– Żebyś mnie uściskała – oświadczyła dziewczynka.
– Śmieszna z ciebie pani.
Pomyślałam, że tak właśnie może to wyglądać z jej dziecięcej perspektywy.
Nie znałam się na uściskach, ale Isabel okazała się całkiem wprawną instruktorką. Ujęła moje ręce i owinęła je wokół swojego ciałka.
– Mocniej! – zażądała. Posłusznie ją ścisnęłam, świadoma kruchości jej kostek pod skórą.
Kiedy zaczęła się wiercić, puściłam ją. Niemalże spadła mi z kolan, więc ją schwyciłam, aby złapała równowagę.
Isabel zachichotała, a śmiech ten był ciepły jak promień słońca.
To jest dziecko. Mała duszyczka. Czysta tabliczka. Nigdy dotąd nie znałam żadnego dziecka, a to spotkanie okazało się dziwnie… oczyszczające.
– Wystarczy. – Angela wzięła Isabel z moich kolan. – Musisz się nauczyć dobrych manier, moja droga.
– Ale ona jest smutna – protestowała Isabel. – Chcę ją rozśmieszyć!
Manny wrócił z kuchni. Spoglądał to na Angelę, trzymającą dziecko na rękach, jakby je osłaniała, to znów na mnie, siedzącą spokojnie na krześle. Nie uśmiechałam się. Mogłam to zrobić, ale wiedziałam, że dziecko przejrzałoby fałsz takiego uśmiechu.
– Jeszcze nie teraz, Isabel – powiedziałam do niej.
– Może później. Ale… dziękuję ci za to, że mnie przytuliłaś.
Mówiłam szczerze. Sama do mnie przyszła i choć nie powinno to mieć dla mnie znaczenia, jednak miało.
Manny zakłócił ciszę, biorąc ze stołu kluczyki do samochodu i przybierając oficjalny ton:
– Jedźmy do ciebie.
Mój dom.
Również przypominał pudło. Oczywiście przepełnione zapachami – dławiącą wonią detergentów, którymi ostatnio czyszczono dywany, i farb ze świeżo odmalowanych ścian. Jeśli pominąć te zapachy, pokój był pusty, poza pojedynczym wąskim łóżkiem z pościelą, kocem i poduszką. A także poza składanym stolikiem. I jedyną małą lampą.
Spodobała mi się prostota tego miejsca.
– Tak – powiedział Manny, podzwaniając przez chwilę kluczami, zanim mi je rzucił. Złapałam je w powietrzu bez patrzenia. – Wiem, przytulnie tu. Przykro mi, ale zabrakło czasu na zorganizowanie rzeczy dla ciebie, zresztą pomyślałem, że sama będziesz chciała wybrać sobie meble i inne wyposażenie.
Tłumaczył się. Jakie to dziwne.
– Jest ekstra – stwierdziłam. Otworzyłam najbliższe okno i zaczerpnęłam powietrza, które wniknęło do środka nad parapetem, pachnąc szałwią i wysokimi górami.
– Podrzucę ci jutro kilka katalogów. Możesz wybrać, co zechcesz. Także ciuchy. Chyba że wolisz, by Angela pojechała z tobą na zakupy.
Popatrzyłam na siebie.
– A czy coś jest nie tak z tym, co teraz mam na sobie?
Zamrugał.
– Nie. Tylko, hm, nie możesz nosić tych samych ubrań bez przerwy.
Wiedziałam o tym.
– Kupiłam kilka sztuk takich samych strojów. Wiem, że ubrania trzeba zmieniać i prać.
– Ale… czy wszystkie masz takie same?
– Tak. Pokręcił głową.
– Nienormalna z ciebie dziewczyna.
Nie byłam żadną dziewczyną. Jednak domyśliłam sic, że użył przenośni, i jakoś to przełknęłam.
Manny wyłożył na stolik całą zawartość tekturowej teczki.
– Książeczka czekowa. Pamiętasz, co ci mówiłem o bankomatach i o tym, że można z nich wypłacać tylko tyle, ile ma się na koncie? Z czekami jest tak samo. To, że ktoś ma czeki, nie oznacza jeszcze, że może je dowolnie wypisywać. A to twój numer telefonu. Numer lej komórki, więc powinnaś się go nauczyć na pamięć. – Wyjął z kieszeni jakieś różowe pudełeczko. – Daruj mi len kolor. Były tylko różowe. Zakupy robiłem w ostatniej chwili.
Róż mi się podobał.
– Jest okej. – Wzięłam to urządzenie w ręce i poczułam przepływającą przez nie energię. Moje dżinnowe zmysły były przytępione, ale z bliska wciąż potrafiłam wyczuć pracę jego mechaniki. – Jak to działa?
Pokazał mi. Zadzwoniłam do jego domu, wyjaśniając Angeli, że testujemy moją komórkę, a potem się rozłączyłam.
– Zwykle mówimy „do widzenia” na pożegnanie – rzucił Manny uszczypliwie.
– Po co?
– Z tego samego powodu, dla którego robimy prawie wszystko. Z grzeczności.
Zaczynałam to rozumieć. Wsunęłam różową komórkę do kieszeni.
– Manny…
Nie wypowiadałam wcześniej jego imienia, więc poruszył się, lekko zaniepokojony.
– Tak?
– Ja… – Gardło zacisnęło mi się wokół tych słów, ale jak mogłam przetrwać, gdybym się do tego nie przyznawała? – Muszę…
Zrozumiał w lot i wyciągnął do mnie rękę. Ujęłam ją, obejmując chłodnymi palcami jego, cieplejsze, i zaczerpnęłam mocy.
Przepłynęła przez niego złocistym strumieniem, powolna i słodka jak miód. Nie tak potężna jak ta, której użyczył mi Lewis, i wyczuwałam, że nie wystarczy mi jej na zbyt długo, a jednak i tak dobra. Wzięłam głęboki wdech, gdy jej ciepło rozeszło się we mnie, a świat zamigotał aurami w krótkim, kuszącym przebłysku tego, co poza nim, by następnie powrócić do ludzkiego wymiaru.
Nie przyszło mi to łatwo, ale puściłam jego rękę.
Manny się zachwiał. Złapałam go za ramię i pokierowałam w stronę łóżka, na którym usiadł i zgarbił się, dysząc ciężko.
– Przepraszam – powiedziałam. – Czy…?
– Nie. – Głos miał chrapliwy i nie patrzył na mnie. – Nie, nic mi nie jest. Poradziłaś sobie świetnie. Tylko że… to odczucie…
– Jest przykre – podsunęłam trzeźwo. Uniósł głowę i zdumiał mnie błysk w jego oczach.
– Nie. Bardzo miłe. O!
Zdałam sobie sprawę, że to może się okazać wyjątkowo niebezpieczne dla nas obojga.
Manny wyszedł wkrótce potem, przypominając mi o konieczności przekręcenia zamka w drzwiach. Zrobiłam to, choć taka zapora wydawała się bardzo krucha, i przeszłam się po mieszkaniu. Było faktycznie małe – pokój „mieszkalny”, kuchnia, jeszcze jeden pusty pokój i łazienka. Pootwierałam wszystkie okna. Ludziom podobało się życie w klatkach. Mnie – nie.
Po raz pierwszy, odkąd znalazłam się w ludzkiej skórze, zostałam sama. Sama jak palec.
Usiadłam po turecku na podłodze, z zamkniętymi oczami, i usiłowałam sobie przypomnieć, jak to jest być dżinnem. Wspomnienia, uwięzione w ludzkiej powłoce, ulatywały tak szybko. Moc od Manny'ego rezonowała w moim ciele, przepływając w powolnym, stabilnym tempie, i przez pewien czas nic poza tym się nie działo.
Aż poczułam, jak świat się porusza.
Coś się wydarzyło, coś złego, gdzieś na skraju mojej świadomości. I nie w powietrzu – tam operowali Strażnicy, panując nad mocami; nie, w powietrzu nic nie zaszło. Może w takim razie w żywiole ognia? Nie, nie wyczuwałam niczego i w tamtej sferze.
Owa zła rzecz przydarzyła się żywej istocie, a szeptała o tym moc, udzielona mi przez Manny'ego.
No i zdarzyła się tutaj.
Zerwałam się na równe nogi z otwartymi oczami, rozglądając się wokoło, by namierzyć właściwy kierunek. Tak, tam, na prawo ode mnie i niezbyt daleko…
Przekręciłam zamek, otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz, na którym, oprócz mojego mieszkania, były jeszcze dwa inne. Puls słabł, życie ulatywało.
Zbiegłam po schodach przez dwa piętra, znalazłam się na parterze i wyszłam za róg budynku.
Na ziemi leżało dziecko, a otaczała je grupka innych maluchów. Nikt nie dotykał leżącej osóbki i nie wyczuwałam w nikim złości. Tylko zmieszanie, rozbudzoną świadomość, że dzieje się coś złego.
Obok dziecka leżała machina – rower.
Читать дальше