Claire cisnęła widelec na stół.
– Zaczekaj momencik. Chcesz mi powiedzieć, że to dla mojego dobra, tak?
– Tak.
– Michael! Może zechciałbyś się wypowiedzieć.
Michael uniósł ręce bezradnym gestem. Miał już chyba dość i Claire trudno go było za to winić. Eve jednak odchrząknęła i dzielnie zaczęła brnąć przez to konwersacyjne bagienko.
– Proszę pani, naprawdę Claire jest z nami bardzo dobrze.
Wszyscy się ni ą opiekujemy, a Shane to nie jest facet, który wykorzystałby okazję…
– Tego bym nie powiedział – zaprotestował Shane o wiele za spokojnym tonem. – Jestem dokładnie takim facetem.
Eve rzuciła mu złe spojrzenie.
– A poza tym dobrze wie, że oboje zabilibyśmy go, gdyby próbował. Ale on tego nie zrobi. Claire u nas nic nie grozi. I jest z nami szczęśliwa.
Tak – potwierdziła Claire. – Ja jestem tu bardzo szczęśliwa, tato.
Michael nadal nie zabrał głosu. Zamiast tego przyglądał się ojcu Claire bardzo uważnie. Claire najpierw pomyślała, że zamierza rzucić na jej ojca jakieś wampirze zaklęcie, ale potem zmieniła zdanie. Wyglądało to tak, jakby Michael szczerze się nad czymś zastanawiał i usiłował zdecydować, co ma powiedzieć.
Ojciec Claire chyba nie usłyszał ani słowa z tego, co powiedziano.
– Chcę, żebyś przeprowadziła się do nas, Claire, i to wszystko. Nie życzę sobie, żebyś dłużej mieszkała w tym domu. Koniec dyskusji.
Jej mama nie odzywała się, co też było niezwykłe, mieszała tylko powoli kawę i usiłowała zainteresować się jedzeniem leżącym przed nią na talerzu.
Claire już otwierała usta, żeby odparować coś zjadliwego, ale Michael pokręcił głową i nakrył jej dłoń swoją.
– Nie warto zdzierać gardła. To nie ich pomysł. Bishop im to zasugerował.
– Co? Ale po co miałby to robić?
– Nie mam pojęcia. Może chce nas rozdzielić. Może po prostu lubi mieszać ludziom w głowach. Może chce zdenerwować Amelie. Ale najważniejsze jest chyba, żeby nie pozwolić mu pomieszać w głowie tobie…
– Nie pomieszać mi w głowie? Michael, mój ojciec mówi, że muszę się przeprowadzić!
– Nie musisz – powiedział Michael. – Chyba, że sama chcesz.
Twarz ojca Claire, który cały czas siedział z pochmurną miną, nabrała teraz odcienia ciemnej, niezdrowej czerwieni.
– Musisz, do cholery – rzucił. – Claire, jesteś moją córką i dopóki nie skończysz osiemnastu lat, będziesz robiła, co ci każę. A ty… – wycelował palcem w Michaela – jeśli będę musiał wytoczyć ci sprawę…
– Za co? – spytał Michael spokojnie.
– Za… Słuchaj, nie wyobrażaj sobie, że ja nie wiem, co tu się wyrabia. Jeśli się dowiem, że moja córka… Że mojej córce… – Tata jakoś nie mógł znaleźć właściwych słów. Michael patrzył na niego spokojnie, jakby nadal nie rozumiał.
Claire odchrząknęła.
– Tato… – zaczęła. Czuła, że policzki pałają rumieńcem i z trudem panowała nad głosem. – Jeśli pytasz, czy nadal jestem dziewicą, to owszem, jestem.
– Claire! – Głos jej mamy zabrzmiał ostro, wcinając się w to ostatnie zdanie. – Wystarczy tego!
Przy stole zapadła cisza. Nawet Michael chyba nie wiedział, co teraz powiedzieć. Eve miała taką minę, jakby nie mogła się zdecydować czy się roześmiać, czy skrzywić, i wreszcie zajęła się swoimi lodami czekoladowymi, uznając to za najlepsze wyjście.
Zadzwoniła komórka Michaela. Otworzył klapkę, powiedział coś cicho, posłuchał i zamknął bez słowa. Przywołała kelnerkę.
– Musimy iść – powiedział.
– Dokąd?
– Z powrotem do domu. Amelie chce się z nami widzieć.
– Jedziesz do domu z nami – zwrócił się ojciec do Claire, ale ona pokręciła głową. – Nie kłóć się ze mną…
– Przepraszam pana, ale teraz ona musi iść z nami – powiedział Michael. – Jeśli Amelie uzna, że tak trzeba, sam ją odwiozę do was. Ale na razie podrzucimy państwa po drodze, a potem dam państwu znać jak najwcześniej. – Powiedział to z szacunkiem, ale nie zostawiając miejsca na sprzeczki. W tym momencie przez Michaela przemawiało coś, czemu trudno było stawiać opór.
Twarz taty Claire była zacięta i bardzo ponura.
– To jeszcze nie koniec, Michael.
– Oczywiście, proszę pana – odparł. – Tyle to ja wiem. To jeszcze nawet nie początek.
Droga do domu była jeszcze bardziej nieprzyjemna, i to nie tylko przez niewygodę; ojciec Claire był siny z wściekłości, jej mama zażenowana, a sama Claire tak rozzłoszczona, że ledwie mogła patrzeć na nich oboje. Jak mogli?! Nawet jeśli ten Bishop coś im zrobił, jeśli pomieszał im w głowach, to i tak kupili to w całości. Zawsze twierdzili, że jej ufają, zawsze powtarzali, że chcą, żeby sama dokonywała własnych wyborów, a kiedy przyszło co do czego, chcieli tylko, żeby nadal była ich bezradną małą córeczką.
No cóż, nie ma mowy. Na to za daleko już zabrnęła.
Michael zatrzymał samochód przed domem jej rodziców. Nad Domem Założycielki należącym do jej rodziców górował wielki dąb, którego liście szeleściły jak suchy papier na wietrze. Stolarka okienna była pomalowała na kolor, który po ciemku wydawał się prawie czarny.
Ojciec Claire nachylił się w jej stronę, żeby jeszcze raz na nią spojrzeć.
– Czekam dziś wieczorem na twój telefon – oznajmił. – Spodziewam się, że poinformujesz mnie, kiedy wracasz do domu. I mówiąc „dom”, mam na myśli ten dom, nasz.
Nie odpowiedziała. Ojciec o wiele za długo przeciągał spojrzenie, ale potem zatrzasnął drzwi samochodu, a Michael szybko ruszył – nie za prędko, ale wcale też nie wolno.
Wszyscy odetchnęli z wyraźną ulgą, kiedy dom rozpłynął się w mroku za samochodem.
– Wow. – Shane westchnął. – Facet naprawdę ma zły wzrok. Może jednak będzie pasował tu, do Morganville.
– Nie mów tak – powiedziała Claire. Walczyła z najrozmaitszymi uczuciami – gniewem na rodziców, frustracją z powodu tej sytuacji, zmartwieniem, zwyczajnym strachem. To nie było miejsce dla jej rodziców. Świetnie im się żyło tam, gdzie mieszkali, aż tu Amelie musiała wyrwać ich z korzeniami i sprowadzić tutaj. Bo mając rodziców Claire pod kontrolą, mogła z łatwością wywierać nacisk na Claire.
A teraz ten nacisk mógł wywierać także Bishop. Shane pokręcił głową.
– Wyluzuj – poprosił. – Jak powiedział Michael, nie musisz się przeprowadzać, jeśli nie chcesz. Nie żebym nie poczuł się o wiele lepiej, jeśli znajdziesz się w jakimś bezpieczniejszym miejscu.
– Nie wydaje mi się, żeby w domu Danversów było bezpieczniej – zaoponował Michael. – Oni nie rozumieją reguł ani ryzyka… Sanowi. Moim zdaniem Bishop próbuje robić na złość Amelie, a cokolwiek sobie o niej myślimy, on jest gorszy. To wam gwarantuję.
Claire zadygotała.
– Czy to Amelie dzwoniła do ciebie?
– Nie. – W głosie Michaela pojawiła się ponura nuta. – To był Oliver. Muszę przyznać, że niezbyt mi z tym fajnie. Oliver nigdy nie stał po jej stronie. Teraz może stanąć po stronie Bishopa. A w takim wypadku być może wracamy do domu prosto w pułapkę.
– Mamy jakiś wybór? – spytał Shane.
– Nie wydaje mi się.
– No to niech to szlag. Zmęczony jestem. – Shane ziewnął. – Chodźmy, niech nas zjedzą. Przynajmniej wtedy będę mógł się wyspać.
Nikogo nie rozbawił, a już najmniej bawił się tym wszystkim sam Shane, jak podejrzewała Claire, ale nie mieli żadnych lepszych pomysłów. Kiedy Michael jechał do domu, Morganville za przyciemnionymi szybami samochodu było ciche; Claire ledwie dostrzegała błysk świateł, które mogły być rozsianymi z rzadka latarniami ulicznymi albo odblaskiem świateł palących się na werandach domów. Czuła się tak, jakby siedziała w kosmicznej kapsule, tyle że z wy godną tapicerką.
Читать дальше