— Chciałem powiedzieć, że powinniśmy iść szybciej — powiedział Szynkawieprz.
— W porządku, więc niech pan idzie, sir. Proszę tylko krzyknąć, by dać nam znać, gdzie jest następna pułapka, zanim pan w nią wpadnie.
— Ja tu dowodzę, Ciemnaopalenizno.
— Tak, sir, przepraszam. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani.
— To nie jest dobre miasto — rzekł Szynkawieprz tonem pełnym znużenia. — Zdarzało mi się być w różnych rprptlp dziurach, ale to jest gorsze niż najgorsza z nich.
— To prawda, sir. To miasto jest martwe.
— Jak brzmi to słowo, które wymyślił Niebezpieczny Groszek?
— Zło — powiedział Ciemnaopalenizna, przyglądając się szczurom ciągnącym pułapkę. Widział sprężyny i sztuczne futerko w zaciśniętych szczękach. — Wtedy nie bardzo mogłem pojąć, o czym on mówi. Ale teraz już chyba rozumiem. — Spojrzał za siebie, gdzie mrok tunelu rozpraszała świeca, i złapał któregoś z przechodzących szczurów. — Śliczna i Niebezpieczny Groszek mają się trzymać tuż za nami, zrozumiano? Nie wolno im się nigdzie oddalać.
— Tak jest, sir — odparł szczur i ruszył dalej.
Ekspedycja przemieszczała się powoli naprzód. Tak doszli do miejsca, gdzie zaczynał się stary szeroki kanał odpływowy. Na jego dnie pozostało trochę wody, u góry widać było otwory starych rur. Tu i ówdzie wydobywała się z nich para. Kawałek dalej przez kratkę kanalizacyjną dostawało się z ulicy zielonkawe światło.
Pachniało szczurami. To był świeży zapach. Prawdę mówiąc, był tam także szczur skubiący pożywienie z tacki leżącej na pokruszonych cegłach. Na widok Przemienionych rzucił się do ucieczki.
— Za nim! — ryknął Szynkawieprz.
— Nie! — krzyknął Ciemnaopalenizna.
Kilka szczurów, które już ruszyły w pogoń, zatrzymało się niepewnych, co robić.
— Wydałem rozkaz — warknął Szynkawieprz, odwracając się do Ciemnejopalenizny.
Ekspert od pułapek lekko przykucnął i powiedział:
— Oczywiście. Ale myślę, że ocena Szynkawieprza, który pozna kilka faktów, będzie inna niż ocena sytuacji tylko po zobaczeniu jakiegoś uciekającego szczura, prawda? Niech pan powęszy, sir.
Szynkawieprz poruszył nosem.
— Trucizna?
— Szara numer dwa — potwierdził Ciemnaopalenizna. — Cuchnące obrzydlistwo. Lepiej trzymać się z daleka.
Dowódca rozejrzał się. Kanał ciągnął się daleko w jedną i drugą stronę i był na tyle wysoki, że pomieściłby czołgającego się człowieka. Tuż pod sufitem zwisały mniejsze rury.
— Ciepło tutaj — stwierdził Szynkawieprz.
— Owszem, sir. Śliczna czytała w przewodniku, że tu są gorące źródła, pompują z nich wodę do domów.
— Po co?
— Żeby się w niej kąpać, sir.
— Fuj! — Dowódcy nie podobał się ten pomysł. Ale już wiele młodych szczurków lubiło brać kąpiel.
Ciemnaopalenizna odwrócił się do oddziału.
— Szynkawieprz chce, by zakopać truciznę i oznaczyć to miejsce.
Szynkawieprz usłyszał za sobą metaliczny chrzęst. Obrócił się i ujrzał, jak Ciemnaopalenizna wyciąga ze swej siatki z narzędziami długi cienki kawałek metalu.
— Na litość krckrck, co to jest? — zapytał.
Ciemnaopalenizna świsnął kawałkiem metalu w powietrzu.
— Poprosiłem, żeby chłopiec wyglądający na głupka zrobił to dla mnie — powiedział.
I w tym momencie Szynkawieprz rozpoznał, czym Ciemnaopalenizna wymachuje.
— To jest miecz! — wykrzyknął. — Wziąłeś pomysł z „Przygody pana Królika”.
— Zgadza się.
— Nigdy w to nie wierzyłem — wyszeptał Szynkawieprz.
— Ale ostrze jest ostrzem — spokojnie odparł Ciemnaopalenizna. — Myślę, że jesteśmy niedaleko tych innych szczurów. Pewnie lepiej by było, gdyby większość z nas została tutaj… sir.
Szynkawieprz czuł, że znowu to jemu wydaje się rozkazy, ale Ciemnaopalenizna był ujmująco grzeczny.
— Proponowałbym, żeby kilku z nas poszło na rekonesans. Warto ich wyniuchać — mówił dalej Ciemnaopalenizna. — Przydałby się Sardynki, oczywiście ja pójdę…
— I ja — dodał Szynkawieprz i spojrzał na Ciemnąopaleniznę, który powiedział:
— Oczywiście.
I przez sztuczkę węża Olly’ego z drogowskazem, pan Królik nie wiedział, że zgubił drogę. Nie szedł do gronostaja Howarda na herbatkę, tylko kierował się w stronę Ciemnego Lasu.
„Przygoda pana Królika”
Malicia wpatrywała się w sekretne przejście, jakby chciała wystawić mu najwyższą możliwą ocenę.
— Całkiem sprytnie schowane — oświadczyła. — Nic dziwnego, że go nie widzieliśmy.
— Niezbyt się potłukłem — doszedł ich z ciemności głos Keitha.
— To dobrze — stwierdziła Malicia, nadal badając otwór. — Jak daleko jesteś?
— Nic mi się nie stało, bo wylądowałem na jakichś workach.
— No już dobrze, dobrze, nie będziemy się nad tobą rozczulać. To nie byłaby przygoda, gdybyśmy w ogóle nie ryzykowali — powiedziała dziewczynka. — Tutaj jest drabina, dlaczego z niej nie skorzystałeś?
— No cóż, nie trafiłem na nią, kiedy spadałem.
— Czy mam cię znieść na dół? — zapytała Malicia Maurycego.
— Czy mam ci wydrapać oczy? — zapytał Maurycy Malicię.
Dziewczynka zmarszczyła brwi. Zawsze wyglądała na niezadowoloną, kiedy czegoś nie rozumiała.
— To miała być złośliwość? — spytała.
— To była sugestia — odparł kot. — Obcy nie podnoszą mnie z ziemi. Zejdź. Pójdę za tobą.
— Ależ ty nie masz nóg, które by się nadawały do schodzenia po drabinach!
— Czy ja robię uwagi na temat twoich nóg?
Malicia zniknęła w ciemnościach. Rozległ się metaliczny dźwięk, a potem rozbłysnął płomień.
— Tu jest pełno worków! — zawołała.
— Wiem — odpowiedział jej Keith. — Wylądowałem na nich. Mówiłem ci.
— To zboże! I… pęta kiełbasy! I wędzone mięso. Puszki z warzywami. Tu jest mnóstwo jedzenia! Aj! Ten kot skoczył mi na głowę! Wynoś się!
Maurycy zeskoczył z niej na worki.
— Aha! — wykrzyknęła Malicia, masując sobie głowę. — Powiedziano nam, że wszystko zjadły szczury. Teraz już rozumiem. Szczurołapy łaziły wszędzie. Znały każdy kanał, każdą piwnicę… i pomyśleć, że opłacaliśmy tych złodziei z naszych podatków!
Maurycy rozejrzał się po piwnicy oświetlonej latarnią trzymaną przez Malicię. Naprawdę było tu mnóstwo jedzenia. Naprawdę siatki zwisające z sufitu były wypełnione wielkimi, ciężkimi kapustami. Kiełbasy naprawdę wisiały na belkach. Naprawdę piwnicę wypełniały słoiki, beczułki i worki. I naprawdę bardzo to wszystko go martwiło.
— Co za kryjówka — stwierdziła Malicia. — Ale mamy ich. W tej chwili ruszamy do Straży Miejskiej złożyć raport, dostaniemy w nagrodę pyszne ciastko i może jeszcze jakiś medal, i…
— Coś podejrzewam — stwierdził Maurycy.
— Dlaczego?
— Ponieważ mam już taki podejrzliwy charakter! Nie uwierzyłbym twoim szczurołapom, nawet gdyby mi powiedzieli, że niebo jest błękitne. Co takiego robili? Kradli jedzenie, a potem zrzucali winę na szczury. I co, wszyscy im od razu przytaknęli?
— Nie, głupi jesteś. Ludzie znajdywali obgryzione kości i puste kosze po jajkach. A obok szczurze odchody.
— Zakładam, że można oskrobać kości, i zakładam, że szczurołapy mogą podrzucić szczurze odchody — przyznał Maurycy.
— I żeby zostało dla nich więcej, zabijali wszystkie szczury! — dokończyła triumfalnie Malicia. — Bardzo sprytne!
Читать дальше