosząc wzrok, bo czubkiem głowy ledwo sięgała do jego brody.
— To ma być noc radości — powiedziała. Długi, przeciągły śmiech dobiegł ich od strony Amfiteatru. — Może powinieneś zobaczyć komików? Roześmiał się gorzko.
— Już się dzisiaj naoglądałem, dziękuję.
Nie zamierzał mówić nic więcej, ale jej pytające spojrzenie zmusiło go do wyjaśnienia. Pokiwała głową ze współczuciem.
— Potrafią być okrutni.
Marek nie widział mimów w zeszłym roku i nagle zaciekawiło go, co pokazywali wtedy. Alypia mówiła dalej:
— Ale przecież ty nie byłeś winny tej ucieczce.
— Nie byłem? — powiedział trybun, bardziej do siebie niż do niej. Chcąc uwolnić się na moment od tych wspomnień, zauważył:
— Sądząc po twoim ubraniu, ty też nie wydajesz się gotowa do świętowania.
— Tak, chyba tak — przyznała z przelotnym uśmiechem. — Nie zamierzałam wcale świętować. Zwolniłam służbę jeszcze koło południa, niech się bawią jak potrafią, a sama przyszłam tutaj, pogrzebać trochę w archiwum. Myślałam, że zajmie mi to cały dzień.
Teraz Skaurus przytaknął jej skinieniem głowy. Jako rewident ksiąg podatkowych, sam korzystał lalka razy z archiwów. Videssańczycy doskonale porządkowali bieżące dokumenty, ale przechowywanie tych, które nie były w ciągłym użytku, to już zupełnie co innego. Nawet urzędnicy, którzy się nimi zajmowali, nie potrafili czasem powiedzieć, czego właściwie pilnują.
— To do twojej historii?
— Tak — odparła zadowolona, że o tym pamiętał. — Szukałam raportu generała Onesimosa Kourkouasa, dotyczącego pierwszych starć z Yezda w Vaspurakan, trzydzieści sześć, nie? trzydzieści siedem lat temu. Jakimś cudem znalazłam to już w drugim pokoju, do którego weszłam. A potem okazało się, że jest o połowę krótsze niż myślałam. Więc dopiero zaczął się wieczór, a ja już jestem wolna.
Przyjrzała mu się uważnie.
— Co zamierzałeś robić przez resztę nocy? Mogę się do ciebie przyłączyć?
— Wasza Wysokość… nie, Alypio. — Marek poprawił się, zanim ona zdążyła to zrobić. — Wszystko co sobie zaplanowałem, to kompletnie się urżnąć. Jeżeli nie będzie ci to przeszkadzać ani ty nie będziesz chciała przeszkodzić mi, to oczywiście będzie mi bardzo miło. W innym wypadku, spotkamy się kiedy indziej.
Spodziewał się, że ta nieco bezczelna szczerość zniechęci ją do jego towarzystwa, ale ona powiedziała wesoło:
— Kapitalny pomysł. Gdzie chciałeś pójść? Podniósł brwi.
— Nie planowałem tego aż tak dokładnie. Może się trochę powłóczymy?
Читать дальше