Ale talent mniejszy niż dar Alvina nie mógł stanowić aż takiego rozczarowania — na to samo mogłaby się skarżyć większa część ludzkości. A Calvin miał całkiem sporą moc. Tyle że nigdy nad nią nie pracował. Chciał od razu robić to samo co Alvin, a kiedy mu się nie udawało, reagował gniewem i urazą. Gniewał się na Alvina, który uznawał to za idiotyczne i niesprawiedliwe. I dawał temu wyraz.
Calvin był głuchy na tłumaczenia. Nie mógł ich znieść, unikał ich, więc bracia, niegdyś sobie tak bliscy, w ostatnich latach prawie się ze sobą nie kontaktowali. Niechęć Margaret do Calvina tylko zaostrzała konflikt. Może nie niechęć, lecz strach. Margaret nie chciała, żeby Calvin zbliżał się do brata.
I oto Calvin przyjechał do miasta. Zbyt oczywisty zbieg okoliczności. Prawdopodobnie ktoś go tu przysłał. Mogła to zrobić jedynie Margaret. Czy uznała, że Alvin potrzebuje brata? Może raczej był jej potrzebny do wypełnienia misji.
Parę kroków dalej Alvin poczuł, że Calvin zauważył jego płomień serca. Poznał to po jego przyspieszonym biciu. Stara miłość nadal w nim płonęła. Calvin mógł być drażniący, mógł go rozczarowywać, a czasem troszkę przerażać, mógł się dopuszczać niegodziwości, które przyćmiewały i osłabiały płomień jego serca, ale przecież z nim Alvin spędził najlepsze chwile dzieciństwa, zanim spostrzegł wroga czyhającego na jego życie.
Zanim Calvin dał się temu wrogowi uwieść.
Dlatego Alvin przyspieszył kroku i pędził przez zatłoczone ulice, od czasu do czasu odpychając ludzi z drogi, choć nikomu nie przyszło do głowy szukać zwady z człowiekiem jego wzrostu i postawy.
Arthur Stuart gnał za nim.
— Co się dzieje? Co jest?
Ulica się skończyła i ujrzeli długie szeregi statków i łodzi w dokach, unoszące się i opadające żurawie, tragarzy oraz tłum pasażerów — tylko nieliczni schodzili na brzeg, prawie wszyscy wyruszali w podróż. Straganiarze głośno zachwalali swe towary, złodzieje i prostytutki włóczyli się i przemykali w tłumie, a w samym jego środku stał samotny Calvin i skubał bagietkę.
Wreszcie osiągnął pełny wzrost. Nie był tak wysoki jak Alvin, lecz szczuplejszy, więc wydawał się wyższy. Jego włosy w blasku słońca lśniły złotem. Na widok brata oczy mu zamigotały.
— Co ty tu robisz, ofermo?! — zawołał Alvin, chwytając go w objęcia.
Calvin roześmiał się i także go uścisnął.
— Przybyłem cię wyciągnąć z wielkiej biedy. Tak myślę, choć twoja żona nie chciała pisnąć ani słowa więcej.
— Dobrze, że cię widzę! Choć żaden z nas nie ma pojęcia, po co znaleźliśmy się tutaj.
— A nie, to wiem — odparł Calvin. — Nie wiem tylko, po co Peggy nas przysłała.
— Więc…? Powiesz mi?
— Znaleźliśmy się tutaj, ponieważ pora zapomnieć o małostkowych urazach i razem przystąpić do pracy, żeby naprawdę zmienić świat.
Ich rozmowa nie trwała nawet minuty, a Alvin już zaczął cicho zgrzytać zębami. Małostkowe urazy? To Calvin bez przerwy chodził obrażony i to Calvin postanowił opuścić Kościół Vigor i ruszyć Bóg wie dokąd — do Francji i Anglii, Camelotu, Filadelfii, a także wielu innych miast, o których Alvin nie miał pojęcia. To Calvin przestał pracować nad swoim talentem i musiał się wszystkiego nauczyć na własną rękę.
Najwyraźniej wiedział już wszystko i był gotów zająć miejsce u boku brata jako jego równorzędny partner. Lecz Alvin nie miał najmniejszych złudzeń, że będą pracowali razem. Calvin będzie go wspierał, jeśli będzie miał ochotę, a jeśli nie, to nie.
A kiedy naprawdę narozrabia, ja będę musiał naprawiać to, co on zepsuje, pomyślał Alvin.
Nie, nie, to niesprawiedliwe. Trzeba dać szansę chłopakowi.
Mężczyźnie, chciałem powiedzieć.
A może jednak nie.
— No dobrze — odezwał się Calvin. — Może jeszcze nie zapomnieliśmy o naszych małostkowych urazach.
Alvin zdał sobie sprawę, że nie odpowiedział.
— Jakich urazach? Myślałem, jak podzielić nasze zadania.
— Dlaczego nie myślisz na głos? Może zdołałbym wtedy pod rzucić ci jakiś pomysł, zamiast czekać na twój.
Powiedział to z uśmiechem, lecz Alvin omal nie parsknął. Tyle na temat przezwyciężonych uraz.
— A gdzie ten Francuz, z którym podróżowałeś parę lat temu?
— Balzac? Wrócił do Francji. Pisze wywrotowe powieści, w których Napoleon wychodzi na osła.
— Napoleon na to pozwala?
— Jeszcze nie wiadomo. Balzac na razie żadnej nie opublikował.
— Są dobre?
— Trzeba się samemu przekonać.
— Nie czytam po francusku — powiedział Alvin.
— Szkoda. Teraz wszystko godne uwagi jest po francusku.
Nie krępuj się, pomyślał Alvin. Zademonstruj swoją wyższość. Jeśli chodzi o francuski, naprawdę jesteś ode mnie lepszy i wcale mi to nie przeszkadza. Dobre wychowanie wymaga, żebyś mi takich rzeczy nie wytykał, ale skoro uważasz, że ja ci wytykam brak talentu do Stwarzania, to… należy ci się.
— Jesteś głodny? — spytał.
— Zjadłem coś na łodzi — odpowiedział Calvin. — Nie miałem nic innego do roboty. Na rzece widać tylko mgłę.
— Nie została na zachodnim wybrzeżu?
Calvin się roześmiał.
— Od czasu do czasu lubię się z nią pobawić. Zrobić jej trochę więcej. Pewnie z brzegu wyglądaliśmy dziwnie. Jakby chmurka sunęła po wodzie, wypuszczając z siebie strużkę dymu.
Alvin znowu poczuł, że budzi się w nim dawna pogarda. Calvin uparcie używał swojego daru tylko do popisywania się i zabawy.
On sam także znał tę pokusę, ale przynajmniej starał się nad nią panować, i wstydził się, kiedy ktoś go przyłapał. Calvin się nią pysznił. Jakby nie zauważał kpin Alvina. A może właśnie kpiny go prowokowały. Może chciał doprowadzić do kłótni.
I może się doigra. Ale nie pokłócą się o to, nie teraz.
— Fajna zabawa — powiedział Alvin.
Calvin zerknął na niego z rozbawieniem.
— Pewnie nigdy nie robiłeś mgły?
— Czasami. I czasami ją rozganiałem, jeśli miałem ochotę.
— Na pewno w jakiejś szlachetnej sprawie. No więc z jakimi poważnymi problemami się teraz zmagasz i jaką rolę mi przeznaczasz?
Alvin wyjaśnił mu wszystko, jak najlepiej umiał — opowiedział o żółtej febrze, o tym, jak usiłował wyleczyć jak najwięcej chorych. O plotkach o sierocińcu. O bandzie Jima Bowie. O La Tii i o mieszkańcach Barcy chcących uciec z miasta, zanim zacznie się jatka.
— Ale jak? Na tych łodziach?
— Wśród Francuzów, wolnych Czarnych, niewolników i sierot nie znajdzie się marynarzy.
— Możemy przekonać załogę, żeby została.
— La Tia chce, żebym sprawił, by rzeka się rozstąpiła. Tak jak Mojżesz zrobił to z Morzem Czerwonym. Ale ja podejrzewam, że bardziej przypominałbym Jozuego i jego przeprawę przez Jordan.
On utworzył z wody ścianę, a Izraelici przeszli na zachodni brzeg.
— A tego byś nie chciał.
— To bez sensu. Przede wszystkim trzeba mnóstwa wody, która gdzieś musi mieć ujście. Niewątpliwie skończyłoby się zatopieniem całego miasta, co niekoniecznie doprowadzi do pojednania.
A jak już dojdziemy na drugi brzeg, co zastaniemy? Mgłę i bagna.
I jakichś bardzo podejrzliwych Czerwonych, którzy nie przyjmą nas z otwartymi ramionami. I nie zapominajmy, że trzeba będzie nakarmić te parę tysięcy osób.
Calvin pokiwał głową.
— To było do przewidzenia. Wszyscy mają plan, ale ty jeden widzisz, że to idioci, a ich plan jest do kitu.
Gdyby teraz Alvin zarzucił bratu prowokowanie kłótni, chłopiec spojrzałby na niego wielkimi oczami i spytał: „O co ci chodzi? Przecież to naprawdę idioci, a ich plan jest faktycznie do kitu”.
Читать дальше