– Maku – rozpromieniła się Gwiazdeczka.
– Kochaneczko – mruknął Marco rozśmieszony. – Sprawiasz, że moje imię przywodzi na myśl makówki. Nie, Ramie, uważam, że powinniśmy najpierw uporać się z Ciemnością. Mieszkańcy Ciemności już dostatecznie długo tęsknią do światła i ciepła, a gdy zabierzemy się za świat na powierzchni, to nasi sąsiedzi zza muru mogą jeszcze bardzo długo czekać na wytęsknione światło.
– Lama – powiedziała Gwiazdeczka, uśmiechając się promiennie do Rama.
Strażnik też się uśmiechnął.
– Masz na myśli moją łagodność czy też baranią minę? No cóż, wobec tego zabieramy się do Ciemności. Ja właściwie też tego chciałem, wolałem jednak usłyszeć waszą opinię.
Gwiazdeczka wykorzystała powstałą pauzę do tego, by objąć Berengarię za nogę.
– Benga – powiedziała z uczuciem. Tak właśnie nazywała Berengarię na co dzień, przy bardziej uroczystych okazjach zmieniała to na „Bengabanga”.
Potem mała podbiegła do Marca.
– Na kojana, Maku.
Wziął ją na ręce z czułym uśmiechem. Marco miał wielką słabość do tego dziecka, któremu pomógł przyjść na świat.
– Powinien iść z nami Faron – westchnęła Indra.
– Faja – powtórzyła Gwiazdeczka.
– Faron, Gwiazdeczko, Fa – ron – poprawił ją Marco.
– Fajon.
– Nie, wcale nie lepiej. No cóż, na czym to skończyliśmy? Aha, jeśli się pospieszymy, zdołamy uporać się z pierwszym sektorem w ciągu paru dni i kiedy już nauczymy się tych sztuczek, pozostałe obszary pójdą nam szybko. Raport Jaskariego ze Starej Twierdzy był dla nas niezwykle cenny. Trzeba wykorzystać kilku mieszkańców danej osady i pozwolić, by wpłynęli na pozostałych i nakłonili ich do wypicia eliksiru. To doskonały sposób, jeśli chodzi o potwory.
– Dog! – przywitała się Gwiazdeczka przez stół.
– Nie jestem psem – uśmiechnął się Dolg dobrodusznie.
– Hej, hej, Sik i Sika!
– Wolimy, jak nazywasz nas matką i ojcem – westchnęła Siska. – Przepraszam za to, że ona wam tak przerywa, zaraz ją zabiorę.
– Ach, nie, nie! – zaśmiał się Móri. – Ona przecież pozwala nam się trochę odprężyć w tej całej poważnej atmosferze.
– Hej, Moni! – zawołała Gwiazdeczka.
– Móri, on się nazywa Móri – poprawił ją Marco.
– Molly – naśladowała Gwiazdeczka.
I taki był koniec tej narady.
Misza wiedział, że to ma się stać teraz. Ojciec i matka odwiedzili go w szpitalu, przynieśli kwiaty, poznał to po zapachu. Był też u niego Marco i ten lekarz o imieniu Jaskari. Dyskutowali o jego przypadku, lecz nie ponad jego głową: oni rozmawiali z nim, wyjaśniali, co trzeba zrobić. Dostał jakiś środek, który przyniósł mu spokój, uczynił niemal obojętnym, ale on już się nie bał, nie było więc to wcale konieczne. Berengaria też zajrzała do niego na chwilę, ścisnęła go za rękę i powiedziała, że będzie o nim myśleć.
Cudownie było mieć taką świadomość. W tej właśnie chwili chyba ogarnęła go odrobinę panika, bo mocno ścisnął rękę dziewczyny.
– Zostań przy mnie – szepnął.
– Nie wolno mi – odparła z czułym uśmiechem, który wręcz usłyszał. – Ale będę tutaj, w poczekalni.
– To dobrze – powiedział.
Czuł, że wiozą go chyba jakimś długim korytarzem, tak sądził przynajmniej po dźwiękach, jakie odbijały się od ścian. A potem na jego twarz padło ostre światło.
Życzliwe kobiece głosy. Był też Jaskari, Misza go poznał. Poczuł się nieco bezpieczniej.
Ukłuli go w udo, ale miękko, delikatnie, przy wtórze uspokajających słów. Nie bał się, był właściwie obojętny, tak naprawdę bowiem nie pojmował zasięgu tej operacji. „Być może będziesz potem widział”, tak mówili. Dla niego to słowa, tylko słowa.
Och, jak mu się zachciało spać! Nie ma już dłużej sił, żeby uważać, co się dzieje…
Na rynku Elena spotkała Mirandę. Stały przez chwilę, gawędząc. Mirandzie towarzyszył maleńki Haram w wózeczku, Elena nic nie mogła poradzić na to, że na ten widok odczuła zazdrość.
To ja powinnam prowadzić teraz dziecinny wózek, pomyślała z żalem. Jestem wprost stworzona do roli matki.
Nagle Miranda powiedziała:
– Na pewno wiesz, jak bardzo szczęśliwa była Indra, kiedy mogła zostawić tę swoją nudną biurową pracę i znów wyruszyć na poszukiwanie przygód razem z Ramem i Mórim.
– Że też jej się chce! – wykrzyknęła Elena, aż się otrząsając.
– A ty? Nie wybierasz się do Królestwa Ciemności? Jaskari przecież zdecydował, że weźmie udział w wyprawie.
Doprawdy? Czyżby tak ciężko przyjął jej odmowę? pomyślała Elena, nie bez triumfu rozsadzającego pierś.
– To i dobrze – rzuciła beztrosko. – Ja? Ja się wystrzegam Ciemności. Ten jeden raz to więcej niż dość.
Miranda uparcie trzymała się jednej myśli:
– Dla Armasa to też się dobrze składa, Jaskari zlitował się nad nim i obiecał, że zajmie się Berengaria. Z tego, co wiem, mają się wybrać do górskich wiosek.
Triumf w piersi Eleny zmienił się w ciężki kamień, który ściągał ją teraz coraz mocniej i mocniej w dół.
Berengaria? Coś się tu ułożyło zupełnie nie tak.
– A może jednak mimo wszystko powinnam oddać się do dyspozycji? – oświadczyła z rzucającą się w oczy obojętnością. – To właściwie bardzo niesportowe tak się wymigiwać. Nie wiesz przypadkiem, gdzie jest Móri?
– Oczywiście, że wiem. Kilka godzin temu opuścił Królestwo Światła.
Dręcząca mieszanka gniewu, strachu, żalu i nieprzyjemnych przeczuć ogarnęła Elenę. Dziewczyna opuściła rynek z taką miną, jakby cierpiała na uporczywy ból zębów.
Elena, niewypowiedzianie sfrustrowana, wracała do domu. Co robić? Jak dołączyć do tamtych, którzy wyprawili się w Ciemność?
Doskonale zdawała sobie sprawę, że teraz taka możliwość już nie istnieje. Nie da się tego zrobić.
Jaskari i Berengaria.
Jakiś ból szarpnął za serce.
Ta podstępna żmija! Chce zagarnąć mężczyzn, którzy należą do innych. Chce zagarnąć każdego, na którego tylko spojrzy…
E, co tam, Berengaria jest za młoda! Stanowczo za młoda dla Jaskariego. To przecież jeszcze dziecko.
Nie, to nieprawda. Berengaria była już dorosła.
Ale nie jest wcale ładna. Co to za uroda? Z tymi…
Do diaska!
No cóż, to nieistotne, Jaskari przecież nie wybrał sobie sam towarzyszki, zrobił to za niego Armas. Teraz, kiedy Elena powiedziała mu „nie”, biedny Jaskari jest całkiem bezradny. Inni muszą dokonywać wyboru za niego.
W swojej sypialni – mieszkała sama – stanęła w miejscu, zamyślona.
Na pewno strasznie mu przykro, że nie zgodziłam się pojechać razem z nimi.
Jak mogłam być tak głupia!
Nie, to wcale nie było głupie, to mądre z mojej strony, trochę go podręczyć po tym, jak się zachował. Ale kto mógł przypuszczać, że Armas tak wszystko popłacze i przydzieli mu tę modliszkę?
Nie, jego wcale nie obchodzi ta dziecinna Berengaria. Ciągle tylko chichocze i taka jest… łatwa… Och, nie, nie jest łatwa… to brzmi zbyt niebezpiecznie! „Lekkomyślna” to również złe słowo. Pusta! Tak, to właściwe określenie. Berengaria dla Jaskariego jest niczym, on pragnie dojrzałej kobiety, takiej jak ja. Jesteśmy przecież równi wiekiem, a ona jest od nas młodsza o całe cztery lata. Smarkula!
Elena otworzyła drzwi szafy. Po wewnętrznej stronie obu skrzydeł drzwi wisiały lustra. Zamyślona przyglądała się swemu odbiciu.
Читать дальше