Joanna Papuzińska - Rokiś

Здесь есть возможность читать онлайн «Joanna Papuzińska - Rokiś» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Rokiś: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Rokiś»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Rokiś to zabawna opowieść o znanym z ludowych podań diable Rokicie, który straciwszy swoją dziuplę w starej wierzbie, zamieszkał w mieście, w domu współczesnej dziewczynki. Sympatyczny diabełek popełnia wiele błędów, powoduje różne nieporozumienia, które zawsze mają efekt komiczny.

Rokiś — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Rokiś», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Było jej jakoś dziwnie wygodnie i nie wiedziała dlaczego.

„Aha! Nos działa!” – domyśliła się wkrótce.

– Widzisz, kochaniutka moja, przejrzałam cię. Ty też czasem przysypiasz, więc będziemy czuwać na zmianę, zgoda? – powiedziała po przyjacielsku do swojej grypy i spuściła nogi z łóżka. – Odpoczywaj sobie, leniuchuj!

Podreptała do łazienki i z niedowierzaniem obejrzała w lustrze swój nos.

– Szkoda, że nie mogę go zważyć – pomruczała. – Na pewno znów jest większy i cięższy! Szkaradzieństwo tak wyglądać. Dobrze chociaż, że nie trzeba się z tym pokazywać w szkole!

Umyła zęby i ręce. Zwiedziła kuchnię. Poczciwy Brodaś zostawił jej w termosie dalszy ciąg herbaty. Nalała trochę do kubka i przysiadła na stołku.

– Ho-ho – powiedziała do siebie. – Czuję się świetnie! Może bym i nawet mogła zrobić kolację, ale rozsądek mi nie pozwala. Ta mała podróż powinna mi wystarczyć dla utrzymania kondycji.

Wróciła do pokoju, zaciągnęła zasłony i umościła się wygodnie w łóżku.

Z przyzwyczajenia zerknęła tam. Tam, pod biurko, gdzie zasłonięty koszem na śmieci spoczywał cenny depozyt. To była jedna ważna strona życia Kaśki. Trzeba go było strzec jak źrenicy oka, ukrywać przed ludzkimi oczyma.

Nie sprawiło to na razie żadnego kłopotu i nie wymagało wcale trudów. Przeciwnie, ani babcia, ani Brodaś nie chwytali się dotychczas za żadne huczne i generalne porządki w stylu mamowo-tatowym, takie porządki, podczas których każda rzecz w mieszkaniu musi być ruszona z posad, przetrzepana, odkurzona lub przetarta na mokro, żeby „nie zarosła”. W czasie których każda rzecz, nawet i niewidzialna, musi odpowiedzieć na pytanie, czy aby na pewno znajduje się tam, gdzie być powinna, wygląda tak, jak wyglądać powinna, i czy zachowuje się tak, jak powinna. Do takich porządków ani babcia, ani Brodaś nie mieli dosyć śmiałości, bo w końcu nie byli u siebie, tylko w takich przedłużonych gościach. Więc nie było obawy, że ktoś nagle wyciągnie Depozyt spod biurka i gromkim głosem zapyta:

– A to co znów za jedno?

Ale Kaśka wiedziała i tak, że kiedyś trzeba będzie w związku z tym, co pod biurkiem, coś zrobić, postanowić, wykonać. Że taka chwila nadejdzie. Że to, co jest upchane w wyświechtanej, nadprutej troszkę z boku teczce, przestanie być wtedy kupką blaszek, drucików, śrubek i czegoś tam jeszcze, co nie wiadomo, jak się nazywa. Ożyje.

Zerknęła jeszcze raz w tę stronę. Czy jej się zdawało, czy też za koszem od śmieci coś drgnęło, zabrzęczało, bzyknęło? Dało znak życia?

Ejże, to tylko przywidzenia…

Westchnęła cichutko i podciągnęła kołdrę wyżej uszu.

– Posłuchaj, mój czytelniku – szepnęła do poduszki. – To było tak…

Działo się to dawno, dawno temu. Jeszcze przed tajfunem Mongolia. Czy mogłam wiedzieć, że tajfun w ogóle nadciągnie? I że przed tym, co było przed tajfunem, będzie jeszcze coś?

– E tam – powiedziała głośno do siebie. – Do bani z taką powieścią!

Usiadła na łóżku i energicznie zatrąbiła w chustkę do nosa.

– Uwaga. Teraz zaczynam naprawdę – oznajmiła i opadła znów na poduszkę.

– Drogi czytelniku – powiedziała w stronę stojącej lampy, którą Brodaś nazwał panią docent Maciejko-Kruszewską i otaczał wielkim szacunkiem. – Posłuchaj mnie raz jeszcze… Najtrudniej mi jest z początkiem… Jeśli mnie zapytasz, dlaczego, to mogę się z tobą podzielić swoją bardzo mądrą myślą. W życiu właściwie nie ma początków. Początki i końce mają linijki, sznurowadła, lizaki i lody, książki, filmy, przedstawienia, ale nie historie z życia wzięte. Na przykład człowiek się urodził – powiecie. To jest dobry początek, ale czy przedtem nie było nic? Jakikolwiek początek się obierze, zawsze przed nim było coś jeszcze… Sama to odkryłam właśnie. Ale my możemy sobie postanowić, że na początku był mecz.

Był to mecz na wagę życia i śmierci. Do wspólnego podtrzymywania się na duchu w czasie transmisji tata zaprosił dwóch redakcyjnych kolegów. Napięcia były tak niewiarygodne, że nawet mama, a nawet i Kaśka – choć uważała piłkę nożną za jeden z nieuleczalnych chłopackich bzików – musiała się im poddać i przejmować się tak jak wszyscy. Panowie załamywali ręce i przypalali jednego papierosa od drugiego. Jeden z nich – ale to wydało się dopiero później – zaplótł ze zdenerwowania w drobniusieńkie warkoczyki frędzle serwety po swojej stronie stołu. Drugi wzdychał i sapał jak najstarszy parowóz z muzeum kolejnictwa – gdyby go nagle uruchomiono. A tata cichcem, ale Kaśka i tak to widziała, łyknął sobie uspokajającą pigułkę.

Mecz zakończył się należycie, jak trzeba: dla naszych. Panowie rozradowani powędrowali do domów, własny dom ułożył się do snu, ale Kaśka nie mogła się uspokoić ani zasnąć, choć wszyscy już się rozeszli i telewizor dawno wyłączono. Przewracała się z boku na bok i w pół-jawie, pół-drzemce ciągle migała jej przed oczami sylwetka naszego wspaniałego bramkarza na tle prostokąta bramki. Jego błyskawiczne, choć niby byle jakie ruchy. To znów zdawało się, że telewizor ciągle jeszcze się pali, a białosiwe błyski rażą ją w oczy.

Wreszcie zdesperowana spuściła nogi z łóżka i postanowiła iść do kuchni napić się wody. I wtedy telewizor zapulsował jasnym blaskiem. Coś zakłębiło się na ekranie. Z tego kłębowiska wyjrzało ukochane i wytęsknione, rogate i kosmate, czarniawe pyszczysko. Gęba przyjaciela nie z tej ziemi, zwariowanego, który zniknął pewnego dnia nie powiedziawszy nawet porządnie „do widzenia” i nie zatroszczywszy się o to, że komuś może być z tego powodu przykro albo nawet i całkiem ponuro. Gęba Rokity, małego diabła z wierzbowej dziupli.

– Hej, ty, Kaśka – szepnęła zjawa tajemniczo.

– Hej – odpowiedziała Kaśka bez zastanowienia,

– Przyjdę jutro… Potrzebuję pomocy… Esoes.

– Co się stało? Coś ty narozrabiał? – przeraziła się Kaśka.

– E…tego. Ja? Nic. W porządeczku. Zdrów jak ryba. Grzeczny Jak niezabudka. Tylko trzeba ratować człowieka.

– Człowieka?

– No, nie tak całkiem zupełnie. Przyjdę, to ci opowiem drobiazgowo. Teraz już muszę zniknąć. Złe warunki techniczne. Bywaj!

Ekran zaczernił się błyskawicznie. Kaśka, teraz już zupełnie na trzeźwo, prztyknęła kontaktem lampki. Lampa zapaliła się, zaświeciła jak gdyby nigdy nic.

Mogło to oznaczać tylko jedno. Telewizor w ogóle wyłączony był z kontaktu. Bo w rezultacie, jak mówił tato, „powszechnej niemożności kupienia rozgałęźnika”, w gniazdku mógł tkwić tylko jeden z dwóch przewodów – albo od telewizora, albo od lampy. Stary rozgałęźnik rozpadł się przed tygodniami.

„Pójdę do taty! – postanowiła Kaśka. – Albo nie! – rozmyśliła się szybko – On się tak łatwo nie obudzi, zjadł przecież pigułkę. Prędzej już zbudziłaby się mama, ale ona za to nie wierzy w żadne diabły-Rokity”.

Jak długo jeszcze myślała, kiedy zasnęła – nie wie. Zbudziła się następnego ranka i cały dzień czekała na zapowiedzianą wizytę Rokisia. Czekała jutro, pojutrze i popopopo… ale Rokita nie zjawił się.

„To mi się chyba śniło” – pomyślała wreszcie.

„To mi się na pewno musiało śnić” – myślała w kilka dni później.

A potem myślała już coraz rzadziej i coraz mniej pewnie.

Zwłaszcza że nadleciał tajfun Mongolia.

O Mongolii mówiło się w domu już od wiosny, ale tak jakby niechcący i niepoważnie. Miał tam pojechać tata, ażeby opisać wszystko, co zobaczy, czytelnikom swojej gazety. Wielkie rzeczy! Wyjeżdżał już przecież nieraz tam i owam. Tata był powsinogą urodzonym i chyba właśnie dlatego pracował w gazecie, żeby móc sobie powsinogowac. Potem trzeba było wprawdzie pisać… Więc tata stękał, kwękał, warczał, prychał i kichał, i pisał. „Gdyby tym stękiem i kwękiem można było napędzać maszyny albo poruszać elektrownie, mielibyśmy bardzo dużo korzyści” – mówiła mama.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Rokiś»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Rokiś» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Joanna Papuzińska - Jak ognia szukałem
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - O czym dudni woda w studni
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - O niedźwiedziu królewiczu
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - O zapadłej karczmie
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - Serce lasowiackie
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - Skarb matki
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - Cudowne lekarstwo
Joanna Papuzińska
Joanna Hickson - Red Rose, White Rose
Joanna Hickson
Отзывы о книге «Rokiś»

Обсуждение, отзывы о книге «Rokiś» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x