Zauważył osłupiałe spojrzenie Rincewinda i opanował się szybko. Chrząknął z zakłopotaniem i podszedł do pulpitu.
— Naprawdę nie jestem… — zaczął Rincewind.
— Gdzieś tu miałem listę — mruknęła postać. — zaraz… O, jest. Nakazuję ci…tobie, znaczy…abyś…Mam. Abyś spełnił trzy moje życzenia. Tak chcę władzy nad królestwami tego świata, chcę spotkać najpiękniejszą kobietę, jaka kiedykolwiek istniała, i chcę żyć wiecznie.
Spojrzał na Rincewinda zachęcająco.
— To wszystko? — spytał mag sarkastycznie.
— Tak.
— Drobiazg. A potem do wieczora będę miał wolne?
— I chcę jeszcze kufer pełen złota. Żebym miał z czym zacząć.
— Widzę, że przemyślałeś sobie wszystko.
— Tak. Precz!
— Dobrze. Tylko że… — Rincewind zastanowił się pospiesznie. On jest szalony, myślał, ale szalony z mieczem w ręku; muszę go pokonać na jego warunkach. — Widzisz, nie jestem bardzo potężnym demonem i obawiam się, że takie polecenia przekraczają moje możliwości. Przykro mi. Możesz mnie preczować ile zechcesz, ale zwyczajnie nie potrafię.
Niska postać przyjrzała mu się nad okularami.
— Rozumiem — stwierdził kwaśno. — A czego mógłbyś dokonać?
— No więc…Mógłbym chyba pobiec do sklepu i przynieść paczkę miętówek albo coś…
Przez chwilę trwała cisza.
— Naprawdę nie umiesz robić tych rzeczy?
— Przykro mi. Ale coś ci powiem. Wypuść mnie, a ja zawiadomię wszystkich w… — Rincewind zawahał się. Gdzie do wszystkich diabłów, mieszkają diabły? — …Demon City — zaryzykował.
— Chcesz powiedzieć: w Pandemonium? — spytał podejrzliwie jego dozorca.
— No właśnie. O to mi chodziło. Wszystkim powiem, że gdy tylko trafią do realnego świata, niech koniecznie poszukają… Jak się nazywasz?
— Thursley. Eryk Thursley.
— Właśnie.
— Demonolog, Aleja Śmietnikowa. Pseudopolis. Zaraz obok garbarni — dodał z nadzieją Thursley.
— Zapamiętam. O nic się nie martw. A teraz, gdybyś mnie wypuścił…
Thursley skrzywił się, zawiedziony.
— Na pewno nie potrafisz? — upewnił się, a Rincewind nie mógł nie usłyszeć błagalnej nuty w jego głosie. — Wystarczy nawet mała szkatułka złota. No i nie musi być najpiękniejsza kobieta w całej historii. Druga co do urody zupełnie mi wystarczy. Albo trzecia. Zresztą wybierz dowolną z pierwszej set…tysiąca. Cokolwiek masz w zapasie.
Pod koniec wypowiedzi głos aż wibrował z tęsknoty.
Rincewind miał ochotę powiedzieć: słuchaj rzuć te zabawy z chemikaliami w ciemnych pokojach, ogól się ostrzyż, weź kąpiel, albo lepiej dwie kąpiele, kup sobie nowe ubranie i wyjdź wieczorem, a wtedy… — tu musiałby szczerze przyznać, że nawet umyty, ogolony i wymoczony w solach kąpielowych Thursley nie miał szans na żadną z nagród… — a wtedy możesz dostać w twarz od dowolnej kobiety, jaką sobie wybierzesz.
Owszem, nie jest to wiele, ale zawsze jakiś fizyczny kontakt.
— Przykro mi — powtórzył jeszcze raz.
Thursley westchnął.
— Woda się gotuje — powiedział — Chcesz herbaty?
Rincewind ruszył naprzód, w trzask psychicznej energii.
— Tego… — mruknął niepewnie Thursley, gdy mag ssał palce. — Wiesz co? Rzucę na ciebie urok przymuszenia.
— Zapewniam cię, że nie ma takiej potrzeby…
— Nie. Tak będzie najlepiej. To znaczy, że będziesz mógł chodzić swobodnie. I tak miałem tu wszystko przygotowane na wypadek, gdybyś mógł wyruszyć, no wiesz, po nią.
— Dobrze — zgodził się Rincewind.
A kiedy demonolog mamrotał słowa z księgi, myślał: stopy…drzwi…schody…Wspaniały zestaw.
Przyszło mu na myśl, że jest w demonologu coś nietypowego, ale nie mógł określić, co właściwie. Wyglądał całkiem jak demonolodzy, których pamiętał z Ankh-Morpork: Zgarbieni, poplamieni chemikaliami, ze źrenicami jak łebki szpilek od chemicznych oparów. Ten tutaj świetnie by do nich pasował. Tyle że było w nim coś dziwnego.
— Szczerze mówiąc — rzekł Thursley, pracowicie ścierając część kręgu — jesteś moim pierwszym demonem. Nigdy dotąd mi się nie udało. Jak ci na imię?
— Rincewind.
Thursley zastanowił się.
— Jakoś nie kojarzę. W „Demonologii” jest Riinjswin. I Winswin. Ale mają więcej skrzydeł od ciebie. Teraz możesz wyjść. Muszę przyznać, że materializacja była pierwsza klasa. Patrząc na ciebie, nikt by nie uwierzył, że jesteś potworem. Większość demonów, gdy chce udawać ludzi, materializuje się w postaciach arystokratów, królów i książąt. A wizerunek nadgryzionego przez mole maga jest wyjątkowo sprytny. Prawie mnie nabrałeś. Szkoda że nie umiesz spełniać tych życzeń.
— Nie wiem dlaczego chcesz żyć wiecznie — stwierdził Rincewind. Prywatnie postanowił, że jeśli tylko trafi się okazja, ktoś tu zapłaci za tego „nadgryzionego przez mole”. — Odzyskać młodość… to bym zrozumiał.
— E tam. Być młodym to żadna przyjemność — odparł Thursley i przerażony zakrył dłonią usta.
Rincewind pochylił się.
Około pięćdziesięciu lat. Tego właśnie brakowało.
— To fałszywa broda! — zawołał. — Ile masz lat?
— Osiemdziesiąt siedem — wychrypiał Thursley.
— Widzę haczyki za uszami!
— Siedemdziesiąt osiem! Słowo! Precz!
— Jesteś małym chłopcem!
Eryk wyprostował się dumnie.
— Wcale nie! — zaprotestował. — mam prawie czternaście lat!
— Aha!
Chłopiec machnął na Rincewinda mieczem.
— To i tak nieważne! — krzyknął. — Można być demonologiem w każdym wieku, a ty nadal jesteś moim demonem i musisz robić, co ci każę!
— Eryku! — zawołał jakiś głos z dołu.
Chłopiec zbladł nagle.
— Tak, mamo? — odpowiedział, wpatrując się błagalnie w Rincewinda. Jago usta wyszeptały bezgłośnie: tylko nic nie mów, proszę…
— Co to za hałasy?
— Nic mamo.
— Zejdź i umyj ręce, skarbie! Śniadanie gotowe!
— Już idę, mamo. — Spojrzał bezradnie na Rincewinda. — To moja matka — wyjaśnił.
— Ma mocne płuca — zauważył Rincewind.
— Chyba… musze już iść. Ty tu zostaniesz, oczywiście.
Przyszło mu do głowy, że jego autorytet nieco ucierpiał. Machnął mieczem.
— Precz! — rzekł. — Rozkazuję ci nie opuszczać tego pokoju!
— Pewnie. No jasne — zgodził się Rincewind, badając wzrokiem okna.
— Obiecujesz? Inaczej zostaniesz odesłany w Otchłań.
— Nie tego bym nie chciał. Biegnij już. Nie martw się o mnie.
— Zostawię tutaj miecz i resztę. — Eryk zdjął większość elementów swego kostiumu. Odsłoniły szczupłego, ciemnowłosego chłopca, którego twarz wyglądałaby pewnie o wiele lepiej, gdyby się pozbył trądziku. — Jeśli ich dotkniesz, spotkają cię straszne rzeczy.
— Nawet o tym nie myślę — zapewnił Rincewind.
Kiedy został sam, podszedł do pulpitu i obejrzał księgę. Tytuł, wypisany imponująco zakręconymi czerwonymi literami, brzmiał Mallificarum Sumpta Diabolicite Occularis Singularum , Księga Ostatecznej Kontroli. Znał ją. Gdzieś w bibliotece mieli egzemplarz. Chociaż magowie nigdy z niego nie korzystali.
Być może wyda się to dziwne. Ponieważ jeśli już mag zgodziłby się przehandlować za coś własną babkę, to tylko za władzę i moc. Ale nie takie dziwne, ponieważ każdy mag dostatecznie sprytny, by przeżyć pięć minut, jest też wystarczająco rozsądny by wiedzieć, że w całej demonologii władza i moc tkwi wyłącznie w demonach. Wykorzystanie ich dla własnych celów przypominałoby próbę zatłuczenia myszy grzechotnikiem.
Читать дальше