– Ludzie się zmieniają – wymamrotał. Chwycił mnie za ramię i spojrzał mi w oczy. Był tak blisko, że czułem na twarzy jego oddech. – Ona nie jest człowiekiem, wiesz o tym, prawda?
Uwolniłem się z jego uścisku. Stanowczym ruchem, gdyż nie przepadam, kiedy dotyka mnie ktoś inny niż tylko piękne kobiety. A i to nie zawsze.
– A kim miałaby być? – Pokręciłem głową z politowaniem. – Demonem? – Poklepałem go po policzku. – Dajże spokój…
– Nie wiem… – Widziałem na jego twarzy strach i zaniepokoiło mnie to, gdyż ludzie przerażeni są skłonni porywać się na rzeczy kłócące się ze zdrowym rozsądkiem. A to zwykle dostarcza kłopotów zarówno im samym, jak wszystkim znajdującym się w ich towarzystwie.
– Posłuchaj uważnie – zacząłem. – Dziewczyna jest krewną pewnego arystokraty. Zaginęła wiele, wiele lat temu i nie pamięta niemal nic ze swej przeszłości, a łączące ją z nim więzy rodowe rozpoznałem jedynie po znaku wytatuowanym na ramieniu. Obaj wiemy, że nie jest przy zdrowych zmysłach, lecz mój zleceniodawca wyznaczył za jej znalezienie sporą nagrodę. Naprawdę sporą. I jeśli mi pomożesz, zapomnę nie tylko o odsetkach od twojego długu, ale również o tym, że mnie obraziłeś. Rozumiesz?
– Nie wiem, dlaczego to zrobiłem – odezwał się po chwili. – Nie mam pojęcia, dlaczego cię oszukałem. Przez te wszystkie lata, każdego dnia… – Wzruszył nerwowo ramionami. – To nie było tego warte – dodał.
– Na pewno nie było – przyznałem, patrząc mu prosto w oczy. Pospiesznie uciekł ze wzrokiem. – Jednak teraz o tym zapomnij. Pomóż mi, wtedy zniknę z twojego życia raz na zawsze.
– Dobrze – westchnął. Wstrząsnął głową, jak gdyby był koniem, który ruchem grzywy odpędza napastliwe muchy. – Pospieszcie się, niedługo kolacja.
Nie odszedł jeszcze, zatrzymał się na progu.
– Mordimerze? Czy przysięgniesz, że…
– Krzywoprzysięzca chce zaufać przysięgom? – przerwałem mu. – Czyż święty Paweł nie powiedział: Dlatego odrzuciwszy kłamstwo, niech każdy z was mówi prawdę do bliźniego?
– Mam nowe życie – powiedział płaczliwie i nie patrzył mi w oczy. – Mam kobietę, będę miał z nią dziecko…
– Wzruszyłeś mnie! – Rozłożyłem szeroko ramiona. – Mój Boże, jak bardzo mnie wzruszyłeś, Kozojebie! Tak bardzo, że zmieniłem plany na przyszłość! Postanowiłem, że jeśli mi nie pomożesz, nie zrobię ci krzywdy, zanim nie pozwolę popatrzeć, jak umiera twoja kobieta. I zanim nie pozwolę ci posłuchać, jak gorąco błaga o życie.
Zbliżyłem się, chwyciłem go za kołnierz.
– Bądź mądry, a nikomu nic się nie stanie – syknąłem. – Chcę się stąd wynieść, kiedy tylko będzie to możliwe. Pomóż mi, to doczekasz narodzin potomka. Przeszkodź mi, a zobaczysz, jak wypruwam płód z twojej kobiety. Zrozumieliśmy się?
Oczywiście nie zrobiłbym niczego podobnego. Mówcie sobie, co chcecie, o Mordimerze Madderdinie, inkwizytorze Jego Ekscelencji i waszym pokornym słudze, lecz nigdy nie skrzywdziłbym ciężarnej niewiasty. Bowiem kobieta nosząca płód to kobieta przebywająca w stanie boskiej łaski. Jakże byłbym nędzną istotą, by takiego stanu nie uszanować? Na szczęście Kozojeb nie wiedział o moich rozterkach i zbladł.
– Błagam – wyjęczał.
– Ty nie błagaj, ty bądź mądry – odpowiedziałem. Wróciłem do izby. Wampirzyca nadal pławiła się w wodzie i wydawało się, że kąpiel sprawia jej prawdziwą przyjemność.
– Przyniosłem nożyce. – Uniosłem narzędzie do światła, nie chciałem, by pomyślała, że cokolwiek ukrywam.
– No-ży-ce – powtórzyła, jakby przypominając sobie znaczenie tego słowa.
– Aby obciąć ci włosy – dodałem. – Mogę? Patrzyła na mnie żałosnym wzrokiem. Zbliżyłem się.
– Odrosną – obiecałem. – I na pewno będą piękne. Tylko musisz je czesać.
Potem zacząłem postrzyżyny. Czarne pęki kołtunów padały na podłogę, a ja starałem się przypadkiem jej nie zranić, co było o tyle trudne, iż włosy musiałem ściąć niemal przy samej skórze. Kiedy skończyłem, odsunąłem się o krok, by przyjrzeć się efektowi wykonanej roboty. Wampirzyca wyglądała jeszcze żałośniej niż poprzednio. Teraz, gdy pozbawiłem ją włosów, jej głowa zdawała się zaledwie czaszką obciągniętą cieniutką warstwą skóry, a szyja sprawiała tak kruche wrażenie, że zdawało mi się, iż mógłbym samymi palcami złamać dziewczynie kark. I tylko wielkie czarne oczy płonęły w chudziutkiej twarzy. Tak, trzeba przyznać, że znalazłem w tej istocie jedną piękną rzecz: właśnie niezwykłej urody oczy.
* * *
Czekała mnie wizyta u barona Haustoffera i wiedziałem, że muszę się do tej wizyty odpowiednio przygotować. Być może przesadzałem z ostrożnością, lecz Mordimer Madderdin nie przeżyłby tylu lat na tym nie najlepszym ze światów, gdyby grzeszył beztroską w myśleniu oraz postępowaniu. Owszem, czasami pakowałem się w kłopoty poważniejsze, niżbym chciał, jednak, kiedy wiedziałem, że mogą się one pojawić, wolałem zabezpieczyć się na wszelkie możliwe sposoby. A przecież Haustoffer był wyjątkowo niebezpieczną istotą. W czasie ostatniej bytności w jego zamku cudem tylko uniknąłem śmierci, choć gwoli ścisłości i uczciwości trzeba przyznać, że wyjechałem z kiesą pełną złotych dublonów oraz zleceniem na przyszłość.
Haustoffer uważał, iż niegdyś żył w Palestynie i widział Pana naszego Jezusa Chrystusa wspinającego się stromą drogą na Golgotę, z krzyżem na poranionych ramionach. Baron szedł, popijając wino, potem przyglądał się kaźni, aż wreszcie zasnął zmorzony trunkiem oraz spiekotą. Nie widział momentu, w którym Jezus zstępował z krzyża i ukarał rzymskich legionistów, nie widział, kiedy Pan wraz z apostołami i wiernym sobie ludem szedł w stronę Jerozolimy, by skąpać we krwi niewierne miasto. Potem tylko zobaczył Jerozolimę i w niej poczuł już ten zdumiewający i przerażający szkarłatny głód, który miał nękać go aż do dzisiaj. Tam też zorientował się, że nie jest tym, kim był dawniej. Zyskał nadnaturalną siłę oraz szybkość, nie starzał się, potrafił panować nad ludzkimi umysłami, zadane mu żelazem rany błyskawicznie się zabliźniały. Natomiast na ramieniu zauważył wytatuowany znak węża i gołębicy. Od tej pory żył, nie wiedząc, czy to, co go spotkało, było błogosławieństwem, czy klątwą. A może tylko pozbawioną sensu i znaczenia pomyłką? Dziełem Boga lub szatana?
Teraz sądziłem, że w pewnej mierze będę mógł odpowiedzieć na pytania, które go nurtowały. Oczywiście, jeżeli przedtem pieczołowicie wypytam znajdującą się pod moją opieką dziewczynę i jeżeli uda mi się uzyskać jakiekolwiek sensowne odpowiedzi, co zważywszy na jej stan, wcale nie musiało być łatwym zadaniem.
Czy wierzyłem w historię barona? Na początku nie, Inkwizytorzy traktowali podania o wampirach tak samo jak bajędy o wilkołakach. Jednak, kiedy miałem okazję zobaczyć, jak szybko porusza się Haustoffer, kiedy poczułem jego paraliżujący wzrok, kiedy ujrzałem ostre niczym brzytwy zęby – wtedy już przestałem mieć wątpliwości. Być może kłamał, opowiadając o swej przeszłości, lecz na pewno nie był zwyczajnym człowiekiem, a istotą posiadającą szereg nadnaturalnych zdolności. Wiedziałem, że tak naprawdę powinienem trzymać się jak najdalej od jego zamku. Jednakże niewyjaśniona zagadka kłuła mnie niczym cierń pozostawiony w podeszwie stopy. I teraz, gdy rozwiązanie tej zagadki zdawało się bliżej niż kiedykolwiek, nie mogłem się wycofać. Nie liczyłem na nagrodę od Haustoffera (choć obiecywał mi wiele), jedynie miałem nadzieję, iż ta mroczna historia zostanie opromieniona blaskiem poznania. Bowiem wyjaśniłem niegdyś baronowi, że jestem człowiekiem, dla którego liczy się wiedza i czasami nie miało już znaczenia, dokąd ta wiedza miała mnie zaprowadzić. Z doświadczenia natomiast wiedziałem, że czasem prowadziła dalej, niżbym sobie życzył.
Читать дальше