– Zwołałem wszystkich Strażników poza nowojorskimi, ale nie jest dobrze, bo nie mamy żadnych Strażników tutaj, będą to zdalne ataki, ale zrobią, co będą mogli. Mam ich w pogotowiu. Czekam tylko na twój sygnał.
– My już wyruszamy – powiedziałam. – Zaatakujemy, kiedy zajmiemy dogodną pozycję. Przygotuj się. Agent Turner uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Wszedł do namiotu. Chwilę później wypadł stamtąd jego zwierzchnik z gradową miną.
– Oszalałaś?! – ryknął. – Nie pozwolę ci w tej chwili zabrać tam ludzi. Nie masz nawet osłony nocy!
– Nie miałaby żadnego znaczenia – odpowiedziałam. – Albo uda nam się ukryć, albo nie. Ciemność i jasność nie mają dla niej znaczenia. Ale jeżeli chcesz się na coś przydać, wywołaj zamieszanie, żeby skupiła się na swoich żołnierzach.
– Jakie zamieszanie?
– Skieruj atak na przepaść. Żeby wyglądało tak, jakby twoi ludzie mieli zamiar ją pokonać – odezwał się nieoczekiwanie Turner. – Odezwij się przez megafon. Powiedz im, że chcesz rozmawiać.
Przytaknęłam. Szczerze mówiąc, miałam na myśli jakąś bardziej brutalną akcję, ale ten pomysł też był dobry i narażał ludzi stąd na dużo mniejsze niebezpieczeństwo.
– Godzina – powiedziałam. – Tyle będzie nam trzeba, żeby przeprawić się na drugą stronę przepaści, uporać się ze wszystkimi zabezpieczeniami i dotrzeć do kopuły.
– Tak, żeby was nie odkryli – zrozumiał Sanders. – Dobra, jasne. Nie był to plan doskonały. I wiedziałam, po prostu wiedziałam, że umyka mi jakaś najważniejsza kwestia. Ale byłam przeświadczona, że nie mam czasu do stracenia, bo za chwilę sytuacja okaże się znacznie gorsza.
Luis, Turner i ja szybko włożyliśmy kamizelki kuloodporne – ja pod moją skórzaną kurtkę, a Luis na wierzch, więc zakleili mu znaczek FBI taśmą. Turner dostał jeden z kompaktowych karabinków szturmowych. Luis i ja odmówiliśmy kategorycznie, chociaż Sanders, na osobności, wsunął nam po jednym do ręki.
Przez chwilę patrzyłam w milczeniu na dwóch Strażników, stojących nad przepaścią. Powiew lekkiej bryzy na otwartej przestrzeni zaszeleścił liśćmi drzew.
– To będzie niebezpieczne – oznajmiłam otwarcie. – Bardzo niebezpieczne. Jeżeli chcecie się wycofać… Luis prychnął niegrzecznie:
– Zamknij się i ruszaj, Cass. Tam jest Ibby, prawda? Chcę ją odzyskać. Dalej. Skinęłam głową i spojrzałam na Turnera, który wpatrywał się w dal, jakby przypominał sobie wszystkie decyzje, które doprowadziły go do tego, bądź co bądź, stresującego momentu. W końcu wzruszył ramionami.
– Wchodzę w to – powiedział. – Masz rację. To prawda, że nie mogę ścierpieć tego, co ostatnio wyprawiają Strażnicy, ale chodzi o dzieci, które potrzebują naszej pomocy.
Po tym stwierdzeniu ruszyliśmy zboczem w dół.
Uzgodniłam z Luisem, że będziemy oszczędzać moc na wszystkim, co się da, więc schodziłam, posługując się naturalnymi ludzkimi siłami. Każdy krok stawiałam ostrożnie, napinając mięśnie. Czułam wszechobecne, nieustępliwe zagrożenie ze strony grawitacji i drgający strach, od którego nigdy tak do końca nie można się było wyzwolić. Kamyki i ziemia cały czas zgrzytały pod butami i chociaż szłam ostrożnie i bardzo powoli, ten sposób wykorzystania ludzkich umiejętności był dla mnie nowy. Na szlakach radziłam sobie całkiem nieźle, nawet tych najbardziej stromych, ale ten… ten miał inne nachylenie. Teoretycznie powinien być łatwiejszy. W praktyce okazało się, że zanim dno znalazło się na tyle blisko, żeby można było liczyć na przeżycie w razie upadku, zabrakło mi tchu i cała się trzęsłam.
W dole płynął mały, ale wartki strumyk. Przystanęliśmy, żeby obmyć twarze i szyje z potu.
– Nie pij tego – powiedział Luis i rzucił mi butelkę wody, którą wsunął do pustej kabury na pasku. Wzięłam kilka łyków i podałam butelkę Turnerowi. Luis napił się ostatni i schował do połowy opróżnioną butelkę. – Mogła zatruć strumyk – wyjaśnił. – Nie widzę tu żadnych ryb ani owadów.
Miał rację. Na dnie przepaści brakowało jakichkolwiek żywych stworzeń. Była tylko szemrząca woda.
– Później – rzekł. Wiedział, że myślę o tym, żeby naprawić poczynione przez nią szkody, jeżeli nie mylił się co do skażenia środowiska. – Pamiętasz, że mamy oszczędzać moc? – Pamiętałam, ale nie bardzo mi się to podobało. – Jak stoimy z czasem?
Ben Turner spojrzał na zegarek.
– Dwadzieścia minut – powiedział. – Czyli zostaje nam dwadzieścia na podejście i dwadzieścia na to, żeby uporać się z tym, co zastaniemy na górze i zająć pozycje. Jesteś pewna, że to rozsądne, prawda?
Nie, w tym przypadku nie można było mieć żadnej pewności. Stanęłam przed wzbijającą się w górę ścianą i zaczęłam się podciągać, robiąc jeden pełen wysiłku krok po drugim.
Znajdowaliśmy się w połowie drogi do góry, kiedy wyczułam w eterze nagły przypływ mocy.
– Luis! – krzyknęłam gwałtownie, a on spojrzał w górę. – Ukryj nas! Wziął głęboki oddech i opuścił głowę. Zamarliśmy na skale, a kiedy znów spojrzałam w dół, dostrzegłam tylko trochę przypominające kształtem człowieka występy skalne.
Poleciały na nas kamyki, kiedy ktoś pochylił się nad przepaścią. Usłyszałam cichy raport, składany wysokim dziecięcym głosem, a później drugi, wyraźny głos dorosłej osoby.
– Mimo wszystko, wywołaj ją. To dla ciebie dobre ćwiczenie.
Oparłam czoło o skałę i starałam się nie przeszkadzać Luisowi w skupieniu. W tej chwili tylko ona chroniła nas od śmierci. Byliśmy zbyt wysoko, żeby podczas upadku nie odnieść poważnych obrażeń i zbyt daleko od szczytu, żeby móc skutecznie zaatakować. Nad nami stało jedno z dzieci-Strażników, nie mogliśmy więc atakować w ogóle.
Nagle pod nami zaczęło dziać się coś dziwnego. Szmer wody stał się głośniejszy, donośniejszy, aż w końcu przerodził się w ryk. Poczułam powiew ostrego wiatru, który uderzył mną o skałę i zimny prysznic strumyka, który gwałtownie wezbrał. Z oddali dobiegł mnie nagły grzmot pioruna, po którym niebo przeszyła błyskawica. Nad naszymi głowami zebrały się chmury, przyciągane niewiarygodną furią magii Strażnika, gęste i burzowe.
Mimo wszystko, wywołaj ją.
Strażnik dostał polecenie, aby za pomocą wiatru i wody oczyścić całą przepaść z ewentualnych zagrożeń. Zastanawiałam się, jakie mamy możliwości. Nie było ich wiele.
Nagle usłyszałam w uchu szept Luisa, to szczególne bezgłośne porozumienie.
Przymocuję nas wszystkich, powiedział. Niebezpieczeństwem jest wiatr. Woda nie podniesie się na tyle, żeby nas zatopić.
Zgoda, odpowiedziałam.
Skała pod moimi dłońmi nagle zmiękła i otoczyła moje ręce, a potem poczułam, że to samo dzieje się z butami. Skała stwardniała, więżąc moje dłonie i stopy w bezpiecznych kieszeniach. Teraz nie mogłam spaść.
Nie mogłam się też poruszyć z własnej woli, bez zwolnienia mocy, którą posłużył się Luis.
Wiatr się wzmógł i szalał w wąskiej przepaści. Z początku były to powiewy, które po chwili przerodziły się w ostre podmuchy, podrywając z ziemi odpady – najpierw lżejsze, a później większe kawałki drewna, płaskich kamieni, zardzewiałego metalu. Nie podnosiłam głowy, przyciskałam ją do skały, częściowo ukrywając ją pomiędzy rękami. Nic więcej nie mogłam zrobić.
Ponad głowami rozbłysła upiornie biała błyskawica i w chwili, kiedy miałam wrażenie, że wiatr zaraz swoim nieustępliwym uporem wyrwie mi ręce ze skalnych kieszeni, powiewy zaczęły słabnąć. Spadł deszcz, ciężki i srebrzysty, lodowato zimny. Westchnęłam i czekałam, aż przestanie.
Читать дальше