— Ramiona ci się trzęsą!
— Nad wąwozem zgubiłam szal. A trochę tu chłodno. Już prawie jesteśmy.
Babcia rozglądała się gniewnie. Jej myśli przemierzały labirynt mrocznych podejrzeń. Musi rozszyfrować tę zagadkę. Jak tylko będzie miała czas.
Pod nimi przepłynęły wolno mokre belki głównego połączenia Lancre ze światem zewnętrznym. Z oddalonej o pół mili kurzej farmy zabrzmiał chór zduszonych pisków i głuchy stuk.
— A to? Co to było twoim zdaniem?
— Jakiś szkodnik w kurniku. Ostrożnie, schodzimy w dół.
— Kpisz ze mnie?
— Cieszę się, Esme. Przejdziesz za to do historii, wiesz? Spłynęły na most. Babcia Weatherwax zeskoczyła lekko i poprawiła strój.
— No… tak — rzuciła nonszalancko.
— Jesteś lepsza niż Czarna Aliss. Wszyscy tak powiedzą — mówiła dalej Niania Ogg.
— Niektórzy ludzie powiedzą wszystko — stwierdziła Babcia. Spojrzała przez poręcz na spieniony nurt w dole, a potem w górę, na daleki występ, na którym wznosił się Zamek Lancre.
— Myślisz, że naprawdę powiedzą? — spytała z pozorną obojętnością.
— Zapamiętaj moje słowa.
— Hm.
— Ale nie zapominaj, że musisz jeszcze dopełnić zaklęcie. Babcia Weatherwax skinęła głową. Stanęła twarzą ku wschodzącemu słońcu, wzniosła ręce i dopełniła zaklęcie.
* * *
Jest prawie niemożliwe, żeby w słowach oddać nagły upływ piętnastu lat i dwóch miesięcy.
Łatwiej dokonać tego obrazami. Można wtedy wykorzystać kalendarz z mnóstwem spadających kartek albo zegar, którego wskazówki kręcą się coraz szybciej, aż całkiem się rozmywają. Albo drzewa, w kilka sekund okrywające się kwiatami i owocami.
No wiecie… Albo słońce zmienia się w ognisty pas na niebie, a dni i noce migoczą szybko, jak w zepsutym stroboskopie; albo kostiumy widoczne w sklepie z ubraniami naprzeciwko znikają i pojawiają się szybciej niż na striptizerce, która w jeden wieczór musi obsłużyć dziesięć knajp.
Istnieje wiele sposobów, jednak żaden z nich nie jest tu konieczny, gdyż żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła.
Słońce istotnie przeskoczyło kawałek w bok, drzewa po krawędziowej stronie wąwozu wydawały się nieco wyższe, a Niania nie mogła się pozbyć wrażenia, że ktoś ciężki właśnie na niej usiadł, spłaszczył ją zupełnie, a potem rozprostował na nowo.
Stało się tak dlatego, że królestwo nie przeniosło się w czasie w normalnym sensie tego słowa, sugerującym migotanie nieba i przyspieszone zdjęcia. Przemieściło się wokół czasu, co jest metodą bardziej elegancką, łatwiejszą w realizacji i zaoszczędzającą długich poszukiwań laboratorium naprzeciwko sklepu z ubraniami, który przez sześćdziesiąt lat trzyma na wystawie ten sam manekin, co tradycyjnie jest najbardziej czasochłonnym i kosztownym zabiegiem w całym przedsięwzięciu.
* * *
Pocałunek trwał ponad piętnaście lat. Nawet żaby tego nie potrafią.
Błazen odsunął się. Oczy mu się zaszkliły, na twarzy miał wyraz oszołomienia.
— Poczułaś, że cały świat zadrżał? — zapytał. Magrat spojrzała nad jego ramieniem w las.
— Chyba jej się udało — stwierdziła.
— Co takiego? Zawahała się.
— Nie, nic. Nic ważnego.
— Spróbujemy jeszcze raz? Mam wrażenie, że poprzednio nie zrobiliśmy tego jak należy.
Magrat kiwnęła głową.
Tym razem trwało to tylko piętnaście sekund. Wydawało się, że dłużej.
* * *
Drżenie przebiegło po zamku; wstrząsnęło tacą, z której książę Felmet jadł owsiankę — ku swej radości nie przesoloną.
Poczuły je duchy, tłoczące się teraz w domu Niani Ogg niby drużyna rugby w budce telefonicznej.
Rozprzestrzeniło się do wszystkich kurników w królestwie i liczne ręce rozluźniły uścisk. Trzydzieści dwa fioletowe na dziobach koguty nabrały tchu i zaczęły piać jak oszalałe. Ale było już za późno, za późno…
* * *
— Wciąż mi się wydaje, że coś knułaś — oświadczyła Babcia Weatherwax.
— Może jeszcze herbaty? — zaproponowała uprzejmie Niania Ogg.
— Nie będziesz mi nic dolewać? — upewniła się Babcia. — To przez ten drink tak się wczoraj zachowałam. Nigdy bym się nie podjęła czegoś takiego. To straszne.
— Czarna Aliss by tego nie dokonała — stwierdziła z podziwem Niania. — Owszem, zaliczyła sto lat, zgadza się, ale przesunęła tylko jeden zamek. Uważam, że z zamkiem każdy dałby sobie radę.
Babcia rozpogodziła się nieco.
— I dopuściła, żeby tyle zielska wyrosło na brzegach — zauważyła skromnie.
— Właśnie.
— Znakomita robota! — zawołał z zachwytem król Verence. — Wszyscy sądzimy, że doskonała. Przebywając na płaszczyźnie eterycznej, mieliśmy okazję przyglądać się bardzo dokładnie.
Niania Ogg obejrzała tłoczące się za nim duchy, których nie spotkał zaszczyt siedzenia przy — a częściowo w — kuchennym stole.
— Wy wszyscy wyniesiecie się do wygódki — oznajmiła. — Bezczelni! Oprócz dzieciaków — dodała. — Mogą zostać, biedne maleństwa.
— Proszę zrozumieć… Tak przyjemnie jest znaleźć się poza zamkiem — wyjaśnił król.
Babcia Weatherwax ziewnęła.
— A teraz — rzekła — musimy znaleźć chłopca. To następny krok.
— Poszukamy go zaraz po obiedzie.
— Obiedzie?
— Będzie kura — poinformowała Niania. — A ty jesteś zmęczona. Poza tym porządne poszukiwanie zajmuje dużo czasu.
— Będzie w Ankh-Morpork — stwierdziła Babcia. — Zapamiętaj moje słowa. Wszyscy tam trafiają. Zaczniemy od Ankh-Morpork. Kiedy w grę wchodzi przeznaczenie, nie trzeba ludzi szukać. Wystarczy na nich poczekać w Ankh-Morpork.
Niania rozpromieniła się.
— Nasza Karen wyszła za tamtejszego oberżystę — poinformowała. — Nie widziałam jeszcze dziecka. Miałybyśmy darmowy wikt i mieszkanie.
— Nie musimy tam jechać. Rzecz w tym, żeby to on przyjechał tutaj. To miasto ma w sobie coś takiego… Jest jak ściek.
* * *
— To pięćset mil stąd! — zawołała Magrat. — Nie będzie cię całe wieki!
— Nic nie poradzę — odparł Błazen. — Książę udzielił mi specjalnych instrukcji. Ufa mi.
— Ha! Pewnie chce sprowadzić więcej żołnierzy!
— Nie. Nic takiego. Nie aż tak źle. — Błazen zawahał się. Wprowadził Felmeta w świat słów. Przecież to chyba lepsze niż walenie ludzi mieczami? Czy nie zyska się w ten sposób na czasie? Czy w tych okolicznościach to nie najlepsze wyjście?
— Nie musisz jechać! Nie chcesz jechać!
— To nie ma nic do rzeczy. Obiecałem mu lojalność…
— Tak, wiem. Dopóki nie umrzesz. Ale przecież wcale w to nie wierzysz! Sam mówiłeś, jak bardzo nienawidzisz całej Gildii i wszystkiego!
— No tak. A jednak muszę to zrobić. Dałem słowo. Magrat była bliska tupania nogami, choć nie upadła jeszcze aż tak nisko.
— Akurat kiedy zaczęliśmy się lepiej poznawać! — krzyknęła. — Jesteś żałosny!
Błazen zmrużył oczy.
— Byłbym żałosny, gdybym złamał słowo — oznajmił. — Jestem może wyjątkowo nierozsądny. Trudno. W każdym razie wracam za parę tygodni.
— Czy nie rozumiesz? Proszę cię, żebyś go nie słuchał.
— Powiedziałem już, że mi przykro. Nie będę mógł cię zobaczyć przed wyjazdem, prawda?
— Będę myła włosy — odparła chłodno Magrat.
— Kiedy?
— Zawsze.
* * *
Hwel rozmasował grzbiet nosa i ze znużeniem popatrzył na poplamiony woskiem papier. Sztuka nie szła mu najlepiej.
Читать дальше