Terry Pratchett - Ruchome obrazki

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Ruchome obrazki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2000, ISBN: 2000, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ruchome obrazki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ruchome obrazki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ukryte we wnętrzu kamer chochliki błyskawicznie malują kolejne klatki na celuloidowej taśmie. Świat Dysku odkrywa magię Srebrnego Ekranu! Nie wystarczy jednak usiąść w kinowym fotelu i z przejęciem śledzić losy bohaterów Porwanego wiatrem, najdziwniejszego filmu o Wojnie Domowej, jaki kiedykolwiek powstał. Przede wszystkim trzeba wyjaśnić, jaką tajemnicę skrywa wzgórze Świętego Gaju (czyli Holy Woodu), nie przejmując się tym, że Gaspode, Cudowny Pies, ma wielką ochotę na to, by uratować świat…

Ruchome obrazki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ruchome obrazki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Dzisiejszym rankiem był jednak nieco zdziwiony. Wydawało mu się, że przy barze siedzi jeszcze jedna osoba, i to nie licząc tego kogoś, kto odzywa się spod krzesła. Wciąż miał wrażenie, że podaje dodatkowego drinka, bierze za to pieniądze, a nawet rozmawia z tajemniczym klientem. Ale nie mógł mu się przyjrzeć. Właściwie nie był całkiem pewien, co w ogóle widzi i z kim rozmawia.

Przeszedł na koniec baru.

Szklanka przesunęła się w jego stronę.

JESZCZE RAZ TO SAMO, zabrzmiał głos z półmroku.

— Ehm… — odpowiedział barman. — Oczywiście. Już podaję. A co to było?

COKOLWIEK.

Barman nalał rumu i szklanka się odsunęła.

Barman zastanowił się, co by tu powiedzieć. Z jakiegoś powodu był wystraszony.

— Nieczęsto tu pana widuję — oświadczył w końcu.

PRZYCHODZĘ DLA ATMOSFERY JESZCZE RAZ.

— Pracuje pan w Świętym Gaju, prawda? — Barman szybko napełnił szklankę. Znowu zniknęła.

JUŻ OD DAWNA NIE. JESZCZE RAZ.

Barman zawahał się. W głębi serca był człowiekiem dobrodusznym.

— Nie wydaje się panu, że już dosyć?

DOKŁADNIE WIEM, KIEDY MAM DOSYĆ.

— Każdy tak mówi.

WIEM, KIEDY KAŻDY MA DOSYĆ.

Głos wydawał się jakiś dziwny. Barman nie był przekonany, czy słyszy go uszami.

— Aha. No tak, hm… Jeszcze raz to samo?

NIE. JUTRO CZEKA MNIE PRACOWITY DZIEŃ. RESZTY NIE TRZEBA.

Po blacie przesunęła się garść monet. Były lodowato zimne i w większości mocno skorodowane.

— Tego… ale… — zaczął barman.

Drzwi otworzyły się i zamknęły, wpuszczając podmuch mroźnego powietrza, mimo ciepłej nocy na zewnątrz.

Barman odruchowo przetarł ladę, starannie omijając monety.

— Dziwne typy można spotkać w barze — mruknął.

ZAPOMNIAŁEM, odezwał się głos przy jego uchu. PACZKĘ ORZESZKÓW POPROSZĘ.

* * *

Śnieg migotał na krawędziowych zboczach Ramtopów, potężnego łańcucha górskiego, ciągnącego się przez cały kontynent. W miejscu gdzie wyginały się, obejmując Okrągłe Morze, tworzyły naturalny mur pomiędzy Klatchem a rozległymi równinami Sto.

Tutaj rodziły się kapryśne lodowce, agresywne lawiny, tu trwały w milczeniu śnieżne pola.

I żyły yeti. Yeti to wysokogórska odmiana trolli, całkiem nieświadoma faktu, że pożeranie ludzi wyszło z mody. Ich pogląd na świat da się streścić w dwóch zdaniach: jeśli coś się rusza, zjedz to. Jeśli nie, zaczekaj, aż się ruszy — i wtedy zjedz.

Yeti przez cały dzień nasłuchiwały niezwykłych dźwięków. Echa odbijały się od szczytu do szczytu, wzdłuż zamarzniętych grani, aż w końcu stały się równym, głuchym grzmotem.

— Mój kuzyn — rzekł jeden z yeti — mówić, że to wielkie szare zwierzęta. Słonie.

— Większe od nas? — spytał inny yeti.

— Prawie większe — odparł pierwszy. — Mnóstwo ich. Więcej, niż umieć policzyć.

Drugi yeti wciągnął nosem wiatr i zastanowił się.

— No tak — mruknął ponuro. — Ale twój kuzyn nie umieć liczyć do więcej niż jeden.

— On mówić, że być mnóstwo jednych. Wielkie, tłuste, szare słonie. Wspinać się, związane lina. Wielkie i powolne. Wszystkie dźwigać mnóstwo oograah.

— Aha.

Pierwszy yeti wskazał rozległe, pochylone śnieżne pole.

— Śnieg dzisiaj dobry i głęboki — stwierdził. — Nic nie ruszać się szybko. My położyć się w śnieg, one nas nie widzieć, dopóki na nas nie wejść. Myje nastraszyć, one w panika. Czas Wielkie Jedzenie. — Machnął swą wielką łapą. — Bardzo ciężkie, mówić mój kuzyn. Nie ruszać się szybko, ty zapamiętać moje słowa.

Drugi yeti wzruszył ramionami.

— My to zrobić — powiedział.

Coraz głośniej słyszeli dalekie, przerażone trąbienie.

Obaj położyli się w śniegu; białe futra zmieniły ich w dwie niepozorne zaspy. Ta technika sprawdziła się już wielokrotnie. Od tysięcy lat yeti przekazywały ją sobie z pokolenia na pokolenie… a dalej nie zostanie już przekazana.

Czekali.

Słyszeli coraz głośniejsze trąbienie — zbliżało się stado.

Po chwili odezwał się pierwszy troll.

— Co dostać — zapytał bardzo powoli, ponieważ myślał nad tym bardzo długo — kiedy skrzyżować… kiedy skrzyżować słoń z góra?

Nigdy nie doczekał się odpowiedzi.

Yeti miały rację.

Kiedy pięćset prymitywnych, dwusłoniowych sanek przemknęło przez grań o dziesięć stóp nad nimi, przy prędkości sześćdziesięciu mil na godzinę, ich trąbiący w panice pasażerowie nie zauważyli yeti, nawet kiedy na nie wjechali.

* * *

Victor spal tylko dwie godziny, ale obudził się zadziwiająco świeży i pełen optymizmu.

Skończyło się. Teraz wszystko będzie jak trzeba. Ginger całkiem miło zachowywała się w nocy — a raczej kilka godzin temu. A to, co leżało pod wzgórzem, zostało dokładnie i porządnie zasypane.

Takie rzeczy czasem się zdarzają, myślał, nalewając wody do popękanej miednicy, żeby się umyć. Jakiś zły władca albo mag zostaje pochowany, a jego duch powraca, próbując naprawić krzywdy albo coś w tym rodzaju. Dobrze znany efekt. Ale teraz pewnie miliony ton skały blokują tunel, więc raczej nic już tamtędy nie powróci.

Nieprzyjemnie żywy ekran wypłynął nagle z pamięci, ale nawet on nie wydawał się już tak przerażający. W sali panował mrok, poruszały się cienie, sam Victor był napięty jak sprężyna — nic dziwnego, że wzrok płatał mu różne sztuczki. Owszem, na miejscach siedziały szkielety, ale i one straciły moc straszenia. Victor słyszał o wodzach różnych plemion z lodowatych równin, którzy kazali się grzebać z całymi armiami jeźdźców na koniach, dzięki czemu ich dusze mogły żyć dalej na tamtym świecie. Może i tutaj zdarzyło się coś podobnego. Tak, w zimnym blasku dnia nic już nie budziło takiego lęku.

I to było właśnie to: zimny blask.

Pokoik wypełniało światło, jakie widzi się po przebudzeniu w zimowy poranek, kiedy człowiek wie, poznaje od razu, że nocą spadł śnieg. Blask bez cieni.

Victor podszedł do okna i wyjrzał na blade, srebrzyste lśnienie.

Święty Gaj zniknął.

Wspomnienia nocy znowu wypłynęły z pamięci, tak jak powraca ciemność, kiedy tylko gasną lampy.

Zaraz, chwileczkę, myślał nerwowo, walcząc z ogarniającą go paniką. To tylko mgła. W końcu tak blisko morza musi czasem pojawić się mgła. A błyszczy, bo wzeszło słońce. We mgle nie ma nic tajemniczego. To tylko maleńkie kropelki wody w powietrzu. Nic więcej…

Wciągnął ubranie, otworzył drzwi na korytarz i niemal potknął się o Gaspode, który wyciągnął się na progu niczym najbrudniejszy na świecie dywanik.

Pies uniósł się niepewnie na przednich łapach i przeszył Victora spojrzeniem żółtego oka.

— Chcę tylko zaznaczyć — powiedział — że leżę na progu nie z powodu jakichś fzdur typu „wierny pies pilnuje swego pana”. Jasne? Po prostu kiedy wróciłem…

— Zamknij się, Gaspode.

Victor otworzył drzwi na zewnątrz. Do korytarza wdarł się kłąb mgły. Sprawiał wrażenie, jakby chciał zbadać dom, jakby tylko czekał na okazję.

— Mgła to mgła — oświadczył głośno Victor. — Chodź, Gaspode. Jedziemy dzisiaj do Ankh-Morpork, pamiętasz?

— Moja głowa… — jęknął Gaspode. — Czuję się, jakfym tam miał kocie pudełko z piaskiem.

— Możesz się przespać w powozie. Ja też mogę się przespać w powozie, skoro już o tym mowa.

Wszedł na kilka kroków w srebrzyste lśnienie i niemal natychmiast się zgubił. W wilgotnym powietrzu wyrastały niewyraźne sylwetki budynków.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ruchome obrazki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ruchome obrazki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Ruchome obrazki»

Обсуждение, отзывы о книге «Ruchome obrazki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x