— To naprawdę duża głowa — odezwał się Rozbój. — Jak wielki jest ten stwór, jeśli ma taką głowę, bardzie?
— Powiedziałbym, że jest barrrrdzo duży — odparł William, który siedział w zespole przy drugim wiośle. — Chyba mógłbym nawet powiedzieć, że jest ogrrrromny.
— Do tego byś się posunął?
— Owszem. To tylko oddawałoby mu sprrrrawiedliwość.
Już nas prawie ma, pomyślała Akwila.
— Ale musi się udać, to jest mój sen. Jeszcze tylko chwila. Jedna chwila.
— A jak blisko nas się znajduje? — zapytał Rozbój tonem, jakby prowadził salonową konwersację, podczas gdy łódź podskakiwała tuż przed nosem wieloryba.
— To barrrrdzo dobrrrre pytanie — odpowiedział równie spokojnie William. — Odpowiedź brzmi: barrrrdzo, barrrrdzo blisko.
Jeszcze tylko chwila, myślała Akwila. Co prawda panna Tyk mówiła, iż nie należy wierzyć w sny, ale ona miała na myśli, że sama wiara nie wystarcza.
Jeszcze… tylko jedna chwila… wierzę w to. On się zawsze pojawia…
— Posunąłbym się nawet do tego, by powiedzieć, że jest wyrrrraźnie blisko — podjął temat William.
Akwila przełknęła, mając nadzieję, że wieloryb tego nie zrobi. Między jego zębami a łodzią było zaledwie trzydzieści jardów wody.
I nagle w tym właśnie miejscu pojawiła się drewniana ściana, która przemknęła i popłynęła w dal.
Akwila patrzyła z otwartą buzią. Białe żagle zalśniły na tle burzowych chmur, z których spływały wodospady wody. Patrząc na takielunek, liny, maszty i żeglarzy, wydała okrzyk radości.
A potem burta żaglowca wesołego żeglarza zniknęła za zasłoną deszczu i mgły, lecz Akwila zdążyła wcześniej dostrzec za sterem brodacza ubranego w żółty sztormiak. Odwrócił się i pomachał do niej, zanim statek zniknął w ciemności.
Z trudem, ale podniosła się, mimo że łódź kołysała się na falach, i krzyknęła w stronę wieloryba:
— Musisz go gonić! Bo tak to działa. Ty gonisz jego, a on ciebie. Tak mówiła babcia Dokuczliwa. Nie możesz tego nie robić i pozostać wielorybem. To jest mój sen. Ja tu ustalam zasady. I mam w tym więcej doświadczenia niż ty!
— Duża ryba! — zawołał Bywart.
To było bardziej zaskakujące niż wieloryb. Akwila wpatrywała się w braciszka, a łódź pod nimi się kołysała.
— Duża ryba! — powtórzył Bywart.
— Brawo! — zawołała zachwycona Akwila. — Duża ryba! A co ciekawsze, wieloryb wcale nie jest rybą. To ssak, tak jak krowa!
Czy naprawdę tak mówisz? — odezwała się druga (wątpiąca) myśl. Po raz pierwszy Bywart powiedział coś, co nie miało nic wspólnego ze słodyczami i z siusianiem, a ty go ot tak poprawiasz?
Akwila spojrzała na wieloryba. Wyraźnie był w kłopotach. Ale to był ten sam wieloryb, o którym tyle razy śniła, po tym gdy babcia Dokuczliwa opowiedziała jego historię.
Nawet Królowa nie była w stanie przejąć władzy nad taką opowieścią.
Niechętnie obrócił się w wodzie i zanurkował w kierunku statku wesołego żeglarza.
— Wielka ryba idzie! — wykrzyknął Bywart.
— Nie, to jest ssak… — odpowiedziały usta Akwili, zanim zdołała je powstrzymać.
Praludki nie odrywały od niej wzroku.
— Chciałam tylko, żeby wiedział, jak powinno być poprawnie — mruknęła zawstydzona.
— Bardzo wiele osób popełnia ten błąd…
Staniesz się taka jak panna Tyk, odezwała się druga myśl. Czy naprawdę tego chcesz?
— Tak — usłyszała Akwila i uświadomiła sobie, że to jej głos. Rósł w niej gniew, ale pomieszany z radością. — Tak. To właśnie jestem ja. Ostrożna i logiczna, i zawsze przyglądam się uważnie wszystkiemu, czego nie rozumiem. Złości mnie, kiedy słyszę, jak ludzie używają nie odpowiednich słów! Mam talent do sera. Szybko czytam książki. I myślę. I zawsze mam przy sobie kawałek sznurka. Taka właśnie jestem!
Zamilkła. Nawet Bywart wpatrywał się w nią teraz. Na buzi malował mu się wyraz niepewności.
— Duża krowa wodna idzie… — zaproponował niepewnie.
— Świetnie! Mądry chłopiec! — wykrzyknęła Akwila. — Kiedy wrócimy do domu, dostaniesz jednego cukierka.
Fik Mik Figle miały zmartwione twarzyczki.
— Czy nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli znowu weźmiemy się do wioseł? — zapytał Rozbój. — Zanim wieloryb… zanim wodna krowa tutaj wróci?
Akwila spojrzała ponad nimi. Latarnia morska była już bliziutko. Niewielki falochron wychodził w morze z maleńkiej wysepki.
— Tak, poproszę. I… dziękuję — powiedziała nieco spokojniejsza.
Statek i wieloryb zniknęły w oddali, morze równomiernie biło o brzeg.
Senk siedział na skale, spuściwszy do wody swe tłuste blade nogi. Wpatrywał się w morze, tak jakby w ogóle nie dostrzegał nadpływającej łodzi. On uważa, że jest u siebie, pomyślała Akwila. Otrzymał sen, który mu się podoba.
Praludki wyskoczyły na falochron i przywiązały łódź.
— No dobrze, jesteśmy tutaj — sapnął Rozbój. — Teraz tylko odetniemy mu głowę i wydostaniemy się stąd.
— Nie! — krzyknęła Akwila.
— Ale on…
— Zostawcie go. Po prostu… zostawcie go w spokoju, dobrze? Jego to nie interesuje. — A poza tym zna się na morzu, dodała już sama do siebie. Pewnie tęsknił za morzem. Dlatego ten sen jest tak prawdziwy. Sama nigdy bym tego nie wymyśliła.
Krab wdrapał się po nodze senka i ułożył na jego kolanie, by śnić krabi sen.
Senk zagubił się we własnym śnie, pomyślała. Ciekawam, czy się kiedyś z niego obudzi?
Odwróciła się do Fik Mik Figli.
— W swoim śnie budzę się zawsze, gdy wchodzę do latarni morskiej — powiedziała.
Praludki jak jeden mąż spojrzały na biało-czerwoną wieżę i wyciągnęły miecze.
— My nie ufamy Królowej — rzekł Rozbój. — Wyczeka, byś pomyślała, że jesteś bezpieczna, i kiedy przestaniesz się strzec, zaatakuje. Idziemy o zakład, że czeka za tymi drzwiami. Pójdziemy przodem.
To była instrukcja, nie pytanie. Akwila skinęła głową, Fik Mik Figle zaczęły się wspinać na skały prowadzące do latarni.
Została sama na molo, tylko z Bywartem i nieprzytomnym Rolandem. Wyciągnęła ropucha z kieszeni.
— Albo śnię, albo jestem na plaży — powiedział. — A ropuchy nie potrafią śnić.
— W moim śnie potrafią — stwierdziła Akwila. — A to jest mój sen.
— W takim razie to wyjątkowo niebezpieczny sen — mruknął ponuro.
— Wręcz przeciwnie, cudowny — odparła spokojnie Akwila. — Wspaniały. Popatrz tylko, jak światło tańczy na falach.
— A gdzie są tabliczki informujące ludzi, że mogą utonąć? — skarżył się ropuch. — Żadnych kół ratunkowych ani siatek zabezpieczających przed rekinami. O nie. Czy ja gdzieś tu widzę licencjonowanych ratowników? Nie wydaje mi się. Wyobraź sobie, że ktoś…
— To jest plaża — przerwała mu Akwila. — Dlaczego to wszystko mówisz?
— Ja… nie wiem. Czy możesz mnie odłożyć? Czuję, że nadchodzi ból głowy.
Położyła go na piasku i przysunęła mu trochę wodorostów. Po chwili usłyszała, jak ropuch coś pałaszuje.
Morze było spokojne.
Wszędzie panował spokój.
Każdy rozsądny człowiek zacząłby się niepokoić.
Ale nic się nie wydarzyło. Po czym znowu nic się nie wydarzyło. Bywart podniósł kamyk i włożył sobie do buzi, zakładając, że wszystko może być cukierkiem.
Nagle doszły ich hałasy z latarni. Akwila słyszała zduszone krzyki, dudnienie, a nawet raz czy dwa razy brzdęk tłuczonego szkła. W pewnym momencie odgłos sugerował, że coś ciężkiego spada w dół po spiralnych schodach, uderzając o każdy kolejny stopień. Drzwi się otworzyły i Fik Mik Figle wypadły na zewnątrz. Wyglądały na usatysfakcjonowane.
Читать дальше