– Zamknijcie się albo wszystkie was pousypiam! -wrzasnął, a jego donośny głos odbił się echem w całym mieszczeniu wyłożonym białymi kafelkami.
W psiarni momentalnie zapadła całkowita cisza. Wszystkie psy zamilkły w tej samej chwili, jakby przestraszyły się słów Aarona.
Jak gdyby zrozumiały, co miał na myśli.
*
Była już prawie jedenasta, kiedy chłopak wrócił do domu. Wyjął klucz z zamka i delikatnie zamknął za sobą drzwi.
Stanął w przedpokoju, zamknął oczy i wziął głęboki wdech, rozkoszując się panującą w domu ciemnością. Czuł, jak jego organizm przechodzi powoli w stan uśpienia.
Po tym, jak wybuchnął w klinice, psy nie sprawiały mu już kłopotu. Kiedy wsadził Shebę do klatki i wytarł podłogę, było już słychać jedynie ciche skomlenie. Zwierzęta musiały wyczuć, że nie żartował. Mimo to ich zachowanie wydało mu się dziwne. Ale czego się tu spodziewać po takim zwariowanym dniu.
Aaron powlókł się do kuchni. Rozczarowało go, że Gabriel nie wybiegł mu na powitanie, ale uznał, że pies musiał pójść do łóżka z rodzicami, kiedy uśpili już Ste-viego. Pies nie spuszczał z oka autystycznego dziecka, jakby wiedział, że wymaga ono specjalnej opieki i troski.
Nad kuchenką paliło się światło, a do lodówki magnesem w kształcie głowy kota przyczepiona była karteczka. Lori napisała, że wszyscy poszli już spać i zostawili mu kolację w piekarniku. A w jadalni czeka na niego mała niespodzianka. Aaron uśmiechnął się.
Używając kuchennej rękawicy, Aaron wyjął z piekarnika zawinięty w folię talerz i poszedł z nim do jadalni. Kiedy usiadł na kanapie, zauważył niebieską kopertę, Która opierała się o czekoladowe ciastko z wetkniętą weń świeczką. Wziął kartkę do ręki, zastanawiając się, czy po-winien zapalić sobie tę świeczkę i zaśpiewać „Sto lat". Chyba nie był w stanie wykrzesać z siebie tyle energii.
Na kartce widniała komoda, należąca zapewne do jakiegoś młodego człowieka, udekorowana mnóstwem najróżniejszych trofeów i wyróżnień sportowych. Pod spodem znajdowała się dedykacja: „Dla syna – zwycięzcy". Otworzył kartkę, przeczytał kilka ckliwych zdań o idealnym chłopcu, który stał się mężczyzną i przewrócił oczami. Co roku Lori kupowała mu najgłupszą kartkę, jaką tylko udało jej się znaleźć. On odwzajemniał się jej tym samym na urodziny i Dzień Matki. W kopercie był też nowiutki banknot pięćdziesięciodolarowy. Aaron westchnął. Wiedział, że jego przybranych rodziców nie stać na takie prezenty, ale zdawał sobie też sprawę, że nie ma sensu oddawać im tych pieniędzy. Próbował wcześniej, ale rodzice nie chcieli o tym słyszeć i nalegali, żeby kupił sobie za to coś wyjątkowego. Dokończył obiad składający się z klopsa, puree ziemniaczanego i groszku, a teraz zmywał naczynia, zastanawiając się, co dalej. Organizm domagał się snu, ale zdrowy rozsądek nakazywał zająć się, choć przez chwilę, lekcjami.
Powoli, opierając się ciężko na poręczy, Aaron wdrapał się po schodach do sypialni, po drodze wpychając sobie do ust ostatnie okruszki czekoladowego ciasta. Był tak zmęczony, że odsuwał od siebie jakąkolwiek myśl o tym, że mógłby jeszcze zdobyć się na naukę. Drzwi do pokoju Steviego były uchylone, a nocna lampka na stoliku przy łóżku rzucała delikatną poświatę na schody. Po cichu wsadził głowę do pokoju, żeby sprawdzić, czy chłopiec dobrze śpi. U stóp łóżka warował Gabriel, który na widok Aarona zaczął dziko wymachiwać ogonem. Aaron na palcach wszedł do pokoju i pogłaskał psa po głowie.
Stevie mamrotał coś przez sen. Aaron ostrożnie nakrył go kołdrą po samą szyję. Przyglądał mu się przez moment, potem delikatnie pogłaskał brata po policzku i odwrócił się w stronę drzwi.
W drzwiach skinął głową na Gabriela. Robił tak co wieczór. Pies kładł się przy Stevenie, ale kiedy chłopiec zasypiał, resztę nocy spędzał z Aaronem.
Psisko zerwało się na równe nogi i niemal bezszelestnie podążyło za swoim panem. Patrząc na Gabriela.
Aaron przypomniał sobie, jak zobaczył go po raz pierwszy, przywiązanego na jednym z podwórek przy Mal Street. Jego jasnożółte, prawie białe futro było oblepione brudem i błotem. Gabriel był wtedy taki malutki, niczym nie przypominał giganta, którym jest dzisiaj. Idąc do swojego pokoju, Aaron usłyszał głos spikera wiadomości telewizyjnych, dobiegający z sypialni rodziców po drugiej stronie korytarza. Wiedział, że telewizor wyłączy się sam o północy. Odkąd Aaron sięgał pamięcią, Tom i Lori zawsze kładli się do łóżka bardzo wcześnie i zasypiali przed ekranem.
Drzwi do jego sypialni były zamknięte. Aaron otworzył je i puścił przodem psa. Gabriel wskoczył na łóżko spojrzał na niego czarnymi, wesołymi ślepiami. Sapał merdał ogonem, a z pyska zwisał mu długi różowy język.
Aaron uśmiechnął się i zamknął drzwi. Kiedy przyniósł Gabriela do domu, szczeniak był tak mały, że nie potrafił samodzielnie wdrapać się na łóżko. Teraz trudno było bestię stamtąd wypędzić. Zastanawiał się często, co stałoby się z psem, gdyby nie wykradł go z tamtego podwórka pod osłoną nocy. Chodziły słuchy, że mieszkańcy kamienicy czynszowej, do której przynależało podwórko, byli członkami jednego z gangów ulicznych, Kradli psy w okolicy, a potem tresowali do nielegalnych walk z udziałem pitbulli. Kiedy Aaron po raz pierwszy spojrzał w przejmujące oczy Gabriela, wiedział już, że nie pozwoli, by temu psu stała się krzywda. Od tamtej pory stanowili zgrany, nierozerwalny duet.
Aaron zdjął buty i padł na łóżko. Nie pamiętał już, kiedy był tak zmęczony. Czuł, jak ciężkie powieki zamykają się same i wiedział, że za chwilę odpłynie w sen.
Pies wciąż stał nad nim, merdając radośnie ogonem i wprawiając łóżko w delikatne wibracje – podobne do tych w hotelowych łóżkach na monety, które widział w filmach.
– Co jest, Gabe? – spytał, nie otwierając nawet oczu. Pies zeskoczył z łóżka i zaczął się kręcić po pokoju.
Aaron jęknął. Dobrze wiedział, co to oznacza. Pies szukał zabawki.
Modlił się, żeby poszukiwania Gabriela nie przyniosły rezultatu, ale bóg psich zabawek, zwłaszcza tych gumowych i piszczących, rzadko wysłuchiwał jego próśb.
Ważący prawie czterdzieści kilogramów labrador wskoczył na łóżko. Nawet mimo zamkniętych oczu, Aaron wiedział, że Gabriel stoi teraz nad nim z czymś w pysku i czeka na zabawę.
– Czego chcesz, Gabriel? – wymamrotał, chociaż doskonale wiedział, że rozmawia z psem.
Ku swojemu bezgranicznemu zdumieniu, doczekał się jednak odpowiedzi.
– Chcę się pobawić piłką - odparł bardzo wyraźnie i precyzyjnie Gabriel.
Aaron otworzył oczy i spojrzał prosto w wyszczerzony w uśmiechu pysk zwierzęcia. Nie miał już żadnych wątpliwości. Dzień, który nie zapowiadał nic niezwykłego, skończył się dla niego całkowitym szaleństwem. Aaron rzeczywiście popadał w obłęd.
Doktor Jonas ucieszył się na jego widok. – Nie należysz do ludzi, których spodziewałbym się tu o godzinie ósmej trzydzieści rano w piątek, Aaronie – powiedział krzepki mężczyzna, podchodząc do biurka. Zdjął sportową marynarkę i powiesił ją na stojaku w kącie gabinetu. – Ile to już minęło? – spytał psychiatra, po czym uśmiechnął się ciepło i zaczął otwierać papierową torbę, którą przyniósł ze sobą.
Aaron stał przed biurkiem i rozglądał się po gabinecie. Nie zmienił się on zbytnio od jego ostatniej wizyty.
Ściany w kolorze kremowym, a na jednej z nich reprodukcja Moneta, zakupiona w muzealnym sklepie z pamiątkami – nie potrafił sprecyzować dlaczego, ale obraz ten działał na niego kojąco.
Читать дальше