— Ona jest jak mała rybka, jak płotka, która pływa w czystym strumieniu — powiedział — bezbronna, ale nie można jej złapać.
Słysząc to Yetch spojrzał mu prosto w oczy z uśmiechem.
Urodzony mag z ciebie — rzeki. — Jej prawdziwe imię brzmi Kest.
W Dawnej Mowie „kest”, jak Ged dobrze wiedział, oznacza płotkę: i mile pogłaskało to jego serce. Po chwili powiedział jednak ściszonym głosem:
— Nie powinieneś był chyba zdradzać mi jej imienia. Ale Vetch, który nie uczynił tego lekkomyślnie, odparł:
— Jej imię jest u ciebie bezpieczne, tak jak i moje. A poza tym znałeś je już, zanim ci je zdradziłem…
Czerwień na zachodzie pogrążyła się w popiołach, a szarość popiołu w czerni. Całe morze i niebo były zupełnie ciemne. Ged wyciągnął się do snu na dnie łodzi, zawinięty w swój płaszcz z wełny i futra. Vetch, trzymając się liny żaglowej, śpiewał cicho urywek z Czynów Eriladzkich, ten, który opowiada, jak mag Morred Biały opuścił Havnor w swoim długim statku bez wioseł i jak przybywszy na wyspę Solea, ujrzał w wiosennych sadach Elfarran. Ged usnął, zanim pieśń doszła do smutnego końca ich miłości, do śmierci Morreda, zburzenia Enladu, do pochłonięcia sadów wyspy Solea przez olbrzymie i zajadłe fale morskie. Przed północą obudził się i czuwał znowu, podczas gdy Yetch spał. Mała łódź sunęła spiesznie po lekko wzburzonym morzu, pierzchając przed silnym wiatrem, który dął na oślep przez nocny mrok, napotykając opór w jej żaglu. Ale rozerwały się już chmury zasłaniające niebo i, zanim nastał świt, cienki księżyc lał słabe światło na morze, jaśniejąc pomiędzy brunatnymi na brzegach obłokami.
— Księżyca ubywa, niedługo będzie nów — zamruczał Yetch, obudzony o brzasku, gdy na chwilę ustał zimny wiatr. Ged podniósł oczy na biały sierp ponad blednącymi na wschodzie wodami, ale nic nie powiedział. Pierwszy nów księżyca, który następuje po święcie Powrotu Słońca, nosi nazwę Odłogów i jest przeciwnym biegunem letnich świąt Księżyca i Długiego Tańca. Jest to czas niefortunny dla podróżników i dla chorych; podczas Odłogów nie nadaje się dzieciom ich prawdziwego imienia, nie śpiewa się o czynach, nie ostrzy mieczy ani narzędzi, nie składa przysiąg. Jest to ciemny biegun roku: wszystko, co się w tym czasie robi, jest zrobione źle.
W trzy dni po odpłynięciu z Soders przybyli, kierując się za ptactwem morskim i przybrzeżnymi wodorostami, do Pelimer, małej wyspy wznoszącej się wysokim garbem ponad powierzchnią burzliwego, szarego morza. Mieszkańcy wyspy mówili po hardycku, lecz na swoją własną modłę, dziwną nawet dla uszu Yetcha. Młodzieńcy zeszli na brzeg, aby nabrać słodkiej wody i odpocząć od morza, z początku przyjęto ich dobrze, z podziwem i ożywieniem. W głównym mieście wyspy przebywał czarownik, ale był on obłąkany. Chciał rozmawiać wyłącznie o wielkim wężu, który podgryza podwaliny Pelimeru, tak że wkrótce wyspa będzie musiała popłynąć z prądem jak łódź, której przecięto cumę, i ześliznąć się poza krawędź świata. Z początku czarownik przywitał uprzejmie młodych czarnoksiężników, ale mówiąc o wężu, zaczął patrzeć z ukosa na Geda; a potem począł im złorzeczyć na ulicy, wołając, że są szpiegami i sługami Morskiego Węża. Mieszkańcy Pelimeru spoglądali na nich od tej chwili ponuro, jako że tamten, choć obłąkany, był jednak ich czarownikiem. Toteż Ged i Yetch nie zatrzymali się długo na wyspie, lecz przed zmrokiem znów wyruszyli w drogę, płynąc wciąż na południo-wschód.
W ciągu tych dni i nocy żeglugi Ged ani razu nie wspomniał o cieniu, ani też nie mówił wprost o swoim poszukiwaniu; Vetch zaś tylko raz — gdy tak płynęli tym samym kursem, coraz dalej przed siebie i coraz dalej od znajomych lądów Światomorza — zadał coś w rodzaju pytania mówiąc: — Jesteś pewien? — Ged odpowiedział na to tylko: — Czy żelazo jest pewne, gdzie leży magnes? -”Vetch skinął głową i płynęli dalej; żaden z nich nie rzekł nic więcej. Od czasu do czasu rozmawiali jednak o sztukach i fortelach, którymi posługiwali się dawni magowie, aby odkrywać tajemne imiona zgubnych mocy i istot: o tym, jak Nereger z wyspy Paln poznał imię Czarnego Maga podsłuchawszy rozmowę smoków i jak Morred ujrzał imię swego wroga wypisane spadającymi kroplami deszczu w kurzu pola bitwy na Równinach Enladzkich. Mówili o zaklęciach znajdujących, o inwokacjach i o owych Pytaniach Mających Swą Odpowiedź, które potrafi zadawać jedynie Mistrz Wzorów z Roke. Lecz często Ged kończył rozmowę mrucząc słowa, które dawno temu, jesienią, powiedział mu Ogion na zboczach Góry Gont: „Aby słyszeć, należy milczeć…” Po czym zapadał w milczenie i dumał całymi godzinami, wciąż wpatrując się w morze przed dziobem łodzi. Czasami zdawało się Yetchowi, że jego przyjaciel poprzez fale, poprzez odległości, poprzez szare dni mające dopiero nadejść widzi tę rzecz, za którą płyną, i ciemny kres ich podróży.
Przepłynęli w złej pogodzie pomiędzy wyspami Kornay i Gosk, nie widząc żadnej z nich we mgle i deszczu i o tym, że je minęli, dowiadując się dopiero nazajutrz, kiedy przed sobą ujrzeli sterczące spiczaste urwiska wyspy, ponad którymi ogromnymi chmarami kołowały mewy; ich piskliwą wrzawę można było usłyszeć już z daleka na morzu. Yetch powiedział:
— To mi wygląda na Astowell. Ostatni Ląd. Na wschód i na południe od niego mapy są puste.
— Jednakże ci, co tu mieszkają, mogą coś wiedzieć o dalszych lądach — sprzeciwił się Ged.
— Dlaczego mówisz w ten sposób? — spytał Vetch, gdyż Ged: mówił niespokojnie; a jego odpowiedź na pytanie też była wahająca się i dziwna.
— Nie tam — powiedział, wpatrując się w widniejącą przed nim wyspę i poza nią, i poprzez nią. — Nie tam. Nie na morzu. Nie na morzu, lecz na suchym lądzie: na jakim lądzie? Przed źródłami otwartego morza, poza początkami, za bramami dziennego światła…
Potem zamilkł, a kiedy znów się odezwał, mówił zwyczajnym głosem, jakby uwolnił się od uroku czy przywidzenia i niezbyt jasno je pamiętał.
Port Astowell, ujście rzeczki pomiędzy skalistymi wzniesieniami, leżał na północnym wybrzeżu wyspy, a wszystkie chaty osiedla zwracały się ku północy i zachodowi; było to, jak gdyby wyspa obracała swą twarz, choć z tak daleka, wciąż w stronę Światomorza, w stron? ludzkości.
Podniecenie i przerażenie towarzyszyło zjawieniu się przybyszów o tej porze roku, kiedy żadna łódź nie odważała się wpłynąć na morza wokół Astowell. Wszystkie kobiety pozostały w lepiankach i gdy nieznajomi zbliżali się od strony plaży, wyglądały zza drzwi, chowając dzieci za spódnicami i wycofując się trwożliwie w ciemność chałup. Mężczyźni, chuderlawi osobnicy w podszytych wiatrem łachach, zebrali się uroczystym kręgiem wokół Vetcha i Geda, a każdy dzierżył kamienny topór albo nóż z muszli. Gdy jednak minął ich lęk, przyjęli przybyszów bardzo gościnnie, a ich pytaniom nie było końca. Rzadko zawijał do nich jakiś statek, nawet z Soders czy Rolomeny, jako że nie mieli nic do wymiany za brąz albo wytworne wyroby; nie mieli nawet drewna. Jako łodzie służyły im czółna uplecione z trzciny i dzielnym żeglarzem był ten, kto w takim statku zapuszczał się choćby do wysp Gosk lub Kornay. Tutaj, na skraju wszelkich map, mieszkali całkiem sami. Nie mieli czarownicy ani czarownika i najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, czym są laski młodych czarnoksiężników: podziwiali je wyłącznie dla drogocennego materiału, z jakiego były wykonane — drewna. Ich przywódca czy też Naczelnik Wyspy był bardzo stary i on jeden z całego ludu widział już w swoim życiu człowieka pochodzącego z Archipelagu. Ged był więc dla mieszkańców wyspy kimś niezwykłym; mężczyźni przyprowadzali swoich małych synków, aby przyjrzeli się człowiekowi z Archipelagu i mogli go pamiętać, gdy już będą starzy. Mieszkańcy Astowell nigdy nie słyszeli o wyspie Gont, jedynie o Havnorze i La, toteż wzięli Geda za władcę Havnoru. Starał się jak mógł najlepiej odpowiadać na ich pytania o białe miasto, którego nigdy nie widział. W miarę jak wieczór upływał, Ged stawał się jednak niespokojny; wreszcie zwrócił się do mężczyzn z wioski, kiedy siedzieli stłoczeni wokół paleniska w szałasie, w dymiącym cieple koziego łajna i wiązek jałowca, które były całym ich opałem:
Читать дальше