Byłam uwięziona w ludzkim ciele.
– Ja… Muszę cię dotknąć. Aby wznieść się do sfery eterycznej.
– Tylko bez gryzienia – powiedział i wyciągnął rękę. Sięgnęłam ponad biurkiem i ją ujęłam. To była lewa dłoń, a metaliczne złoto jego obrączki ślubnej dziwnie kontrastowało ze skórą i kośćmi. – Gotowa?
– Gotowa – odparłam. Nie wiedziałam, czy naprawdę byłam przygotowana, ale przechodzenie do sfery eterycznej musiało być dla mnie z pewnością tak łatwe, jak dla człowieka oddychanie.
Ale nie było. Już nie. Musiałam walczyć z ciężką, ściągającą mnie w dół kotwicą mojego ciała. Jedynie mocny dotyk Manny'ego uchronił mnie przed upadkiem. Nawet po tym, jak się wznieśliśmy, a zmienione spektrum odkryło przed nami aury i tajemnice percepcji, czułam jego przyciąganie.
Nie spodziewałam się, że będzie tak ciężko.
Manny nie mógł się odzywać w sferze eterycznej, ale wcale nie musiał. Zostałam wyrzucona niczym lalka do wyższej sfery, gdzie wyrównałam lot i spojrzałam w dół ku ziemi. Widok był olśniewający, pełen mieniących się barw, iskier, a także szeptów. Manny wydawał się zatrwożony – i młodszy niż w swojej fizycznej postaci, szczuplejszy oraz cały pokryty ruchomym widmem tatuaży. Nie wiedziałam, co symbolizują, ale najwyraźniej miały dla niego istotne znaczenie.
Jego aura była jasnobłękitna, roziskrzona odcieniem żółci i złota. Nie tak potężna jak inne, które widywałam, jednak na tyle mocna, by umożliwić mu wypełnianie zadań.
Dał znak, a ja skinęłam głową, szykując się na spadanie. Ziemia zbliżała się błyskawicznie, ale trzaskająca energia wyhamowała nas gwałtownie ponad pejzażem ożywionym przez wijącą się linię ognia. Nie tego prawdziwego, lecz energii skupionej głęboko pod skorupą planety. Narastającej i grożącej eksplozją.
Gdybym nadal była dżinnem, zwyczajnie podziwiałabym piękno tego zjawiska, prawdziwy pokaz niezwykłych sił natury. Nie miało to na nas wpływu, więc nie musieliśmy się bać. My, dżinny, niczego nie budowaliśmy. I rzadko ginęliśmy.
Ludzie nie byli takimi szczęściarzami. Po raz pierwszy przyłapałam się na tym, że zastanawiam się nad losem tysięcy istot w ich domach, miasteczkach i miastach, nieświadomych zagrożenia pod ich stopami.
Stwierdziłam,.że się o nich troszczę.
I nie wiedziałam, czy uznać to za coś intrygującego, czy raczej irytującego.
Rozpraszanie skoncentrowanej energii na okoliczne skały było delikatnym i powolnym procesem, ale stopniowo energia sejsmiczna zamieniła się z kipiącej i pulsującej czerwieni w bladozłotą, ustabilizowaną i spokojną. Miała stanowić nieustanne zagrożenie, ale przy zachowaniu czujności przez Strażników Ziemi, pozostałaby zaledwie groźbą, a nie niszczycielską siłą.
Kiedy Manny zwolnił uchwyt, odczułam to jak rozwarcie ściśniętej gigantycznej stalowej sprężyny i wyrwałam się spod jego kontroli, rzucona przez sferę eteryczną, przez gładkie i oleiste warstwy barw. Spadanie przyprawiało o mdłości. Było przerażające. Gdybym mogła krzyczeć, wrzasnęłabym; jak ludzie znosili takie loty, ściągani w dół, ku ziemi przez swoje ciężkie ciała?
Mojemu ponownemu wejściu w ludzką skórę towarzyszyła seria spazmatycznych szarpnięć, które niemal wywróciły fotel. Naprzeciwko mnie Manny Rocha ledwie drgnął, wracając do ludzkiego świata.
Otworzył oczy, żeby na mnie spojrzeć, i zaskoczył innie blask w jego spojrzeniu. Zdradzało ono moc, owszem, ale i coś jeszcze.
Ekstazę.
Blask ten zanikł szybko, jakby Manny nie chciał, bym dostrzegła go u niego.
– Dobrze się czujesz? – zapytał. Pokręciłam przecząco głową. W ustach mi zaschło, a w pustym brzuchu burczało. Jednak, co gorsza, byłam… wyczerpana. Ponownie wyzuta z sił. Poczułam w głębi duszy ukłucie frustracji. Nie dam rady żyć w taki sposób, żerując na ochłapach od innych. Przecież jestem dżinnem!
Ashan uczynił ze mnie żebraczkę, a w owej chwili nienawidziłam go tak mocno, że aż łzy zakręciły mi się w oczach. A więc miałam się rozpłakać jak człowiek. Ile jeszcze upokorzeń musiałam znieść?
Manny zacisnął dłonie na moich barkach. Wystraszona wzięłam oddech i objęłam bladymi palcami jego nadgarstki. Miał być to gest obronny, chciałam go odepchnąć, ale dotyk jego skóry na mojej uciszył we mnie paniczny lęk.
– Ja muszę… – Nie byłam w stanie dokończyć. Wzięłam od niego już tyle tego poranka i zdążyłam to zużyć. Czułam, że zaraz zasłabnę, straszliwie bezsilna.
Manny zrozumiał.
– Obiecujesz, że nie weźmiesz więcej, niż ci dam? Przytaknęłam.
Był to wyraz zaufania, prosty i surowy, na który nie zasłużyłam.
Wymagało to nadludzkiego wysiłku, lecz wzięłam tylko tyle, ile mi zaoferował, i nic więcej.
Może mogłam się nauczyć, jak na to zasłużyć.
Przepracowaliśmy zaledwie pół dnia, łagodząc napięcie wywołane przez ruchy sejsmiczne, ale Manny uznał, że muszę odpocząć.
– Czuję się świetnie – rzuciłam ostro, gdy, kierując się ku drzwiom, wziął klucze.
– Tak, teraz tak – stwierdził. – Ale musisz się trochę przespać. Uwierz mi, Cassiel. Strażnicy przechodzą przez to, kiedy się wdrażają. To naturalne, że trzeba wyrobić w sobie wytrzymałość.
Nie dla dżinna, pomyślałam, lecz nie powiedziałam tego na głos. Ostatecznie dla dżinnów nic tu nie było naturalne.
Manny zamknął drzwi biura i skierowaliśmy się do windy, kiedy stanął nam na drodze jakiś osobnik. Według mnie należał do mojej rasy; spowijał go złocisty dym, ledwie widoczny ponad skórą, a jego oczy miały kolor czystych szmaragdów.
Nie okazał się kimś zupełnie obcym. To Gallan. Nawet nie spojrzał na Manny'ego; wbił wzrok we mnie. Raptownie przystanęłam i odruchowo wyciągnęłam rękę, by zatrzymać Manny'ego za sobą.
– Czego chcesz? – zapytałam. Gallan – wysoki w tym wcieleniu, długonogi, z rozpuszczonymi długimi ciemnymi włosami – wydawał się rozbawiony, widząc mnie w moim kruchym ludzkim ciele. Oparł się o ścianę, krzyżując ramiona, i nadal blokował nam przejście.
– Musiałem się przekonać na własne oczy, czy to prawda. – Jego brwi uniosły się powoli. – Najwyraźniej luk. Czym go aż tak wkurzyłaś, Cassiel?
Dla nas obojga był tylko jeden on. Czasami Gallan bywał moim sprzymierzeńcem i przyjacielem, ale przede wszystkim był dżinnem. Starym dżinnem, od Ashana, więc nie mogłam mu już ufać.
– Nie twoja sprawa. – Miało to zabrzmieć jak ostrzeżenie, ale wyglądał raczej na rozbawionego.
– Widziałaś się z innymi? Odkąd… – Wykonał zgrabny, subtelny gest, jednak bardzo przy tym wymowny. Odkąd to się wydarzyło. Ten straszny wypadek był naturalnie zbyt żenujący i upokarzający, by wspominać o nim wprost.
– Nie – odparłam ostro. W istocie było inaczej, ale nie musiałam go o tym informować. – Odejdź, Gallanie. Nie życzę sobie twojego towarzystwa.
– Nigdy sobie nie życzyłaś. – Uśmiechnął się powoli. – Do czasu. Powiedz, że między nami wszystko załatwione, a nie będę już ci więcej zawracał głowy.
Poczułam, jak płoną mi blade policzki – była to ludzka reakcja. Tętno mi podskoczyło. Nie wiedziałam, czy to strach, czy też coś innego. Coś równie prymitywnego.
– Odejdź.
– Powiedz to jeszcze raz. – Oczy błyszczały mu jasno i tak ostro, że mógłby ciąć wzrokiem.
– Odejdź.
– I jeszcze. – Zrobił krok w moją stronę, aż poczułam jego żar; dym i ogień. – Jeszcze raz i będzie po wszystkim, Cassiel. Już więcej mnie nie zobaczysz.
Читать дальше