Laska zakręciła się w przerębli i uniosła wolno nad lód, gdzie natychmiast stała się ośrodkiem kokonu zmrożonego powietrza. Cutangle stęknął z wysiłku — bezpośrednia lewitacja to najtrudniejszy element praktycznej magii, a to z powodu nieuniknionego zagrożenia ze strony dobrze znanych zasad akcji i reakcji. Mówią one, że jeśli mag spróbuje podnieść ciężki obiekt jedynie siłą woli, musi liczyć się z perspektywą zakończenia tego ćwiczenia z mózgiem we własnych butach.
— Mógłbyś ustawić ją pionowo? — poprosiła Babcia. Z wielką ostrożnością laska wykonała powolny obrót i zawisła przed Babcią, kilka cali nad powierzchnią lodu. Szron migotał na rzeźbionych symbolach, a Cutangle'owi — przez czerwoną mgiełkę migreny przed oczami — zdawało się, że go obserwują. Z wyższością. Babcia poprawiła kapelusz i wyprostowała się gniewnie.
— No dobrze! — powiedziała.
Cutangle zachwiał się. Głos czarownicy podciął go niczym diamentowa piła. Z chłopięcych lat zapamiętał niezbyt wyraźnie, jak karciła go matka; to był ten sam ton, tylko wyrafinowany, stężony, wyostrzony kawałeczkami korundu; ton rozkazu, który nawet trupa postawiłby na baczność i przeprowadził przez połowę cmentarza, zanim ten przypomniałby sobie, że jest martwy.
Babcia stała przed zawieszoną w powietrzu laską i swym wściekłym spojrzeniem niemal topiła jej lodową powłokę.
— To uważasz za właściwe zachowanie, co? Pływasz sobie w morzu, kiedy giną ludzie? Pięknie, bardzo pięknie!
Tupiąc gniewnie okrążyła laskę. Ku zdumieniu Cutangle'a laska odwracała się za nią.
— No to cię wyrzuciła — warknęła Babcia. — Co z tego? To przecież jeszcze dziecko, a dzieci wszystkich nas odrzucają prędzej czy później. To ma być lojalna służba? Wstydu nie masz, że leżysz tu sobie i się dąsasz, kiedy w końcu mogłabyś się na coś przydać?
Pochyliła się. Jej haczykowaty nos znalazł się o parę cali od laski. Cutangle był niemal pewien, że laska próbowała wygiąć się do tyłu i odsunąć jak najdalej.
— Mam ci powiedzieć, co spotyka złośliwe laski? — syknęła Babcia. — Jeśli Esk zginie z tego świata, mam ci powiedzieć, co z tobą zrobię? Już raz uratowałaś się od ognia, bo przeniosłaś na nią swój ból. Następnym razem to nie będzie ogień.
Głos jej opadł do chłoszczącego szeptu.
— Najpierw będzie ośnik. Potem papier ścierny, potem świder, potem struganie nożem…
— Proszę się uspokoić — wtrącił Cutangle. Oczy zaszły mu łzami.
— …a to, co zostanie, wetknę w ziemię w lesie, dla huby, korników i żuków. Będziesz tam sterczeć latami.
Rzeźbienia poruszyły się. Większa ich część przesunęła się na drugą stronę laski, byle dalej od wzroku Babci.
— A teraz… — rzekła spokojniej — …teraz ci powiem, co zrobimy. Wezmę cię w rękę i wszyscy razem wrócimy na Uniwersytet. Prawda? Jak nie, to posmakujesz tępej piły.
Podwinęła rękawy i wyciągnęła rękę.
— Magu — rzuciła. — Chcę, żebyś ją uwolnił. Cutangle żałośnie skinął głową.
— Kiedy powiem: już, puszczaj. Już!
* * *
Cutangle otworzył oczy.
Babcia stała nieruchomo, wyciągając przed siebie lewą rękę. Palcami mocno obejmowała laskę. Lód odpadał od drewna w strumieniach pary.
— No dobrze — zakończyła Babcia. — Ale jeśli coś takiego się powtórzy, będę bardzo zła. Czy wyrażam się jasno? Cutangle opuścił ręce i podbiegł do niej.
— Nic się pani nie stało? Potrząsnęła głową.
— To jakby trzymać gorący sopel lodu — powiedziała. — No dalej, nie mamy czasu na pogaduszki.
— A jak wrócimy?
— Wielkie nieba, człowieku, przestań się mazać! Polecimy. Machnęła miotłą. Nadrektor przyjrzał się jej z powątpiewaniem.
— Na tym?
— Oczywiście. Czy magowie nie latają na swoich laskach?
— To trochę nie wypada.
— Jeżeli ja to jakoś znoszę, ty też dasz radę.
— Owszem, ale czy to bezpieczne? Babcia spojrzała na niego groźnie.
— W sensie bezwzględnym? — upewniła się. — Czy, powiedzmy, w porównaniu do pozostania tutaj na topniejącym polu lodowym?
* * *
— Pierwszy raz w życiu lecę na miotle — oświadczył Cutangle. — Naprawdę?
— Myślałem, że wystarczy na nie wsiąść, a one lecą. Nie przypuszczałem, że trzeba tak biegać tam i z powrotem i krzyczeć.
— To cała sztuka — burknęła Babcia.
— Myślałem, że lecą szybciej — kontynuował Cutangle. — I, szczerze mówiąc, wyżej.
— Co to ma znaczyć: wyżej? — Babcia starała się jakoś kompensować ciężar maga za sobą. Jak wszyscy pasażerowie od zarania dziejów, uparcie wychylał się w nieodpowiednią stronę.
— No… Bardziej nad drzewami. — Cutangle schylił się gwałtownie, gdy mokra gałąź zerwała mu z głowy kapelusz.
— Tej miotle nie dolega nic takiego, czego nie można by uleczyć, gdybyś stracił na wadze parę pudów — rzuciła gniewnie Babcia. — A może wolisz wysiąść i pójść dalej piechotą?
— Pomijając nawet fakt, że i tak przez cały czas dotykam nogami ziemi, nie chciałbym sprawiać pani kłopotu — oświadczył Cutangle. — Gdyby ktoś kazał mi wymienić wszystkie niebezpieczeństwa związane z lotem na miotle, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby wspomnieć także o zachłostaniu na śmierć po nogach przez wyrośnięte osty.
— Czy ty palisz? — spytała Babcia, posępnie wpatrując się przed siebie. — Coś tu się pali.
— To, żeby trochę uspokoić nerwy roztrzęsione tym straszliwym pędem, madam.
— Zgaś to natychmiast. I trzymaj się.
Miotła szarpnęła do przodu i zwiększyła szybkość do tempa zniedołężniałego starca na przebieżce.
— Panie Magu…
— Tak?
— Kiedy powiedziałam: trzymaj się…
— Tak?
— Nie miałam na myśli: tutaj. Na moment zapadła cisza.
— Och. Tak. Rzeczywiście. Strasznie przepraszam.
— Nie ma o czym mówić.
— Pamięć mam już nie tę, co dawniej… Zapewniam… Nie chciałem urazić…
— Nie jestem urażona.
Przez chwilę lecieli w milczeniu.
— Mimo to — zaczęła z namysłem Babcia — sądzę, że ogólnie rzecz biorąc wolałabym, żebyś przesunął ręce.
* * *
Deszcz zalewał dachy Niewidocznego Uniwersytetu i chlustał w rynny, gdzie puste od lata krucze gniazda spływały niczym niedbale powiązane tratwy. Woda bulgotała w starożytnych, pordzewiałych rurach. Przedostała się pod dachówki i przywitała z pająkami pod okapem. Ściekała ze szczytów i tworzyła tajemne jeziorka między najwyższymi iglicami.
Na nieskończonych dachach Uniwersytetu żyły całe ekosystemy. W porównaniu z nim Gormenghast wyglądał jak szopa z narzędziami na kolejarskiej działce. Ptaki śpiewały w miniaturowych dżunglach powstałych z jabłkowych pestek i nasion traw, żaby pływały w rynnach, kolonie mrówek pracowicie tworzyły interesującą i złożoną cywilizację.
Jednego woda nie mogła robić: lać się strumieniami z ozdobnych gargulców ustawionych na obwodzie dachu. — A to dlatego, że po pierwszych kroplach deszczu gargulce uciekły i schowały się na strychu. Utrzymywały przy tym, że brzydota nie oznacza jeszcze głupoty.
Z nieba lały się potoki wody. Lały się rzeki. Lały się całe morza. Ale przede wszystkim lały się przez dach do Głównego Holu, gdzie pojedynek Babci i Cutangle'a pozostawił bardzo dużą dziurę w suficie. Treatle miał wrażenie, że w jakiś sposób deszcz pada na niego osobiście.
Stał na stole i kierował grupami studentów, którzy wynosili obrazy i cenne gobeliny, żeby ochronić je od przemoczenia. Musiał to być stół, ponieważ podłoga znajdowała się już kilka cali pod wodą.
Читать дальше