— Posłuchaj. Musisz uciekać. Natychmiast. Nie stój tak z rozdziawionymi ustami!
ODDAJ NAM TO, odezwał się w głowie Esk zimny głos. Esk przyjrzała się szklanej piramidzie z obojętnym na wszystko Dyskiem. Podniosła wzrok na Simona i ułożyła usta w zdumione „O”.
— Ale co to jest?
— Popatrz uważnie.
Esk zajrzała w głąb szkła. Kiedy zmrużyła oczy, miała wrażenie, że mały Dysk ma powierzchnię granularną, jakby ułożoną z milionów maleńkich punkcików. A kiedy przyjrzała się punkcikom…
— To są liczby! — zawołała. — Cały świat… zbudowany z liczb!
— To nie jest świat, to jest idea świata — poprawił ją Simon. — Jaja dla Nich stworzyłem. Nie mogą się do nas przedostać, rozumiesz, ale tutaj idee stają się ciałem. Idee są rzeczywiste!
DAJ NAM TO.
— Ale idee nikogo nie mogą skrzywdzić!
— Zamieniłem obiekty w liczby, żeby je lepiej zrozumieć, ale One chcą tylko władzy — stwierdził z goryczą Simon. — Zagłębili się w moje liczby jak…
Krzyknął.
ODDAJ NAM TO, BO ROZEDRZEMY GO NA STRZĘPY.
Esk spojrzała na najbliższy koszmarny pysk.
— Skąd mam wiedzieć, że mogę wam zaufać? — spytała. NIE MOŻESZ NAM UFAĆ. ALE NIE MASZ WYBORU. Rozejrzała się. Otaczał ją krąg twarzy, których nawet nekrofil nie mógłby pokochać, twarzy poskładanych na śmietniku handlarza ryb, twarzy złożonych z przypadkowych kawałków istot czających się w oceanicznych rowach i nawiedzanych jaskiniach, nie dość ludzkich nawet na to, by mogły krzywić się czy drwiąco szczerzyć zęby, jednak groźnych jak zmarszczka na wodzie w kształcie podejrzanie zbliżonym do litery „V” w pobliżu niczego nie podejrzewającego pływaka. Nie mogła im ufać. Ale nie miała wyboru.
* * *
Tymczasem coś jeszcze działo się w miejscu odległym o grubość cienia.
Studenci magii przybiegli do Głównego Holu, gdzie Cutangle i Babcia Weatherwax wciąż trwali w magicznym odpowiedniku indiańskiego siłowania na ręce. Kamienie posadzki pod stopami Babci topniały już i pękały; stół za plecami Cutangle'a zapuścił korzenie, a na blacie wyrastały gęsto żołędzie.
Jeden ze studentów zdobył kilka nagród za odwagę, ośmielił się bowiem pociągnąć Cutangle'a za skraj szaty…
A teraz wszyscy tłoczyli się w wąskim pokoiku i patrzyli na dwa ciała.
Cutangle wezwał lekarzy ciała i lekarzy umysłu. Kiedy wzięli się do pracy, w pokoiku zaszumiała magia.
Babcia stuknęła Nadrektora w ramię.
— Pozwól na słówko, młody człowieku — powiedziała.
— Już nie taki młody, madam — westchnął Cutangle. — Wcale nie młody.
Czuł się wyczerpany. Minęły chyba dziesiątki lat, odkąd ostatnio toczył magiczny pojedynek. Takie zabawy były popularne wśród studentów. Miał paskudne przeczucie, że Babcia w końcu by wygrała. Walka z nią przypominała polowanie na muchę latającą dookoła własnego nosa. Nie wiedział, co go napadło, że się na coś takiego zdecydował.
Babcia wyprowadziła go na korytarz i skręciła za róg do okna. Usiadła na parapecie, opierając miotłę o ścianę. Deszcz bębnił głośno o dachy, a zygzaki błyskawic zapowiadały zbliżającą się do miasta burzę o proporcjach Ramtopów.
— To był imponujący pokaz — powiedziała. — Raz czy dwa już prawie wygrałeś.
— Och… — Cutangle wyraźnie się rozpromienił. — Naprawdę pani tak myśli?
Babcia kiwnęła głową.
Cutangle przez chwilę poklepywał się po rozmaitych częściach szaty, wreszcie znalazł kapciuch z tytoniem i zwitek papieru. Ręce mu drżały, gdy ugniatał kilka włókien używanego fajkowego ziela w cienkiego skręta. Przesunął swe dzieło po języku, ale ledwie zwilżył bibułkę. Wtedy w głębi jego umysłu obudziło się mgliste wspomnienie manier.
— Ehm… — chrząknął. — Czy wolno zapalić?
Babcia wzruszyła ramionami. Cutangle potarł zapałką o ścianę i desperacko usiłował skierować płomyk i papierosa w mniej więcej to samo miejsce. Babcia łagodnie wyjęła mu zapałkę z drżących palców i podała ogień.
Cutangle zaciągnął się, kaszlnął rytualnie i oparł się o ścianę. Jarzący się koniec skręta był jedynym światłem w mrocznym korytarzu.
— Oni Wędrują — stwierdziła w końcu Babcia.
— Wiem — zgodził się Cutangle.
— Twoi magowie nie zdołają ich sprowadzić.
— To też wiem.
— Coś jednak sprowadzić mogą.
— Wolałbym, żeby pani tego nie powiedziała. Przez chwilę oboje rozważali, co może powrócić, zamieszkać w żywych ciałach i zachowywać się prawie tak, jak początkowi właściciele.
— To chyba moja wina — rzekli chórem i urwali zdumieni.
— Pani pierwsza, madam — ustąpił Cutangle.
— Te wasze papierosy… — zainteresowała się Babcia. — Dobrze robią na nerwy?
Cutangle otworzył usta, by zauważyć niezwykle uprzejmie, iż palenie jest nałogiem zarezerwowanym dla magów. Powstrzymał się jednak po chwili zastanowienia. Bez słowa podał Babci kapciuch.
Opowiedziała mu o narodzinach Esk, o przybyciu starego maga, o lasce i wycieczkach Esk w dziedzinę magii. Zanim skończyła, udało jej się zwinąć ciasną, wąską rurkę, która paliła się niebieskim płomykiem i szczypała w oczy.
— Wątpię, żeby to dobrze robiło roztrzęsionym nerwom. — Pociągnęła nosem.
Cutangle nie słuchał.
— To zadziwiające — mruknął. — Mówi pani, że dziecko w żaden sposób nie ucierpiało?
— Niczego takiego nie zauważyłam. Laska była… no… stała po jej stronie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
— A gdzie jest teraz ta laska?
— Powiedziała, że wrzuciła ją do rzeki… Stary mag i podstarzała czarownica spojrzeli na siebie; rozbłysk pioruna na dworze oświetlił ich twarze. Cutangle pokręcił głową.
— Rzeka wylała — stwierdził. — Szansa jedna na milion… Babcia uśmiechnęła się ponuro. Był to taki uśmiech, przed którym uciekają wilki. Stanowczo chwyciła miotłę.
— Szansę jedne na milion — rzekła — spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
* * *
Są burze wręcz teatralne, z błyskawicami i metalicznym hukiem gromów. Są burze tropikalne i ciepłe, ze skłonnością do gorących wiatrów i piorunów kulistych. Ale ta burza nadeszła przez równiny nad Okrągłym Morzem i jej główną ambicją było zalanie ziemi jak największą ulewą. Burza tego typu sprawia wrażenie, że całe niebo zażyło silny środek moczopędny. Grzmoty i błyskawice zawisły gdzieś w de, dając rodzaj podkładu muzycznego, ale to deszcz grał rolę gwiazdy w tym pokazie. Stepował po okolicy.
Tereny Uniwersytetu rozciągały się aż do rzeki. Za dnia przecinała je równa, elegancka sieć żwirowych ścieżek i żywopłotów, ale w środku mokrej, burzliwej nocy żywopłoty jakby się gdzieś wyprowadziły, a ścieżki po prostu sobie poszły w jakieś suche miejsce.
Blade magiczne światełko jarzyło się słabo między ociekającymi wodą liśćmi. Deszcz bez trudu znajdował drogę między nimi.
— Nie mógłbyś przywołać jednej z tych waszych magicznych kuł ognia?
— Litości, madam.
— Jesteś pewien, że mieliśmy iść właśnie tędy?
— Gdzieś tu powinno być coś w rodzaju mola, chyba że całkiem się zgubiłem.
Zabrzmiał odgłos przedzierania się ciężkiego ciała przez krzaki, a potem plusk.
— Przynajmniej znalazłem rzekę.
Babcia Weatherwax rozglądała się w mokrej ciemności. Słyszała szum i niewyraźnie widziała białe grzebienie fal powodzi. Czuła też niepowtarzalny aromat Ankh, sugerujący, że kilka armii wykorzystało rzekę nąjpierw jako toaletę, a potem jako cmentarz.
Читать дальше