— Nie mam pojęcia — wyznał. — Co z twoim jąkaniem, chłopcze?
— Chyba minęło, proszę pana — odparł wesoło Simon. — Musiałem je gdzieś zostawić.
* * *
Rzeka wciąż była brunatna i wezbrana, ale przynajmniej znowu przypominała rzekę.
Jak na późną jesień było niezwykle ciepło. W całym dolnym Ankh-Morpork para unosiła się z tysięcy koców i dywanów, wystawionych do suszenia na słońce. Muł pokrywał ulice, co należy uznać za poprawę — imponująca miejska kolekcja zdechłych psów spłynęła do morza.
Para unosiła się również z posadzki werandy rezydencji Nadrektora i z imbryka herbaty na stoliku.
Babcia rozsiadła się w trzcinowym fotelu i pozwalała, by niezwykłe o tej porze roku ciepło rozgrzewało jej stopy. Obojętnie przyglądała się grupie miejskich mrówek, które od tak dawna żyły pod uniwersyteckimi brukami, że wysoki poziom magicznego da doprowadził u nich do permanentnych zmian genetycznych. W tej chwili przenosiły wilgotną bryłkę cukru z cukiernicy na mały wózeczek. Inna grupa na brzegu stołu budowała wysięgnik z patyczków.
Babcię mógłby, ale nie musiał zainteresować fakt, że jedną z tych mrówek był Drum Billet, który postanowił w końcu dać Życiu jeszcze jedną szansę.
— Mówią — powiedziała — że jeśli znajdzie się mrówkę w Dzień Strzeżenia Wiedźm, zima będzie łagodna.
— Kto tak mówi? — zapytał Cutangle.
— Na ogół ludzie, którzy się mylą — odparła Babcia. — Notuję to w swoim „Almanachu”, widzisz? Wszystko się zgadza. Większość rzeczy, w jakie wierzy większość ludzi, jest nieprawdziwa.
— Na przykład „nocą niebo czerwone, rankiem miasto spalone”? I że nie można starego psa nauczyć nowych sztuczek?
— Psy nie do tego chyba służą — mruknęła Babcia. Bryłka cukru dotarła do wysięgnika. Para mrówek mocowała ją do mikroskopijnego wielokrążka.
— Nie rozumiem połowy z tego, co mówi Simon — wyznał Cutangle. — Chociaż niektórych studentów bardzo to ekscytuje.
— Ja tam rozumiem, co mówi Esk. Tyle że w to nie wierzę — oznajmiła Babcia. — Oprócz tego, że magom potrzebne jest serce.
— Mówi też, że czarownicom potrzebna jest głowa — przypomniał Cutangle. — Może maślaną bułeczkę? Obawiam się, że są wilgotne.
— Powiedziała mi, że jeśli magia daje ludziom to, czego chcą, to rezygnacja z magii może dać im to, czego naprawdę potrzebują. Dłoń Babci zawisła nad paterą.
— Simon też to powtarza. Nie pojmuję tego. Magia istnieje, żeby z niej korzystać, nie żeby ją magazynować. No dalej, nie odmawiaj sobie.
— Magia poza magią — parsknęła Babcia. Wzięła bułeczkę i posmarowała ją dżemem. Po chwili namysłu posmarowała ją jeszcze bitą śmietaną.
Grudka cukru uderzyła o posadzkę. Natychmiast otoczyła ją kolejna grupa uniwersyteckich mrówek, gotowa zaprząc do pracy długi szereg schwytanych w ogrodzie mrówek czerwonych.
Cutangle zaczął wiercić się niespokojnie. Fotel zatrzeszczał.
— Esmeraldo — zaczął. — Chciałem cię zapytać…
— Nie — przerwała mu Babcia.
— Właściwie to chciałem powiedzieć, że moglibyśmy przyjąć na Uniwersytet jeszcze kilka dziewcząt. Na zasadzie eksperymentu. Jak tylko załatwimy sprawę kanalizacji.
— To już wasza sprawa, oczywiście.
— I… I… Wydawało mi się… Skoro mamy się chyba stać placówką koedukacyjną, pomyślałem, że może…
— Tak…
— Jak widziałabyś swoją karierę w… To znaczy, czy przyjęłabyś fotel… Grudka cukru na rolkach z patyczków przejechała pod nim, do wtóru popiskiwania mrówek-poganiaczy na samej granicy słyszalności.
— Hmm… — mruknęła Babcia. — Właściwie, dlaczego nie? Zawsze chciałam mieć duży, wiklinowy, z takim małym daszkiem u góry. Jeśli nie sprawi wam to kłopotu…
— Nie całkiem o to mi chodziło — wyznał Cutangle i dodał pospiesznie: — Ale z pewnością da się to załatwić. Nie, mówiłem o fotelu kierownika katedry. To znaczy, czy zgodziłabyś się przyjeżdżać tu na wykłady dla studentów?
— O czym wykłady?
Cutangle nerwowo szukał jakiegoś tematu.
— O ziołach? — zaryzykował. — Nie bardzo znamy się tutaj na ziołach. I głowologii. Esk opowiadała mi o głowologii. Brzmi to fascynująco.
Bryłka cukru z ostatnim szarpnięciem zniknęła w szczelinie muru. Cutangle skinął głową w jej stronę.
— Bardzo lubią cukier — powiedział. — Nie mamy serca, żeby coś z tym zrobić.
Babcia zmarszczyła brwi i ruchem brody wskazała na majaczące w dali Ramtopy, przesłonięte zawieszoną nad miastem mgiełką.
— To daleko stąd — zauważyła. — Nie mogę ciągle podróżować tam i z powrotem. Nie w moim wieku.
— Moglibyśmy ci sprawić lepszą miotłę. Nie musiałabyś jej popychać, żeby wystartowała. Poza tym miałabyś tu mieszkanie. I tyle używanej odzieży, ile uniesiesz — dodał, uruchamiając swoją tajną broń. Przewidująco zainwestował sporo czasu w rozmowy z panią Whitlow.
— Hmm… — zastanowiła się Babcia. — Jedwab?
— Czerwony i czarny — zapewnił Cutangle. Wizja Babci w czarnym i czerwonym jedwabiu przebiegła mu truchtem przez głowę; gwałtownie ugryzł bułeczkę.
— Moglibyśmy też na lato przysłać do twojej chatki kilku studentów — mówił dalej. — Na zajęcia terenowe.
— To znaczy jakie?
— Poza Uniwersytetem. Jestem przekonany, że wiele się tam nauczą. Babcia pomyślała chwilę. Z pewnością wygódce przydałby się ogólny remont i to zanim wrócą upały. Kozia szopa na wiosnę wymaga solidnego czyszczenia. Okopywanie zagonów Ziół też jest ciężką pracą.
Sufit w sypialni tylko wstyd przynosi i trzeba wymienić niektóre dachówki.
— Zajęcia praktyczne? — upewniła się.
— Absolutnie.
— Mhm… Dobrze, zastanowię się — obiecała, mgliście pamiętając, że na pierwszej randce nie należy posuwać się za daleko.
— Może wieczorem zjesz ze mną kolację i powiesz, co postanowiłaś? — zaproponował Cutangle. Oczy mu błyszczały.
— Co będziemy jeść?
— Zimne mięso i ziemniaki.
Pani Whitlow dobrze wykonała swoją pracę.
I tak się stało.
Esk i Simon pracowali nad stworzeniem nowej dziedziny magii, której nikt dokładnie nie rozumiał, ale którą mimo to wszyscy uważali za godną zainteresowania i w pewnym sensie uspokajającą.
Co może ważniejsze, mrówki wykorzystały cały cukier, jaki zdołały ukraść, do budowy niedużej piramidy w jednej z pustych ścian. Złożyły w niej zmumifikowane ciało martwej królowej. Na ścianach maleńkiej ukrytej komory grobowej wypisały owadzimi hieroglifami rozwiązanie zagadki długowieczności.
Rozwiązały ją prawidłowo. Ich odkrycie miałoby wielki wpływ na dalszy rozwój wszechświata, gdyby przy kolejnej powodzi woda znów nie zalała Uniwersytetu i nie zmyła piramidy bez śladu.
Bardzo szacowna organizacja, będąca w istocie ważnym elementem utrzymywania prawnego porządku w mieście. Przyczyna tego jest następująca: Gildia realizuje roczną kwotę, będącą społecznie akceptowalnym poziomem kradzieży, rozbojów i mordów. Pilnuje za to — w sposób definitywny i ostateczny — by nieoficjalna przestępczość została nie tylko zgnieciona, ale też zasztyletowana, uduszona, poćwiartowana, a dodatkowo także porozrzucana po mieście w licznych papierowych torbach. Uważano to powszechnie za rozwiązanie tanie i nowoczesne. Wyjątek stanowili ci, którzy osobiście padali ofiarą kradzieży, rozbojów i mordów, a nie chcieli uznać tego za swój społeczny obowiązek. Układ laki pozwalał złodziejom opracować strukturę awansów, egzaminów wstępnych i kodeksów postępowania, podobnych do przyjętych w innych profesjach, do których szybko stawali się podobni — tym bardziej że różnica i tak nigdy nie była zbyt wielka.