* * *
Wielkim osiągnięciem Arthura Stuarta okazało się skombinowanie piętnastu płóciennych toreb, w których starsze dzieci mogły nieść zapasy jedzenia. Papa Łoś i Mama Wiewiórka doglądali pakowania, sprzeczając się bez końca, czego naprawdę potrzebują. Papa Łoś upierał się, że powinni zabrać zapasowe ubrania, natomiast Mama Wiewiórka chciała tylko jedzenie.
— Zgłodnieją szybciej, niż zedrą ubrania — powiedziała.
— Ale choćbyśmy wzięli jak najwięcej zapasów, i tak wkrótce się skończą, a jeśli będziemy musieli zdobywać jedzenie, dzieci nie powinny chodzić w łachmanach.
— Jeżeli możemy sobie pozwolić na kupowanie jedzenia, to i na ubrania nam wystarczy. A jedzenie przyda się najpierw.
— Możemy brać jedzenie z drzew i pól.
— No, jeśli mówisz o kradzieży, to ubrania możemy zabierać ze sznurków z praniem.
— Jeśli znajdziemy takie, które będą pasować.
— W tym domu nie ma dziecka, które nosiłoby ten sam rozmiar przez pół roku.
I tak w kółko. Tymczasem, ku uciesze Arthura Stuarta, rozpakowywali sobie nawzajem torby niemal tak szybko, jak pakowali własne. Dzieci były chyba przyzwyczajone do takich scen i większość toreb znajdowała się w sąsiednim pokoju, gdzie dzieci starannie pakowały do nich jedzenie z kuchni. Najwyraźniej zgadzały się z Mamą Wiewiórką.
— I tak mi się nie podobają nasze ubrania — powiedziało jedno do Arthura Stuarta. — Już wolę iść na golasa.
W tej samej chwili w kuchni rozległ się krzyk. Wszyscy popędzili w tamtą stronę.
Papa Łoś leżał zgięty wpół na podłodze, trzymając się za okaleczoną nogę i krzycząc z bólu.
— Co się stało?! — krzyknął Arthur przez wrzask dzieci.
— Nie wiem, nie wiem! — odkrzyknęła Mama Wiewiórka.
Arthur Stuart ukląkł przy Papie Łosiu, odsuwając sobie z drogi kilkoro dzieci. Ujął w dłonie jego stopę i zaczął rozwiązywać rzemienie przymocowane do podeszwy. Jęki ucichły niemal natychmiast — ale nie z ulgi. Arthur Stuart zorientował się, że Papa Łoś zemdlał.
Nikt nie usłyszał pukania do drzwi — jeśli w ogóle się rozległo. Zauważyli gościa dopiero wtedy, kiedy się odezwał.
— Tak to się kończy, jak kuchnia jest za mała.
Arthur Stuart podniósł wzrok. Młodszy brat Alvina.
Calvin pokręcił głową.
— Sparzył się o płytę?
— Nie wiem — powiedział Arthur Stuart.
— Alvin niczego cię nie nauczył?
Arthur Stuart zgrzytnął zębami, ale nie dał się odciągnąć od tematu.
— Coś mu się stało w nogę.
Calvin ukląkł koło Arthura i zaczął badać Papę Łosia.
— Stopa jest zniekształcona — oświadczył.
Arthur Stuart spojrzał na Mamę Wiewiórkę. Podniósł brew, jakby mówiąc: jak to dobrze, że jest z nami prawdziwy lekarz, który nam powie to, co wiemy od dawna.
Calvin podniósł głowę i wyszczerzył zęby.
— Jestem Calvin Stwórca, brat pewnego wędrownego kowala, który chyba zamieszkał w tym domu.
Tym razem naprawdę rozwścieczył Arthura Stuarta. Nazwał się Stwórcą, podczas gdy Alvin nie rościł sobie do tego praw, a przecież był dziesięć razy lepszy od Calvina.
Ale Arthur ugryzł się w język. Nic by nie zyskał, wadząc się z Calvinem.
— Sprawdzam położenie kości w jego stopie. Mięśnie wokół nich nabrały niewłaściwego kształtu. — Calvin przez chwilę obmacywał stopę Łosia.
— Co robisz? — spytała Mama Wiewiórka.
— Nie do wiary! Alvin tak długo mieszka z wami i nawet się nie zainteresował stopą twojego męża.
— Mój mąż radzi sobie znakomicie.
— No, teraz będzie sobie radził lepiej. Wszystko ułożyłem, jak trzeba. — Wstał i podał jej rękę. — Minie trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczai, ale za parę tygodni będzie chodził lepiej niż kiedykolwiek w życiu.
— Za parę tygodni? — syknęła, nie zwracając uwagi na wyciągniętą rękę. — Widzę, że jesteś strasznie dumny ze swojej mocy, ale mógłbyś nas spytać, czy to dobry dzień na leczenie. Dziś w nocy musimy przejść wiele mil! Dziś i przez wiele następnych tygodni.
— A on miał iść z tą kulawą nogą? — spytał Calvin.
Arthur Stuart usłyszał w jego głosie kpinę i zorientował się, że niewdzięczność Mamy Wiewiórki mocno go zirytowała.
— Niektórzy — powiedziała Mama Wiewiórka — są tak dumni ze swoich talentów, że nawet im nie przyjdzie do głowy, iż ludzie mogą sobie nie życzyć, by je publicznie demonstrowano na ich przykładzie.
— No cóż. Dobrze pamiętam, jak wyglądała ta stopa. Mogę jej przywrócić dawny kształt.
— Nie możesz — odezwał się Arthur Stuart.
Calvin spojrzał na niego chłodno.
— Nie?
— Ta stopa została zmieniona, zanim tu wszedłeś. Dlatego krzyknął z bólu i upadł. Coś przemieściło wszystkie kości jego stopy, kiedy była jeszcze opasana rzemieniami. A to wszystko wy darzyło się dobre pięć minut temu.
— Bardzo ciekawe.
— Więc sam rozumiesz, że kości, które teraz zbadałeś, nie wyglądają tak jak poprzednio.
Calvin pokręcił głową ze smutkiem.
— Arthurze Stuart, czy Alvin wie, że usiłowałeś leczyć tego biedaka, nie pytając go o zdanie?
— Nieprawda!
— Więc skąd wiesz, jak ta stopa wyglądała przedtem? Nie zaprzeczaj, zawsze byłeś kiepskim kłamcą.
— A skąd ty wiesz, jaki zawsze byłem?
— Och, w takim razie pewnie zawsze byłeś dobrym kłamcą.
Nie ma się czym szczycić, ale skoro ci tak zależy… — Calvin pod szedł do drzwi i wyjrzał na podwórko. — Mogę skorzystać z wygód ki? Już dawno zszedłem z pokładu statku. Pisuar się przyda.
Mama Wiewiórka machnęła ręką. Ledwie Calvin zniknął, znowu uklękła przy Papie Łosiu.
— On to zrobił, prawda? — spytała. — Zanim wszedł.
— Lubi efektowne wejścia — zgodził się Arthur Stuart. — I uwielbia imponować Alvinowi przy każdej okazji.
— Jak śmiał sprawić mojemu mężowi taki ból! Wydaje mu się, że nie wiemy, kim jest Alvin? Że nie poprosilibyśmy go o wy leczenie nogi, gdybyśmy tego chcieli?
— Calvin nigdy nie przyzna, że on to zrobił. Lepiej niech Papa Łoś zacznie się uczyć chodzić z taką nogą. Macie drugi but od tej pary?
— Drugi but? Od pary? — parsknęła Mama Wiewiórka. — On nigdy w życiu nie kupił pary butów.
— Więc to jego jedyny but?
— Ma drugi, na niedzielę.
— Niech włoży na drugą stopę.
— Nie będzie pasować.
— Boso będzie mu jeszcze bardziej niewygodnie.
Mama Wiewiórka posłała parę dzieci na poszukiwanie niedzielnego buta Papy Łosia. Potem znowu spojrzała na Arthura Stuarta.
— Pewnie nie wiesz, jak go ocucić?
— Nie grzebię w cudzych głowach ani stopach — odpowiedział z naciskiem. — Poza tym Calvin nie sprawił się najlepiej. W tej stopie nadal nic nie jest na swoim miejscu, nawet jeśli z zewnątrz wygląda mniej więcej dobrze. Kiedy Papa Łoś się ocknie, będzie go bardzo bolało.
— Więc niech śpi. Ja tylko… Odkąd go znam, nie widziałam, żeby tak leżał. Tyle razem przeżyliśmy, a ja nigdy się nie bałam… aż do teraz.
— Kiedy Alvin tu wróci, wszystko naprawi — zapewnił ją Arthur Stuart.
— Och… mam nadzieję…
— Lepiej dalej się pakujmy.
Dzieci znowu zabrały się do ładowania żywności do worków. Zapasowe ubrania wypakowano i zostawiono w salonie.
— Dla biednych — wyjaśniła Mama Wiewiórka.
Arthur Stuart zastanowił się, czy zna jakąś definicję słowa „biedny”, która nie dotyczyłaby jej i jej wielkiej głodnej rodziny.
Читать дальше