Czas wygnania Księga 2
Przekład Małgorzata Samborska, Ewa Ratajczak
To, co odeszło w przeszłość.
Mam na imię Cassiel, kiedyś byłam dżinnem, istotą równie odwieczną, jak Ziemia, wspieraną jej mocą. Niewiele dbałam o małe zabiegane ludzkie istoty, zajęte swoimi nieważnymi sprawami.
Wszystko się zmieniło. Teraz ja jestem małą, zabieganą ludzką istotą. W każdym razie, jeśli chodzi o postać. Sprzeciwiłam się Ashanowi, przywódcy prawdziwych dżinnów. Teraz mogę się utrzymać przy życiu tylko dzięki życzliwości Strażników – ludzi, którzy nadzorują oddziaływanie otaczających nas żywiołów, takich jak wiatr i ogień. Strażnik, z którym się związałam, Luis Rocha, rozporządza mocami żywej Ziemi.
W swoim krótkim życiu w ludzkiej postaci popełniłam wiele błędów. Złożyłam obietnice, których nie mogłam dotrzymać. Utraciłam tych, których nauczyłam się kochać. Nie pozwolę, aby to się powtórzyło. Nawet jeśli intuicja mi podpowiada, że będę musiała to zrobić.
Tyle zaginionych dzieci.
Patrzyły na mnie z plakatów i ulotek przymocowanych pinezkami do długiej tablicy wiszącej na wprost rzędu krzeseł – smutny przegląd jeszcze smutniejszych przypadków.
Kilka małych dziewczynek o kasztanowych włosach i nieśmiałym uśmiechu spoglądało na mnie ze ściany, lecz nie było wśród nich Isabel Rochy. Trochę mnie to pocieszyło. Znajdę cię, przyrzekłam jej tak, jak przyrzekałam codziennie. Przysięgam na dusze twojej matki i ojca, znajdę cię.
Pozwoliłam, aby jej rodziców zamordowano. Nie dopuszczę, aby Isabel podzieliła ich los.
Siedziałam obok Luisa Rochy w holu biurowca FBI. Wyjaśnił mi dokładnie, dlaczego w tym miejscu nie mogę pod żadnym pozorem sprawić mu kłopotów. Nie potrafiłam zrozumieć, czym ten właśnie hol różni się od innych holi w Albuquerque, ale zgodziłam się z Luisem, choć nie bez irytacji.
Luis nie miał ochoty ze mną dyskutować.
– Zrób to! – warknął, a potem zapadł w ponure, niespokojne milczenie. Patrzyłam, jak krąży przede mną, a gdy ogarnął mrocznym spojrzeniem ścianę z fotografiami, na jego twarzy pojawiły się napięcie i odraza. Zatrzymał się. Zmarszczył brwi. Wskazał palcem ulotkę.
– To syn Bena Hessiona. Ben jest Strażnikiem Ognia. Skinęłam głową, ale wątpię, czy to zauważył. Opuścił palec i zacisnął dłonie w pięści, co uwydatniło wytatuowane na jego ramionach, wijące się w górę języki ognia. Raz jeszcze zastanawiałam się nad jego wyborem. Luis Rocha panował nad Ziemią, nie nad Ogniem. Był w tym podobny do Manny'ego, choć jego moc wielokrotnie przewyższała możliwości brata.
Manny był moim partnerem – Strażnikiem. Przydzieliły mi go najwyższe władze jego organizacji. Miał mnie nauczyć żyć w ludzkiej postaci i pożytecznie wykorzystywać moce, bo wciąż je miałam, choć nie zostało ich wiele w porównaniu z tymi, którymi mnie obdarzono jako dżinna. Miałam także zostać samodzielną Strażniczką. Manny okazał się miłym, cierpliwym człowiekiem, który był gotów poświęcić siebie, aby utrzymać mnie przy życiu.
A ja pozwoliłam mu umrzeć. Teraz opieka nade mną spadła na barki Luisa. Nie mogłam dopuścić, aby sytuacja się powtórzyła.
Z pokoju wyszedł znużony mężczyzna w pogniecionym garniturze i przywołał nas gestem. Gdy uniósł rękę, odchyliła się poła marynarki, odsłaniając kolbę broni w kaburze przypiętej do paska. Na chwilę przeniknął mnie chłód, zjawiło się niechciane wspomnienie, ogarnęło mnie uczucie zaskoczenia i wściekłości, znów widziałam, jak kule trafiają Manny'ego i Angelę…
Nie mam ochoty wracać do tych wspomnień.
Wyraz mojej twarzy lub postawa musiały się nagle zmienić, bo mężczyzna natychmiast zaczął zachowywać się inaczej. Spojrzał na mnie uważnie, przysunął rękę do ciała. Bliżej broni.
Zerknęłam w bok, na Luisa.
– On ma broń – stwierdziłam.
– Jest z FBI – odparł i skrzyżował ramiona na piersi. – Musi ją nosić. Dla niego to narzędzie pracy.
– To mi się nie podoba – powiedziałam. Wzruszyłam ramionami.
– Taki układ. Człowiek z FBI nie odrywał ode mnie oczu, jakby moje słowa go zaniepokoiły. Przeniósł spojrzenie na Luisa.
– Luis Rocha? Luis przytaknął i podszedł do niego. Wstałam i ruszyłam za nim.
– To Cassiel – przedstawił mnie. – Być może o niej słyszałeś.
– Słyszałem – potwierdził człowiek z FBI. – Nie chciałem w to uwierzyć. Chyba jednak nie żartowali. – Kiwnął mi głową. Nie było to powitanie, jedynie potwierdzenie mojego istnienia. Dokładnie powtórzyłam jego gest. – Wejdźcie – poprosił. – Nie chcę rozmawiać na korytarzu.
Spojrzał w prawo, potem w lewo, jakby ktoś mógłby nas słyszeć. Nikogo jednak nie było w pobliżu oprócz milczącej, smutnej ściany z fotografiami. Luis pierwszy ruszył w stronę gabinetu.
Zatrzymałam się na chwilę. Znów skrzyżowałam spojrzenia z agentem FBI. Był wysoki, choć zaledwie dwa, trzy centymetry wyższy ode mnie, chudy i żylasty. Miał nijaką, spokojną twarz i ciemne, dziwnie puste spojrzenie, jakby próbował ukryć przede mną wszystko, czego nie powinnam zobaczyć. Ubrany był również bez wyrazu – w zwyczajną koszulę, ciemny garnitur oraz krawat.
– Do środka – powtórzył. – Proszę.
Wyczuwałam w nim jakąś głęboką ukrytą odmienność, której nie potrafiłam wytłumaczyć. W końcu zrozumiałam, gdy zatrzasnął za mną drzwi, zamykając nas troje w zwyczajnym ciasnym pomieszczeniu ze ścianą z przyciemnionego szkła. Odwróciłam się do niego.
– Jesteś Strażnikiem – stwierdziłam.
– W ukryciu – przyznał. – Dobrze mieć kilku naszych w różnych agencjach zbierających dane wywiadowcze. Dzięki temu mamy najświeższe wiadomości. Pierwszy raz jednak skontaktowano się ze mną bezpośrednio. – Znów, na krótko, zwrócił na mnie spojrzenie. – I pierwszy raz spotykam się bezpośrednio z dżinnem.
– Nie spotkałeś go jeszcze – wtrąciłam. – Już nie jestem dżinnem. Te słowa wciąż bolały.
– Nie jesteś też człowiekiem, przynajmniej według mojej definicji człowieczeństwa. Wystarczająco jednak przypominasz człowieka, żeby wzbudzić zainteresowanie władz – stwierdził i wskazał gestem krzesła stojące po drugiej stronie zwyczajnego biurka. Sam usiadł w zniszczonym fotelu. – Dlaczego przyszliście do mnie?
– Bo FBI prowadzi śledztwo w sprawie zaginionych dzieci. A nam właśnie zaginęło dziecko – dokończyłam.
– Wam – powtórzył z wolna. – Wam dwojgu. Luis odchrząknął i opierając łokcie na kolanach, pochylił się do przodu.
– Tak, zaginiona dziewczynka to moja bratanica. Cassiel jest zainteresowaną stroną. I moją partnerką. – Przerwał na chwilę, a potem dodał: – Nie w tym sensie, rozumiemy się?
– W porządku – powiedział człowiek z FBI z kamiennym wyrazem twarzy. Na tabliczce stojącej na jego biurku było napisane: „Agent specjalny Ben Turner”. – Powiedzcie wszystko, co wiecie.
Pozwoliłam Luisowi mówić to, co uważał za stosowne, o porwaniu niedawno osieroconej bratanicy. Opowiedział o naszym pościgu, o odkryciu, że porywane są dzieci Strażników i w ukrytym miejscu poddawane treningowi.
Turner nie przerywał. Ani razu. Słuchał, prawie nie mrugając, a kiedy Luis w końcu przerwał, wreszcie się odezwał:
Читать дальше