Pomogła Shane'owi wstać. On nadal obserwował Michaela. Wydawało się, że Michael nie jest w stanie odwrócić wzroku od czerwonej plamy na bandażu.
– Chcesz trochę? – spytał Shane. – To chodź i sobie weź. – Był niemal tak samo blady jak Michael, a minę miał spiętą i złą.
Michael jakimś cudem zdołał się uśmiechnąć.
– Bracie, nie lubię twojej grupy krwi.
– No i znów zostałem odrzucony. – Ale to ponure spojrzenie odrobinę złagodniało. – Przepraszam.
– Nie ma sprawy. – Michael na moment zerknął w stronę salonu. – Rozmawiają. Posłuchajcie, pójdę tam i przyprowadzę twoich rodziców, Claire. Chciałbym zebrać razem wszystkich, którzy…
– …oddychają – dokończył Shane.
– Są w niebezpieczeństwie. Wracam za sekundę. – Zawahał się na moment, a potem dodał: – Może uda wam się opatrzyć go, zanim wrócę.
I zniknął za drzwiami, poruszając się nienaturalnie szybko, zupełnie jakby z ulgą wychodził z miejsca, gdzie czuł zapach krwi Shane'a. Claire z trudem przełknęła ślinę i wymieniła spojrzenia z Eve. Sądząc po minie, Eve była tak samo wstrząśnięta jak Claire, ale szybko zajęła się konkretami.
– Dobra. Gdzie zestaw pierwszej pomocy?
– Na górze – powiedziała Claire. – W łazience.
– Nie, jest tu, na dole – sprostował Shane. – Przeniosłem go.
– Tak? Kiedy?
– Kilka dni temu. Stwierdziłem, że lepiej niech leży tam, gdzie łatwo się do niego dostanę, bo zwykle to ja potrzebuj ę opatrunku. Zajrzyjcie pod zlew.
Eve tak zrobiła i wyjęła duże białe metalowe pudełko oznaczone czerwonym krzyżem. Otworzyła je i powyjmowała opatrunki.
– Zdejmuj podkoszulek.
Shane zerknął na Claire i zdjął T – shirt przez głowę, a potem rzucił na stół. Claire zabrała podkoszulek do zlewu, wypłukała go w zimnej wodzie, patrząc, jak krew Shane'a zabarwia ją na lekko różowy odcień. Nie chciała patrzeć na to, co robiła Eve; na widok rany, jaką odniósł Shane, zawsze robiło jej się trochę słabo i niedobrze, bo on walczył, jak zawsze, żeby chronić innych. Ją i Eve.
– Zrobione – oświadczyła Eve. – Lepiej nie próbuj zakrwawić tego ślicznego świeżego opatrunku, bo inaczej dokleję ci metkę z ceną i wystawię na rogu dla następnego chętnego na kąsanie w szyjkę.
– Wredna z ciebie małpa – odparował Shane. – Dzięki. Przesłała mu pocałunek w powietrzu i puściła oczko.
– Jakby większość dziewczyn nie była gotowa się bić o to, która pierwsza będzie cię mogła opatrywać. Jasne.
Claire poczuła niemiły, kompletnie j ą zaskakujący przypływ zazdrości. Eve?! Nie, Eve po prostu przekomarzała się jak zwykle. To nic innego, prawda? Ona nie… nie mogłaby. Na pewno nie.
Claire wyżęła koszulkę tak mocno, że aż dłonie ją rozbolały, a potem ścisnęła ją między dwoma ręcznikami, żeby ją wysuszyć. Podała T – shirt Shane'owi, kiedy Eve zajęła się odkładaniem niepotrzebnych opatrunków do pudełka, i pomogła mu go włożyć. Musnęła przy tym palcami jego skórę, ale, szczerze mówiąc, niespecjalnie starała się powstrzymać. A może nawet zrobiła to nieco wolniej, niż powinna.
– Bardzo przyjemnie – powiedział jej Shane bardzo cicho na ucho. – Wszystko dobrze?
Claire pokiwała głową. Ujął ją delikatnie pod brodę i przyjrzał jej się uważnie.
– Tak. Wszystko dobrze. – Ustami musnął jej wargi i spojrzał w stronę drzwi do salonu.
Rodzice mieli twarze… puste. Marszczyli brwi, jakby pozapominali o czymś ważnym. Kiedy matka spojrzała na nią, Claire zmusiła się do uśmiechu.
– Czy my czasem nie mieliśmy czegoś zjeść? – zapytała jej matka. – Robi się już bardzo późno, prawda? Ty chyba zamierzałaś gotować czy…
– Nie – powiedział Michael. – Zjemy na mieście. – Złapał kluczyki do samochodu z haczyka wiszącego koło drzwi. – Wszyscy razem…
W Morganville nie było dużego wyboru, jeśli chciało się późno wieczorem zjeść coś na mieście, o ile nie miało się kłów, ale było parę takich miejsc w pobliżu kampusu, a przede wszystkim jedna całodobowa jadłodajnia. Skończyło się na tym, że usiedli tam przy jednym stoliku, ich czworo plus rodzice Claire.
Hamburgery były niezłe, ale Claire prawie nie czuła ich smaku. Za bardzo zajęta była obserwowaniem ludzi na ulicy przed restauracją. Było tam trochę studentów z uniwerku, stali w grupkach na parkingu i ignorowali przechodzących w pobliżu bladych nieznajomych. Claire przypomniały się filmy o lwach, które spacerują obok pasących się antylop i czekają, aż jedna czy dwie sztuki zostaną z tyłu.
Chętnie ostrzegłaby te dzieciaki, ale nie mogła. Złota bransoletka na jej nadgarstku wystarczająco już o to dbała.
Michael, co było do przewidzenia, musiał wziąć na siebie większość ciężaru rozmowy z rodzicami Claire. Całkiem nieźle sobie radził, jego spokój sprawił, że wszystko zdawało się… normalne. Rodzice Claire nie do końca pamiętali, co działo się w domu, Claire była pewna, że to efekt manipulacji Bishopa. Wkurzało ją, że w taki sposób mieszał im w głowach, ale trochę też jej ulżyło. Jedno zmartwienie mniej.
Już wystarczyło nastawienie jej taty do Shane'a.
– A więc… – zagaił tata, udając, że koncentruje się na swojej duszonej pieczeni – ile masz lat, synu?
– Osiemnaście, proszę pana – powiedział Shane swoim najbardziej grzecznym tonem. Już to przecież przerabiali. Wielokrotnie.
– Wiesz, że moja córka ma tylko…
– Siedemnaście lat. Tak, proszę pana, wiem.
Tata nachmurzył się jeszcze bardziej.
– Szesnaście. I była chowana pod kloszem. Nie podoba mi się, że mieszka w tym domu z nastolatkami, w których buzują hormony… Bez obrazy, jestem pewien, że masz dobre intencje, ale też kiedyś byłem młody. Teraz, kiedy zamieszkaliśmy tutaj i kupiliśmy dom, najlepiej byłoby, żeby Claire przeprowadziła się do nas.
Tego Claire się nie spodziewała. Wcale a wcale.
– Tato! Nie ufasz mi?
– Kotku, nie chodzi o zaufanie do ciebie. Chodzi o zaufanie do dwóch dorosłych chłopaków, z którymi mieszkasz. A zwłaszcza jednego, bo widzę, jak się do niego zaczynasz zbliżać, chociaż wiesz, że to nie jest zbyt rozsądne.
Ogarnęła ją furia i przez tę czerwoną mgłę widziała wyłącznie Shane'a, kiedy zasłaniał własnym ciałem ją i Eve i bronił je, narażając życie.
Shane, który raz po raz ją odtrącał, bo potrafił się, o wiele lepiej niż ona, kontrolować.
Claire zaczerpnęła tchu i już miała wybuchnąć, ale Shane nakrył jej dłoń swoją i uścisnął uspokajająco.
– Ma pan rację – przyznał. – Nie zna mnie pan, a to, co pan wie, pewnie się panu niespecjalnie podoba. W sumie nie nadaję się na ulubieńca rodziców. Nie tak jak Michael. – Shane wskazał ruchem podbródka Michaela, który próbował kręceniem głową tłumaczyć mu: „Nie, nie rób tego”. – Być może faktycznie ma pan rację. Może byłoby lepiej, gdyby Claire przeprowadziła się do państwa na jakiś czas. Żebyście mieli szansę poznać nas lepiej, a zwłaszcza mnie.
– Co ty wyprawiasz, do cholery? – gorączkowo wyszeptała Claire. Było jej wszystko jedno, że tata prawdopodobnie ją usłyszał, a Michael to już na pewno. – Ja nie chcę nigdzie się wyprowadzać!
– Claire, on ma rację. Tam będziesz bezpieczniejsza. Nasz dom to raczej nie forteca, w razie gdyby jeszcze do ciebie nie dotarło, co tam się dzisiaj dzieje – odparł Shane. – Do diabła, obcy wchodzą sobie i wychodzą jak chcą, a tata groził, że tu wróci i dokończy, co zaczął…
Читать дальше