Sangwaniasz umilkł. Częściowo z oburzenia, częściowo ze strachu, a częściowo z przykrości, jaką sprawiły mu słowa Arivalda. Ale był na tyle rozsądny, by nie oburzać się ani nie uskarżać na głos.
– Za dziesięć dwunasta – rzekł grobowym głosem Bargrim i spojrzał na zatrzaśnięte okiennice, jakby spodziewał się, że wampir za chwilę przez nie przeleci.
– Jeśli nie przyjdzie do czwartej, to nie przyjdzie w ogóle – mruknął Arivald i zaczął po raz kolejny sprawdzać magiczne bariery, jakimi otoczył pokój. Co prawda miał niewielką nadzieję, by któraś z nich podziałała na wampira. Kątem oka zauważył, że Sangwaniasz spluwa trzy razy przez lewe ramię. Chciał już coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
– Idzie, idzie! – wrzasnął nagle z ciemności demon i zmaterializował się przed nimi.
Sangwaniasz wrzasnął, a Bargrim zanurkował pod łóżko. Nawet Arivaldowi różdżka drgnęła w dłoni. Demon należał do jednej z barier i miał pełnić funkcje ostrzegawcze, ale zbyt sobie to wziął do serca.
– Pomyliłem się – mruknął po chwili przepraszająco i zniknął.
– Zamorduję go – syknął Arivald.
Sangwaniasz wynurzył się spod kołdry, a Bargrim spod łóżka.
– Przecież on wie, że tu jesteśmy – gnom mówił, starając się nie kłapać zębami – i na pewno nie przyjdzie. Wie, że tu czuwa czarodziej, z pewnością się przestraszył.
Arivald nie był wcale tego taki pewien.
Nagle powietrze w komnacie zgęstniało, a ściany zaczęły emanować różowawy blask. To była następna bariera postawiona przez czarodzieja. Wampir się zbliżał. Sangwaniasz i Bargrim, znieruchomiali, przyglądali się coraz silniej świecącym ścianom, które teraz rzucały tęczowe blaski.
– Och! – westchnął Sangwaniasz. – Ale kolory!
Arivald wstał i mocniej ścisnął różdżkę w dłoni. Wypowiedział szybko, jedno po drugim kilka zaklęć, które miały ich ustrzec przed wpływem wampira. I zrobił to w samą porę, bo wampir właśnie się pojawił. Najpierw ujrzeli tylko czarny dym przenikający przez ścianę od korytarza, potem dym zgęstniał i zaczął przybierać postać wysokiego mężczyzny w granatowym płaszczu.
– Idzie! – wrzasnął znowu demon, ale tym razem przezornie się nie pojawił.
Wampir już zakończył transformację i stał pośrodku komnaty. Bardzo wysoki, o bladej twarzy i płonących, czarnych jak noc oczach. W prawej dłoni trzymał laskę ze srebrną gałką, w lewej wytworne rękawiczki. Arivald nie zamierzał czekać na pierwszy ruch wampira. Szybko wypowiedział Akuratność Kemleya, odkorkował butelkę i chlusnął zawartością w przybysza. Czar posłusznie poniósł ciecz, wampir dostał prosto w twarz. Zakrztusił się i zaczął ścierać z policzków gęstą zieloną maź. Upuścił przy tym rękawiczki.
Arivald nie bardzo wiedział, co robić dalej. Wampir jak na razie nie odezwał się ani słowem, nie uczynił też żadnego jawnie wrogiego gestu. Stał po prostu i w milczeniu czyścił się z trucizny, którą potraktował go czarodziej. Bargrim natomiast krzyknął. W pierwszej chwili Arivald sądził, że to okrzyk przestrachu, ale to był krzyk triumfu. Gnom wyciągnął zza pazuchy osinowy kołek i skoczył w stronę wampira. Jednak okazał się zuchwałym łajdakiem.
Kiedy on to zdążył zastrugać? – zdołał tylko pomyśleć Arivald, a potem wydarzenia nastąpiły błyskawicznie.
Wampir na widok osinowego kołka skrzywił się straszliwie, o krok odstąpił na bok, po czym chwycił błyskawicznym ruchem gnoma za klapy płaszcza, okręcił nim w powietrzu i cisnął o ścianę. Bargrim z jękiem huknął w mur i znieruchomiał na podłodze. Kołek wypadł mu z dłoni.
– Taaa… – rzekł wampir i jego oczy zapaliły się złym blaskiem. Obrócił głowę w stronę łoża, na którym siedział Sangwaniasz niczym kamienny posąg. Uśmiechnął się, a spod bladoróżowych warg wysunęły się dwa długie, ostre i olśniewająco białe kły.
Wampiry mają przecież ssawki, pomyślał Arivald i mimo grozy sytuacji wściekł się na Waleriusza Lycantropha razem z całym jego „Vampyrologos”.
Postanowił być twardy i bezczelny.
– No i co dalej? – zwrócił się w stronę wampira. – Zostałeś rozpoznany i schwytany. Ofiarowuję ci ochronę i opiekę Akademii w Silmanionie. Jesteś archeologicznym zabytkiem i będziemy dbać, aby nikt ci nie zrobił krzywdy.
Wampir zasyczał wściekle i rozpostarł poły płaszcza. Do złudzenia przypominał wielkiego, zdenerwowanego nietoperza.
– Koltari! – wrzasnął, aż Arivaldowi zaświdrowało w uszach. – To była Koltari!
– Jasne, że Koltari – odparł mag, a coś w nim radośnie krzyczało: Działa! Działa! – Co ty sobie myślałeś? Teraz poddasz się sam, czy mam ci złoić skórę?
Wampir wrzasnął raz jeszcze i skoczył w stronę czarodzieja. Arivald wolał zawierzyć sile swych mięśni niż czarom, więc odrzucił różdżkę i trzasnął wampira szybkim prawym sierpem celowanym w podbródek. Ale uderzenie nie doszło celu. Wampir zatrzymał pięść czarodzieja, ścisnął ją w swej dłoni i Arivald usłyszał, jak chrupnęły mu kostki nadgarstka. Zdołał szybko wyszeptać Bezból, po czym został chwycony za brodę oraz pas i ciśnięty w powietrze. Grzmotnął potężnie o ścianę, odwinął się, by uniknąć kopnięcia, lecz i tak oberwał pod kolano. Nic go nie bolało, tylko czuł, że ma bezwładną lewą nogę. Chciał się zerwać, ale noga zawiodła i padł z powrotem, w ostatniej chwili osłaniając twarz przed ciosem. I kiedy już żegnał się z życiem, huknęły drzwi komnaty.
– Rrrahn! – głos wiedźmina zatrzymał wampira, a Znak Podwójnego Phallusa odepchnął go pod okiennice.
Srebrna błyskawica wiedźmińskiego miecza zygzakiem pomknęła w stronę wampira, który, choć oszołomiony Podwójnym Phallusem, zdołał jednak uskoczyć. Próbował zamienić się najpierw w dym, potem w nietoperza, ale tylko rozbolała go głowa. Wiedźmin chlasnął mieczem, zwalając ze stołu świecznik i obcinając wampirowi przy okazji połę płaszcza. Świece zgasły, zapanowała ciemność, w której jarzyły się tylko białe oczy wiedźmina i błyszczało ostrze srebrnego miecza. Wiedźmin złożył palce w Znak Negging i czerwonawa aura rozświetliła komnatę. Wampir skoczył, chcąc wykorzystać ten moment, ale Puffer z Lyzienny płynnie odszedł na bok, palce lewej dłoni złożył w Znak Pedding, który wampira oślepił i przeraził, a prawą wyprowadził pchnięcie. Ostrze przecięło płaszcz i przejechało wampirowi po boku.
– Poddaję się! – krzyknął wampir i uciekł za łóżko. – Magu, ochroń mnie!
Arivald wypowiedział Boską Jasność, bo źle widział w tym czerwonawym poblasku, i zerwał się z podłogi. O mało co nie upadł, ale zdołał zatrzymać wiedźmina.
– Dość! – wydyszał mu w ucho. – Dość!
Puffer z Lyzienny nie chciał nigdzie jechać. Na dworze w Berbezzie czuł się właściwie oceniony i doceniony. W związku z tym prawie wcale nie trzeźwiał, a nocami przyjmował liczne delegacje dam dworu, służek i kuchennych dziewek. Kiedy z jakichś powodów napadała go chandra, wychodził do miasta i rozkoszował się entuzjastycznym przyjęciem tłumów. Było mu dobrze i wcale nie zamierzał zmieniać miejsca pobytu.
– Nie odważę się sam eskortować wampira – powiedział Arivald do Bargrima.
Gnom czuł się już dobrze, choć rękę i nogę miał jeszcze w łupkach, a głowę obwiązaną bandażem. On również cieszył się ogromną popularnością, ale przede wszystkim pragnął jak najszybciej dostać się do biblioteki w Silmanionie i nacieszyć oczy księgami. Zamierzał też rozpocząć studia magiczne, a do tego niezbędna była zgoda Wielkiego Mistrza Harbularera.
Читать дальше