— Mój brat też ma — oświadczył Colon. — W kształcie statku.
— Moje jest bardziej podobne do korony.
— Aha, to znaczy, że jesteś królem — uśmiechnął się Nobby. — To chyba jasne.
— Nie rozumiem dlaczego — zaprotestował Colon. — Mój brat nie jest przecież admirałem.
— I mam jeszcze ten miecz — dodał Marchewa.
Wyciągnął broń z pochwy. Colon wziął ją do ręki i obejrzał dokładnie w świetle pochodni wiszącej nad drzwiami Załatanego Bębna. Klinga była zmętniała i krótka, w dodatku wyszczerbiona jak piła. Ale porządnie wykuta, a na ostrzu mogły kiedyś być jakieś inskrypcje, jednak od samego używania wytarły się do stanu nieczytelności.
— Niezły miecz — ocenił. — Dobrze wyważony.
— Ale nie dla króla — uznał Marchewa. — Królewskie miecze są długie, błyszczące i magiczne, wysadzane klejnotami, a kiedy sieje wzniesie, odbijają światło, dzyń.
— Dzyń. Tak — przyznał Colon. — Właściwie to powinny.
— Mówię tylko, że nie można tak sobie sadzać ludzi na tronach z powodu takich drobiazgów — tłumaczył Marchewa. — Tak powiedział kapitan Vimes.
— Ale to przyjemna robota — zauważył Nobby. — Wygodne godziny pracy.
— Hmm?
Colon zagubił się na chwilę w niewielkim świecie domysłów. Prawdziwi królowie mają błyszczące miecze, to oczywiste. Tyle że… może… taki prawdziwy prawdziwy król, jak na przykład za dawnych dni, miałby miecz, co ani trochę nie błyszczy, ale jest piekielnie skuteczny w rozcinaniu różnych rzeczy.
Tak sobie tylko pomyślał.
— Mówiłem, że królowanie to przyjemna robota — powtórzył Nobby. — Krótkie godziny pracy.
— Tak, tak. Ale i dni krótkie — ocenił Colon. W zadumie spojrzał na Marchewę.
— No tak. To też, rzeczywiście — dodał Nobby.
— Poza tym mój tato uważa, że być królem to bardzo ciężka praca — poinformował Marchewa. — Cale to wytyczanie, analiza złóż i w ogóle. — Wychylił kufel. — To nie dla takich jak my. My… — Rozejrzał się z dumą. — …Strażnicy. Mam rację, sierżancie?
— Hmm? Co? A tak. — Colon wzruszył ramionami. I co z tego? Może wszystko obróciło się na lepsze. Skończył swoje piwo.
— Lepiej ruszajmy — zdecydował. — Która to godzina?
— Kolo dwunastej — odpowiedział Marchewa.
— Coś jeszcze?
Marchewa zastanowił się chwilę.
— I wszystko jest w porządku? — spróbował.
— Dobrze. Tylko sprawdzałem.
— A wiesz — odezwał się Nobby — tak to powiedziałeś, mały, że można by prawie uwierzyć, że to prawda.
* * *
Niech oko obserwatora odsunie się nieco… Oto Dysk, świat i zwierciadło światów, niesiony przez kosmos na grzbietach czterech ogromnych słoni, stojących na skorupie Wielkiego A’Tuina, Niebiańskiego Żółwia. Wokół Krawędzi tego świata ocean przelewa się w pustkę nieskończonym wodospadem. W Osi wyrasta dziesięciomilowa iglica Cori Celesti, gdzie na migoczącym wierzchołku bogowie rozgrywają gry losami ludzi…
Trzeba tylko wiedzieć, jakie są zasady i kim są gracze.
Nad dalekim brzegiem Dysku wschodziło słońce. Światło poranka płynęło po plamach mórz i kontynentów, ale czyniło to powoli, gdyż w obecności silnego pola magicznego światło jest leniwe i przyciężkawe.
W ciemnym półksiężycu, gdzie stare światło zachodzącego słońca ledwie zdążyło spłynąć z najgłębszych dolin, dwa punkciki, większy i mniejszy, wyleciały z cienia, przemknęły nisko nad płaszczyzną Oceanu Krawędziowego i z determinacją ruszyły przez niezgłębione, nakrapiane gwiazdami otchłanie kosmosu.
Może magia przetrwa. Może nie. Ale w końcu przecież nic nie trwa wiecznie.
To nieprawda. Prawda jest taka, że każdy duży zbiór nawet zwyczajnych książek deformuje przestrzeń, o czym łatwo można się przekonać, odwiedzając jeden z tych naprawdę staroświeckich antykwariatów — jeden z tych, które wyglądają jak zaprojektowane przez M. Eschera, kiedy miał zły dzień, mają więcej schodów niż podestów i długie rzędy półek kończące się małymi drzwiczkami, z pewnością zbyt niskimi, żeby przeszedł przez nie pełnowymiarowy człowiek. Tłumaczy to następujące równanie: wiedza = potęga = energia = materia = masa. Dobra księgarnia to po prostu elegancka czarna dziura umiejąca czytać.
W Spisie słów, od których oczy szczypię „figgin” definiowany jest jako maie chrupiące ciastko z rodzynkami. Słownik byłby wręcz bezcenny dla Najwyższego Wielkiego Mistrza, kiedy ten wymyślał przysięgę Bractwa, ponieważ znalazłby w nim także „welchet” (rodzaj kamizelki noszonej przez niektórych zegarmistrzów), „gaskin” (płochliwy, sza-robrazowy ptak z rodziny kaczek) i „moule” (gra sprawnościowo-zręcznościowa przy użyciu żółwi).
Zaimek używany przez krasnoludy dla określenia obu pici. Wszystkie krasnoludy mają brody i noszą do dwunastu warstw ubrania. Pleć jest mniej więcej opcjonalna.
Tzn. ok. 55 roku życia.
Dosl. dezka-knik, nadzorca kopalni.
Jedną z zadziwiających reform wprowadzonych przez Patrycjusza było uczynienie złodziei odpowiedzialnymi za poziom przestępczości w mieście, z rocznymi budżetami, planowaniem rozwoju, a przede wszystkim ścisłą ochroną zawodu. W zamian za uzgodniony średni poziom dochodów z kradzieży, sami złodzieje pilnowali, by wszelkie nieautoryzowane występki spotykały się z natychmiastową reakcją Niesprawiedliwości, która zwykle wyglądała jak kij nabijany na końcu gwoździami.
Jest to łacińskie „tłumaczenie” stów „Mąkę my day, punk”, słynnego cytatu (właściwie dwóch) Clinta Eastwooda z filmu Brudny Harry. (przyp. tłum.)
Dosł.: Witam! Witam! A cóż to się tutaj dzieje (w tym miejscu)?
Posłuchaj, słoneczko [dosł.: spojrzenie wielkiego gorącego oka na niebie, którego płomienny wzrok sięga przez otwór jaskini], nie chciałbym spuszczać nikomu lania, więc jeśli chcesz grać w B’tduz [23] Popularna gra krasnoludzka, w której dwaj gracze stają o kilka stóp od siebie i ciskają kamieniami w głowę przeciwnika.
ze mną, to ja zagrani w B’tduz z tobą. W porządku? [24] Dosi.: Wszystko jak należy podstemplowane i podparte?
Dobrej nocy wszystkim (dost.: Szczęście dla wszystkich tu obecnych na zakończenie dnia).
Jak wykidajło, tyle że trolle używają większej siły.
I mimów. To dość dziwna awersja, ale zdarza się. Każdy, kto miał workowate spodnie i pobieloną twarz, i próbował wykonywać swą sztukę w granicach niszczejących murów Ankh-Morpork, bardzo szybko znajdował się w jamie ze skorpionami, na ścianie której wymalowano radę: „Naucz się Stów”.
Byt za to entuzjastą okrucieństwa niezbędnego.
Tylko do trzeciego lęgu, oczywiście. Potem są lochami.
Gildia Straży Ogniowej została rozwiązana przez Patrycjusza rok wcześniej, w wyniku licznych skarg. Chodziło o to, że jeśli ktoś wykupił kontrakt u Gildii, jego dom byt chroniony przed pożarem. Niestety, tradycyjny ankh-morporski etos szybko zatryumfował i strażacy nabrali zwyczaju zjawiania się grupami przy domach potencjalnych klientów i wygłaszania głośnych uwag w stylu: „Wściekle łatwopalnie to wygląda, nie?” i „Wystarczy pewnie jedna upuszczona zapałka, żeby wszystko to stanęło w ogniu jak fajerwerk”.
Читать дальше