Joanna Papuzińska - Rokiś
Здесь есть возможность читать онлайн «Joanna Papuzińska - Rokiś» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Rokiś
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Rokiś: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Rokiś»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Rokiś — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Rokiś», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Tata zawsze miał jakiś wyjazd w zanadrzu, więc nikogo nie dziwiło, że się wybiera do Mongolii.
Tajfun rozszalał się naprawdę dopiero wtedy, kiedy się okazało:
po pierwsze – że to naprawdę,
po drugie – że to już, zaraz,
po trzecie – że istnieje szansa…
To: „po trzecie” oznaczało, że gdyby się bardzo, a bardzo postarać, to mama mogłaby pojechać z tatą także.
To już było coś, co się zdarza pierwszy raz w życiu!
Tajfun Mongolia wymiatał z domu mamę i tatę na całe dnie. Zasypywał całe mieszkanie naręczami książek o dalekim, nieznanym kraju, które mama znosiła ze swojej biblioteki i z innych, zaprzyjaźnionych. Zaścielał wszystkie meble stosami kwestionariuszy paszportowych, podań, przyzwoleń, zezwoleń i niedozwoleń, zimowych i letnich rzeczy, pożyczonych walizek i toreb. Burzył i rozwalał ustalony plan dnia. Przywiewał najdziwaczniejsze glindy i opowieści o tym, co trzeba ze sobą wziąć, jak się ubrać i co się tam będzie jeść. Uniósł babcię z rodzinnego miasteczka, którego nie opuszczała przez dwadzieścia lat, porwał i rzucił na sam środek zagraconego mieszkania na Marszałkowskiej. Babcia zresztą zniosła to z podziwu godnym spokojem.
Jednym z ostatnich podmuchów tajfunu był telefon w sprawie dziecka.
– Przytulić dziecko? – dopytywał się nerwowo tata. – Koniecznie teraz? Mów mi powoli, dokładnie i od początku. Nic nie rozumiem! – złościł się na słuchawkę.
– Aha… żarówkę…
– Aha, kartofle…
– Aaa, z pawlacza…
– Mhm, okna… No, dobra, zaraz pogadamy z kobietami – i odłożył słuchawkę.
– Ono jest duże, ale i tak jest czyimś dzieckiem. Jeśli wy się zaopiekujecie nim, to ono zaopiekuje się wami. Wkręci żarówkę, kupi kartofli, ściągnie pudło z pawlacza, rozumiecie? Nic nie rozumiecie, widzę to! – zezłościł się znowu.
– No więc tak. Dziecko nie dostało akademika. Jest po prostu na bruku. Zabrakło miejsc na razie. Jasne?
– Zgadzam się – powiedziała babcia.
– Coo? Na co się zgadzasz? – wykrzyknęły chórem mama z Kaśką.
– Żeby ten student zamieszkał tu. Przecież Władzio chyba mówi jasno. Chłopiec nie dostał akademika, a tu właśnie u nas będzie wolny pokój po waszym wyjeździe. Będzie nam raźniej i weselej.
– Babciu, ty chyba jesteś Einsteinem!
– E, po prostu znam Władzia już czterdzieści lat – powiedziała babcia skromnie.
Po tajfunie nastąpiła chwila przygnębiającej ciszy. Kaśka z babcią wróciły z lotniska do pustego mieszkania. Na środku pokoju wiła się bezszelestnie czarna skarpetka taty, jedna z jego ukochanej pary. Należało przypuszczać, że jej bliźniaczka szybowała w tej chwili nad wielką ziemią radziecką. Nic wiadomo dlaczego Kaśce zrobiło się nagle strasznie żal tej porzuconej skarpetki.
„Na pewno jest jej tak samo smutno, jak i mnie…” – rozrzewniła się.
Ale zadzwonił dzwonek.
W progu stał okularniko-wąsaczo-brodacz. Resztę jego osoby stanowiły: ogromny plecak sterczący jak komin ponad głową, wielgaśne buty oraz malowniczy nos barwy soczystych poziomek, upstrzony bąblami i strzępkami zwisającej i sterczącej skóry, noszący widoczne ślady zbyt poufałego obcowania z jesiennym słońcem.
– Jestem Grześ – powiedział nieśmiałym basem.
Uścisnął dłoń babci. Nachylił się nisko, skrzypiąc jak żuraw u starej studni (ale to były tylko rzemienie plecaka) i – o zgrozo! – pocałował Kaśkę w rękę.
Kaśka poderwała się, jakby ukłuły ją w rękę nie kręcone wąsiska, lecz rozpalony do czerwoności pogrzebacz.
– O raju – powiedział Grześ. – Chyba coś pokręciłem, jak zwykle! Miało być na odwrót… To znaczy nie ja ciebie, tylko ty mnie… Wróć, tak też nie! Nie ty, tylko babcia, czyli ja…
Babcia z Kaśką wymieniły spojrzenia.
– Chyba rzeczywiście będzie nam raźniej – stwierdziły obie jednogłośnie.
I była to szczera prawda.
Gdyby nie Brodaś, wiodłyby obie z Kaśką życie ciche i jednostajne, wypełnione czekaniem na listy i rozmyślaniem, co też porabiają mama i tata W kraju dinozaurów, a także pozostawiony sam na gospodarstwie dziadek.
Ale Brodaś przyciągał do siebie wydarzenia i ludzi jak magnes, i to magnes pośpieszny, a może nawet ekspresowy.
Na zaprzyjaźnienie się z Kaśką i babcią wystarczyło mu pierwsze półtora dnia, a potem…
Przez te pierwsze półtora dnia zdążyły się dowiedzieć, że Brodaś pochodzi z Chełma Lubelskiego, że uczy się na Politechnice i w przyszłości zamierza zostać wynalazcą rzeczy tak niesamowitych, że od jego opowieści po prostu mąciło się w głowie. Że jest górskim włóczykijem i powsinogą. Potem wszystkie sprawy Brodasiowe stały się ich sprawami. Kaśka wracała ze szkoły i zastawała w kuchni rozgadane towarzystwo, rozprawiające z babcią nad dalszymi sposobami ulepszenia świata, a także nad tymi, które zostały już przedtem wynalezione. Co chwila ktoś dzwonił do drzwi albo telefonował. Po mieszkaniu snuli się przeróżni Brodasiowi koledzy i przedziwnie ubrane dziewczyny: jedne w powłóczystych szatach, inne w buciorach ciężkich jak kowadła.
Babcia smażyła kartoflane placki, kotlety, przygotowywała wielkie słoje smalcu ze skwarkami. Brodaś próbował to ukrócić.
– Nie będzie pani nas bez przerwy karmić!
Zapędził do kuchni swoje dziewczyny. Dziewczyny rajcowały w kuchni, coś tam spiskowały, kroiły i szatkowały, a w końcu z dumą wniosły do pokoju tacę, zasłaną fikuśnymi kanapeczkami, małymi jak dwudziestozłotówki, i eleganckimi zakąskami z kostek sera, kiełbasy, ogórków ponadziewanych na wykałaczki.
Kaśka spoglądała z podziwem na te wytworności i trochę jej się zrobiło, przykro, że może babci będzie przykro. Ale Brodaś schwycił z tacy pierwszą z brzegu wykałaczkę, okręcił w palcach i spojrzał na nie surowo.
– Dziewczyny! – oświadczył. – Wam ktoś źle poukładał w głowach! Czy myślicie, że jedzenie służy do urządzania przedstawień kukiełkowych? My się mamy tym najeść? A gdzie jest pasza objętościowa? To się nadaje na koktajl do „Ambasadora”, a nie dla rzeszy głodnego ludu!
Zapadło więc postanowienie, że babcia będzie dyrektorem generalnym do spraw wyżywienia, a zaś reszta zbiorowości – wykonawcami jej poleceń.
Dzięki temu Kaśka dokonała odkrycia, że zespołowe lepienie pierogów przy akompaniamencie powtarzanych chórem chemicznych formułek czy jakichś innych naukowych myśli może być bardzo zabawnym zajęciem.
Potem nadchodziły okresy, kiedy Brodaś i goście znikali na całe dnie, i od rana do wieczora dom był pusty. Siedzieli wtedy w pracowniach, coś tam zaliczali, to znaczy – jak powiedział Brodaś – mierzyli, ważyli, mieszali i podgrzewali do uzyskania pożądanego skutku.
Wtedy Kaśka i babcia zaczynały gubić się w domysłach, dlaczego to w skrzynce nie pojawiają się żadne oczekiwane listy. Dlaczego dziadek nie pofatyguje się wysłać kartki pocztowej z lakonicznym zdaniem: „Wszystko w porządku. Całuję. Jaś”?
Dlaczego rodzice wyjeżdżają sobie jak gdyby nigdy nic i czy nie jest to czasem postępek wyrodny?
– Tak, drogi czytelniku. Tak właśnie wyglądał w przybliżeniu tajfun Mongolia. Ale to jeszcze wcale nie wszystko… Tylko że spać mi się zachciało – ziewnęła Kaśka.
Zgasiła lampę i przymknęła oczy.
Ale właśnie wtedy znowu rozległo się chrobotanie klucza, otworzyły się drzwi i zatupotały liczne buty.
– Cicho – rozległ się szept Brodasia. – Cicho, nie łomoczcie tak. Kaśka na pewno już śpi!
– Wcale nie! – odkrzyknęła Kaśka zapalając lampę.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Rokiś»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Rokiś» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Rokiś» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.