— Wydaje mi się, że włożyła to pani na odwrót, psze pani. Która część to krynolina?
— Tu piszą: „Wsunąć płytkę A w szczelinę B”.
— Nie mogę znaleźć szczeliny B.
— Teraz wygląda jak juki dla konia. Nie założę tego. A to co?
— Kreza, psze pani. Mój brat mówi, że w Sto Helit to prawdziwy szał.
— Znaczy, ludzie dostają od tego obłędu? A to?
— Myślę, że to brokat.
— Przypomina tekturę. Czy muszę to wszystko nosić codziennie?
— Nie mam pojęcia, psze pani.
— Verence biega dookoła tylko w skórzanych spodniach i starej kurtce.
— Ale pani jest królową. Królowe nie mogą się tak zachowywać. Wszyscy o tym wiedzą, psze pani. Królom wolno biegać dookoła z tyłkiem wystającym z por… — Millie zakryła sobie dłonią usta.
— Nic nie szkodzi — uspokoiła ją Magrat. — Jestem pewna, że królowie mają… górę nóg, tak jak wszyscy ludzie. Dokończ, co chciałaś powiedzieć.
Millie poczerwieniała gwałtownie.
— Znaczy, chciałam, no… Królowa powinna się zachowywać jak dama — wykrztusiła w końcu. — Król ma o tym książki. Etykiety i różne takie.
Magrat przyjrzała się sobie krytycznie w zwierciadle.
— Do twarzy pani, wasza już niedługo wysokość — oceniła Millie. Magrat okręciła się tam i z powrotem.
— Włosy mam rozczochrane — oświadczyła po chwili.
— Nie szkodzi, psze pani. Król mówił, że sprowadzi fryzjera z samego Ankh-Morpork, psze pani. Na ślub.
Magrat przygładziła pukiel włosów. Zaczynała sobie uświadamiać, że bycie królową oznacza zupełnie nowe życie.
— Coś podobnego — powiedziała. — A teraz co mam robić?
— Nie wiem, psze pani.
— A co robi król?
— Zjadł wcześnie śniadanie i polazł do Kromki, żeby pokazać staremu Muckloe, jak ma hodować świnie z książki.
— A ja? Czym ja mam się zajmować?
Millie zrobiła zdziwioną minę, co zresztą nie wymagało specjalnej zmiany wyrazu twarzy.
— Nie wiem, psze pani. Chyba panowaniem. Spacerowaniem po ogrodzie. Dworem. Wyszywaniem gobelinów. To bardzo popularna rozrywka wśród królowych. No i jeszcze… tego… później jest też podtrzymywanie dynastii…
— Na razie spróbujemy z gobelinami — rzekła stanowczo Magrat.
* * *
Ridcully miał pewne kłopoty z bibliotekarzem.
— Tak się składa, że jestem tu nadrektorem!
— Uuk.
— Spodoba ci się tam! Świeże powietrze! Masa drzew! Więcej lasów, niż można pomyśleć!
— Uuk!
— Zejdź tu natychmiast!
— Uuk!
— Książkom nic nie grozi podczas wakacji. Wielcy bogowie, wystarczająco trudno jest zapędzić tu studentów nawet w czasie zajęć!
— Uuk!
Ridcully spojrzał gniewnie na bibliotekarza, który wisiał na palcach stóp z najwyższej półki regału Parazoologii, od Ba do Mn.
— No dobrze — rzekł głosem cichszym nagle i przebiegłym. — Ale w tych okolicznościach to naprawdę szkoda. Słyszałem, że w zamku Lancre mają całkiem niezłą bibliotekę. No, w każdym razie nazywają ją biblioteką. To po prostu kupa starych książek. O ile wiem, nigdy nawet nie widziały katalogu.
— Uuk?
— Tysiące książek. Ktoś mi mówił, że mają nawet inkunibuły. Naprawdę szkoda, że nie chcesz ich obejrzeć.
Głosem Ridcully’ego można by smarować osie.
— Uuk?
— Ale widzę, że twoja decyzja jest nieodwołalna. W takim razie pójdę już. Do zobaczenia.
Ridcully zatrzymał się za drzwiami biblioteki i zaczął liczyć pod nosem. Doszedł do trzech, kiedy bibliotekarz wybiegł prędko, skuszony inkunibułami.
— Czyli zamówić cztery bilety, tak? — upewnił się Ridcully.
* * *
Babcia Weatherwax postanowiła wykryć, co się dzieje wokół kamieni. I zabrała się do tego na własny sposób. Ludzie nie doceniają pszczół. Babcia Weatherwax doceniała. Miała w ogródku sześć uli i wiedziała na przykład, że nie ma czegoś takiego jak indywidualna pszczoła. Jest za to inna istota: rój, której pojedyncze komórki są trochę bardziej ruchliwe niż — powiedzmy — pospolity ślimak. Roje widzą wszystko, a wyczuwają jeszcze więcej i zachowują wspomnienie przez lata, choć pamięci używają zwykle zewnętrznej i zbudowanej z wosku. Plaster miodu to pamięć ula. Ułożenie komórek z jajeczkami, komórek z pyłkiem, komórek królowej, komórek z miodem, różne odmiany miodu — to wszystko tworzy rejestry pamięci.
Są także wielkie, tłuste trutnie. Ludzie uważają, że trutnie fruwają sobie tylko przez cały rok wokół ula, czekając na te kilka krótkich minut, kiedy królowa w ogóle zauważy ich istnienie. Ale to nie tłumaczy, dlaczego mają więcej organów zmysłów niż budynek dyrekcji CIA.
Właściwie babcia nie hodowała pszczół. Co roku podbierała im trochę starego wosku na świece, od czasu do czasu jakiś funt miodu, jeśli ule uznały, że mogą się nim podzielić. Głównie jednak służyły jej do tego, żeby miała z kim porozmawiać.
Dzisiaj, po raz pierwszy od powrotu do domu, poszła do uli. I spojrzała.
Pszczoły wylewały się na zewnątrz. Brzęczenie skrzydeł wypełniało spokojny zwykle kawałek ogrodu za krzakami malin. Brązowe ciała śmigały przez powietrze niczym poziomy grad.
Babcia chciałaby wiedzieć dlaczego.
Pszczoły były jej jedyną porażką. Nie istniał w Lancre umysł, którego nie umiałaby Pożyczyć. Mogła nawet spojrzeć na świat oczami dżdżownicy [8] Widać głównie ciemność.
. Ale rój — umysł zbudowany z tysięcy ruchomych części — przekraczał jej możliwości. Stanowił najtrudniejszą próbę. Raz po raz usiłowała dosiąść jednego z rojów, spojrzeć dziesięcioma tysiącami par fasetowych oczu jednocześnie… Uzyskiwała tyle, że męczyła ją migrena i miała potem ochotę kochać się z kwiatami.
Dużo jednak można odgadnąć z samej obserwacji pszczół. Ich loty, kierunki, zachowanie strażniczek ula…
Te pszczoły wydawały się bardzo zaniepokojone.
Dlatego poszła się położyć tak, jak tylko ona potrafiła.
* * *
Niania Ogg podeszła do problemu inaczej. Jej sposób nie miał wiele wspólnego z czarownictwem, ale bardzo wiele z ogólną oggowatością. Przez jakiś czas siedziała w swej nieskazitelnie czystej kuchni, popijała rum, paliła cuchnącą fajkę i wpatrywała się w obrazki na ścianie. Namalowały je najmłodsze wnuki w kilkunastu kolorach błota, a przedstawiały kleksowate cienkie figurki i słowo BABCIA kleksowato wykleksowane błotnistymi kleksowymi literami.
Zadowolony z powrotu do domu kot Greebo leżał przed nią z czterema łapami wyciągniętymi w górę i znakomicie udawał coś znalezionego w rynsztoku.
Wreszcie niania Ogg wstała i zamyślona ruszyła do kuźni Jasona.
Kuźnia na wsi zawsze pełni ważną funkcję. Służy za pokój spotkań, salę narad, a przede wszystkim punkt wymiany plotek. Wewnątrz siedziało kilku mężczyzn zabijających czas pomiędzy typowymi w Lancre zajęciami, takimi jak kłusownictwo i obserwacja, jak pracują kobiety.
— Jasonie, chcę z tobą zamienić słówko.
Kuźnia opustoszała jak za dotknięciem różdżki. Coś chyba wyczuli w jej głosie… Niania zdążyła jeszcze wyciągnąć rękę i złapać za ramię mężczyznę, który chyłkiem usiłował się wymknąć.
— Tak się cieszę, że pana spotykam, panie Quarney — powiedziała. — Niech się pan tak nie spieszy. W sklepie bez kłopotów, jak sądzę?
Jedyny sklepikarz w Lancre spojrzał na nią jak kulawa mysz na atletycznego kota. Mimo to próbował walczyć.
— Och, fatalnie, pani Ogg. Przerażająco. Interesy idą fatalnie.
Читать дальше