Thomas E. Sniegoski
Nefilim
Upadli 1
LEBANON W STANIE TENNESSEE, 1995 R.
Mimo że w Tennessee zapadła noc, w powietrzu panował trudny do opisania gwar. Eric Powell z trudem przedzierał się przez wysoką trawę na tyłach domu swoich dziadków. Potykając się, zszedł ze stromej skarpy i kierował się w stronę gęstej kępy bagiennych drzew, majaczących w oddali. Dłonie kurczowo przyciśnięte do twarzy zatykały również uszy.
– Nie będę was słuchać – wycedził przez zaciśnięte zęby, bliski płaczu. – Przestańcie. Proszę! Zamknijcie się!
Dźwięki wciąż narastały. Jeszcze chwila, a zaleją go bez reszty, a on marzył, żeby przed nimi uciec. Tylko dokąd? Głosy dochodziły zewsząd.
Eric zagłębiał się coraz dalej w las. Pędził, aż poczuł w płucach ostry ból, jakby płonęły od wewnątrz. Serce waliło mu tak głośno, że prawie tłumiło złowieszcze odgłosy dobiegające z ciemności.
Prawie.
Eric przystanął na chwilę pod płaczącą wierzbą, która kiedyś była dla niego miejscem ucieczki przed pełnym stresu życiem nastolatka. Chciał tylko złapać oddech. Ostrożnie zdjął dłonie z uszu, ale natychmiast zaatakowała go kakofonia szeptów płynących z mroku.
– Niebezpieczeństwo – ostrzegał cienki, piskliwy głos, dobiegający gdzieś znad niewielkiego strumienia, który wił się między drzewami. – Niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo.
– Oni nadchodzą - dołączył do niego inny głos. – Nad chodzą
– Ukryj się - zaskrzeczało coś spomiędzy gałęzi wierzby, po czym głos wzbił się w niebo. – Zanim będzie za późno. – Eric usłyszał jeszcze ostatnie słowa ulatujące w przestworza.
W ciemnościach wokół niego kłębiły się tysiące głosów przemawiających najrozmaitszymi językami i ostrzegających go przed tym samym. Coś nadchodziło, coś złego.
Eric oparł się o pień drzewa, próbując zebrać myśli.
Przypomniał sobie, kiedy po raz pierwszy usłyszał te ostrzeżenia. To musiało być 25 czerwca-bez najmniej-szych wątpliwości. Pamięć miał doskonałą, poza tym 25 czerwca był zaledwie dwa miesiące temu, no i nie-łatwo zapomnieć dzień swoich osiemnastych urodzin – zwłaszcza jeśli w tym dniu zaczyna się tracić zmysły. Wcześniej słyszał tylko to co inni. Rechotanie żab nad sadzawką, wściekłe bzyczenie os na ganku. Zwykłe, codzienne odgłosy natury, które często po prostu ignorował.
Ale tamtego dnia wszystko się zmieniło. Eric nie słyszał już ćwierkania ptaków ani miauczenia kotów, przerywających nocną ciszę, tylko głosy, które zachwycały się pogodnym letnim dniem, wyrażały radość, ale także smutek, głód czy strach. Z początku próbował te głosy wypierać, traktując je jak zwyczajne odgłosy zwierząt. Ale kiedy zaczęły przemawiać bezpośrednio do niego, Eric zdał sobie sprawę, że jest o krok od szaleństwa.
Z zamyślenia wyrwał go rój żarzących się świetlików, które migotały w atramentowej ciemności. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki świetliki zanurkowały,a potem wzbity się w powietrze tuż przed nim, jakby chciały mu przekazać coś naprawdę ważnego.
– Uciekaj - usłyszał w myślach, obserwując niezwykłą iluminację. – Uciekaj, twoje życie jest w niebezpieczeństwie.
I to właśnie uczynił.
Eric zerwał się z ziemi u podnóża płaczącej wierzby i ruszył w stronę szemrzącego nieopodal strumyka. Postanowił, że przekroczy go i zanurzy się jeszcze głębiej w las, gdzie nikt nigdy go nie znajdzie. W końcu był już dorosły i znał okolicę jak mało kto.
Ale wtedy pojawiło się to samo pytanie, które racjonalna część jego umysłu zadawała sobie od dnia, kiedy wszystko się zaczęło.
Czego się obawiasz?
Pytanie nieustannie dźwięczało mu w głowie, kiedy biegł przed siebie, ale nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi.
Przeskoczył strumień. Wylądował na drugim brzegu tak nieostrożnie, że stopa poślizgnęła mu się na pokrytych błotem kamieniach i wpadł do przeraźliwie zimnej wody.
Chłopak gwałtownie wciągnął powietrze i poczuł, jak woda wlewa mu się do buta. Jej lodowaty dotyk sprawił, że zaczął poruszać się jeszcze szybciej. Zanurkował pod zwisającymi nisko gałęziami młodych drzew, po czym zagłębił się jeszcze dalej w dzikie ostępy.
Przed czym właściwie uciekasz? – przytomnie zapytał głos w głowie Erica. Tym razem dobiegał jednak nie z zewnątrz, lecz wprost ze środka jego czaszki. To był jego własny, spokojny głos, który zdawał się brać górę nad paniką, Ten sam głos chciał, by Eric się zatrzymał, stanął twarzą w twarz z własnym lękiem i przyjrzał mu się z bliska. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa - zabrzmiały kojące słowa. – Nikt cię nie ściga, nikt nie obserwuje. Eric zwolnił nieco tempo.
– Biegnij dalej – momentalnie usłyszał inny głos. Coś czmychnęło mu spod nóg. Zdążył tylko zobaczyć delikatny blask rozgwieżdżonego nieba, odbijający się w poły-skujących łuskach.
Mało brakowało, a posłuchałby kuszącego głosu tajemniczej istoty. Zamiast jednak przyspieszyć, pokręcił głową i zaczął iść normalnie. Usłyszał inne głosy nawołujące go z zarośli, z powietrza nad głową i trawy pod stopami. Wszystkie kazały mu uciekać, biec w amoku, jak jakiemuś wariatowi, którym – do czego sam się przyznał – stał się dwa miesiące temu.
W tym momencie Eric podjął decyzję. Nie będzie ich już słuchał. Nie zamierza dalej uciekać przed niewidzialnym wrogiem. Odwróci się na pięcie, pójdzie z powrotem do domu dziadków, obudzi ich i wszystko im wyjaśni. A potem poprosi, żeby niezwłocznie odwieźli go do szpitala.
Podjąwszy decyzję, Eric zatrzymał się na polanie i spojrzał w niebo. Szarzało przed świtem. Gruba warstwa chmur, które przypominały mu włóczkę stalowej wełny, powoli odsłaniała tarczę księżyca. Eric nie chciał martwić dziadków. Dość już się nacierpieli. Jego matka, a ich córka, brzemienna i niedożywiona, umarła w trakcie porodu. Dziadkowie wychowali Erica jak własnego syna, dając mu tyle miłości i wsparcia, ile tylko potrzebował. Jak mógłby odpłacić im w ten sposób – jeszcze większym smutkiem?
Do oczu napłynęły mu gorące łzy, na myśl o tym, jak zareagują dziadkowie, kiedy wróci do domu i ich obudzi. Z pewnością gdy dowiedzą się, że wnuk słyszy głosy i traci przez to zmysły.
Niejako na potwierdzenie tej wizji, gdzieś w ustępującym powoli mroku, Eric usłyszał znowu szepty: piskliwe, chrapliwe, rozedrgane, łamiące się; niektóre brzmiały, jakby ktoś przepłukiwał sobie gardło.
– Biegnij, uciekaj – mówiły jeden przez drugiego – Ratuj się, oni już tu są !
Eric rozejrzał się wokół; hałas był nie do zniesienia. Od kiedy zaczęły się jego problemy, głosy jeszcze nigdy nie brzmiały tak donośnie. Może zdały sobie sprawę, że Eric nie jest już na nie tak podatny. Może bały się, że ich czas dobiega końca.
– Są tutaj! Uciekaj! Ukryj się! Jeszcze nie jest za późno. Biegnij.
Eric obrócił się, zaciskając pięści w geście niemej rezygnacji.
– Dosyć! – wrzasnął w stronę drzew. – Nie będę już was słuchać – dodał, zwracając się do nieba i ziemi, – Rozumiecie? – rzucił pytanie w ciemność, która otaczała polanę.
Читать дальше