Ten dzieciak spadł z roweru.
– Rozstąpcie się – poleciłam dzieciom, które natychmiast rozbiegły się niczym spłoszone ptactwo. Uklękłam przy chłopcu, powoli przesuwając nad nim dłońmi, szukając miejsca, które doznało urazu; miejscem tym była jego czaszka.
Pękła kość. A mózg…
– Zawołajcie jego bliskich – powiedziałam, skupiona na tym, co robiłam.
– Kogo?
– Jego ojca! Matkę! – Z trudem wyszukiwałam właściwe słowa. – Rodziców.
Dwoje dzieci gdzieś pobiegło, wołając co tchu w płucach. Ostrożnie wsunęłam dłoń pod głowę chłopca, a pod miękkimi jak piórka włosami wyczułam wgłębienie w miejscu, którym uderzył czaszką o krawężnik. Ciepła krew spływała mi przez palce.
Potrzebowałam pomocy Manny'ego, ale on już pojechał, byłam więc zdana na siebie.
Dżinn we mnie powiedział: To wypadek. Tak się zdarza z żywymi stworzeniami. I skłonny był się pogodzić z takim stanem rzeczy.
Ale ludzka natura niemal krzyczała z bezsilnej wściekłości, zbyt głośno, by ją zlekceważyć.
Skupiłam w sobie resztkę mocy i skierowałam ją do czubków palców. Na tym dżinny znały się dobrze – na naturze rzeczy. Potrafiliśmy budować, umieliśmy niszczyć… i mogliśmy, od czasu do czasu, uzdrawiać, jeśli dysponowaliśmy odpowiednim zasobem sił, a rana była świeża i niezbyt rozległa.
Poczułam poruszenie kości, a chłopak wrzasnął. Krzyk ten przeszył mnie jak zimny metal, ale zacisnęłam zęby i nadal skupiałam się na swoim zadaniu, spajając uszkodzoną tkankę kostną. Potem skoncentrowałam się na zmniejszeniu obrzęku i naruszonej tkance mózgowej. Rozcięcie na skórze głowy uparcie krwawiło i sączył się z niego czerwony płyn, pomimo wydawanych przeze mnie mentalnych poleceń.
Na moich ramionach zacisnęły się dłonie, które odciągnęły mnie od wydzierającego się dziecka. Przewróciłam się, zaskoczona.
Stał nade mną mężczyzna, z zaciśniętymi pięściami i twarzą pociemniałą i zaczerwienioną z wściekłości.
– Co ty wyprawiasz z moim dzieckiem? – wrzasnął. Chłopiec odsunął się ode mnie, stanął na kusych nóżkach i pospieszył szukać ochrony u ojca, obejmując go w pasie. Przypomniałam sobie, jak Isabel złapała Manny'ego za kolana, a ja wyczułam gorącą miłość i instynkt opiekuńczy, które ich łączyły.
– Nie zrobiłam mu krzywdy – wyjaśniłam. Nie poruszyłam się. Przemoc wisiała jak ciemna chmura wokół tego człowieka i wszelka prowokacja rozpętałaby burzę. – Spadł z roweru. Rozbił sobie głowę.
Słowa te wywarły pożądany skutek, podobnie jak mój spokojny ton i bezpośrednie spojrzenie. Mężczyzna rozluźnił pięści i spojrzał na swoje dziecko. Wziął chłopca na ręce i dotknął tyłu jego główki.
Na palcach ojca natychmiast pojawiła się krew.
– Mój Boże…
– Trzeba pojechać do lekarza – powiedziałam. Właściwie to dziecko już nie potrzebowało pomocy lekarskiej, ale uznałam, że ludzie mówią takie rzeczy w podobnej sytuacji. – Nie sądzę, żeby uraz był poważny, jednak…
Chłopiec uderzył w płacz, wyjąc z bólu i przerażenia, i ukrył twarz w piersi ojca. Ten patrzył na mnie przez moment, a potem skinął głową w zdawkowej podzięce i odszedł wraz z synem.
Któreś z pozostałych dzieci podniosło rower i ruszyło za nimi. Jedno z kółek było mocno zwichrowane.
Siedziałam na ziemi, dysząc ciężko, z krwią na rękach, krwią stygnącą we wnętrznościach, i zastanawiałam się, co ja właściwie narobiłam. Zareagowałam zupełnie bezmyślnie. Zużyłam swój cenny zapas energii, niemal do ostatniej kropli, a co gorsza, wiedziałam, że oddałabym ją całą, byle tylko uratować życie tamtemu malcowi.
To mnie przeraziło. Dżinny nie były takie krótkowzroczne ani tak troskliwe wobec innych. Ten chłopiec to człowiek. A ludzie giną. Tak przedstawiała się filozofia dżinnów – odpowiadająca prawdzie.
A jednak nawet nie przyszło mi do głowy, żeby poskąpić pomocy.
Wstałam, obolała i zmęczona, i wróciłam do mieszkania, aby się umyć i przespać oraz pomartwić o to, co się ze mną działo.
– Co takiego? – Nie spodziewałam się, że Manny się rozzłości, a jednak wyraźnie się wkurzył; twarz pociemniała mu prawie tak samo jak ojcu chłopca, kiedy tamten myślał o użyciu siły.
– Jak mogłaś być tak cholernie bezmyślna? Co ty w ogóle wyprawiasz? Nie jesteś uzdrowicielką… Nie możesz tak po prostu… – Zapanował nad sobą nieco, robiąc kilka powolnych głębokich oddechów. – I co z tym dzieciakiem?
– Nie wiem.
– Nieźle. No, pięknie. Czy masz pojęcie, w jakie kłopoty mogłaś się wpakować? A gdyby to dziecko skonało na twoich rękach? Cholera, a gdyby zmarło później?
– To nie ja spowodowałam jego uraz – powiedziałam z oburzeniem. Znajdowaliśmy się w saloniku w moim mieszkaniu, a Manny właśnie przyniósł dwie filiżanki z kawą; to taki poranny rytuał, jak mi wyjaśnił. Miło z jego strony, że ją zaparzył, ale zrobił to, zanim jeszcze opowiedziałam mu o tamtym dziecku i o swoich wyczynach.
A teraz kawa stygła na stoliku.
– Pewnie i nie, ale mogły wyniknąć różne pytania, a policja… – Manny przycisnął dłoń do czoła. – Cholera, co ja gadam? Może to nie było mądre, ale zachowałbym się tak samo. Nie potrafiłbym tego tak zostawić. Tyle że ja zostałem przeszkolony. A ty nie, Cassiel. Nie wolno ci tak zwyczajnie… wkraczać do akcji. Zwłaszcza bez mojego udziału, rozumiesz?
Przyjęłam to bez sprzeciwu. Jak na ludzkie standardy, jego słowa brzmiały dość słusznie i logicznie.
– Nie powinnam była działać tak impulsywnie – przyznałam. – Znowu potrzebuję mocy.
Powiedziałam to wprost, żeby poczuć smak tych słów na języku i przekonać się, jak Manny na nie zareaguje. Posmak miały świetny. Natomiast jego reakcja okazała się pouczająca – w tym sensie, że oczy mu się powiększyły i dostrzegłam w nich błysk czegoś, co mogło być podnieceniem, zresztą szybko zamaskowanym.
– W porządku – powiedział tonem rozmyślnie beznamiętnym. Wyciągnął rękę. Podjęłam ją i niemal od razu bestia we mnie, wygłodniała i zdesperowana, zaczęła łapczywie pochłaniać to, co mi zaoferował. Rozsądek zszedł na dalszy plan, przygłuszony przez pragnienie.
Czułam, że Manny próbuje się wyrwać, ale instynkt podpowiadał mi, by mu na to nie pozwolić – nie instynkt dżinna, tylko prymitywny odruch bezlitosnego, zwycięskiego łowcy.
Ludzki odruch myśliwego komplikował zaspokajanie moich potrzeb.
Nie!
Ocalił go jedynie mój niesmak do tych ludzkich instynktów. Puściłam go, przerywając raptownie przepływ mocy pomiędzy nami, i odsunęłam się, przyciskając ręce do obolałego brzucha.
Manny upadł. Osunął się powoli, prawie z gracją, i wcale nie stracił przytomności; zwyczajnie zabrakło mu siły albo woli, by ustać na nogach. Albo choćby utrzymać się na kolanach. Zwalił się jak długi na dywan i przetoczył na plecy, z oczami ciemnymi i rozszerzonymi, z trudem łapiąc oddech.
– Przykro mi – powiedziałam. Naprawdę było mi go żal. Wiedziałam też dobrze, że nie powinnam go była osłabiać ponownie, nie po tak krótkiej przerwie. – Wyrządziłam ci krzywdę?
– Nie… niezupełnie – odrzekł. Jęknął i podpierając się rękami, usiadł. Widziałam, jak drgają mu mięśnie, zupełnie jak gdyby mocno poraził go prąd. – Nie róbmy tego więcej, dobrze? Trochę za ostro się obchodzisz z przyjaciółmi.
– Przecież powiedziałam, że mi przykro.
– Możesz mnie przepraszać. Nie obrażę się z tego powodu. – Manny oparł się plecami o gołą ścianę i wsparł przedramiona na kolanach. – Chryste. Musimy nad tym popracować. Nie możesz czerpać ze mnie mocy w taki sposób. Jeśli znajdziemy się w opałach, wykończysz nas oboje, nie wspominając nawet o tych, którym mamy pomagać. – Oparł głowę o ścianę i westchnął. – I nie chciałbym zabrzmieć zbyt melodramatycznie, ale kiedy robisz to nieodpowiednio, ból jest nie do wytrzymania.
Читать дальше