Przewiesił pelerynę i długie do pasa, białe falowane włosy przez jedno ramię, tak że miałam okazję podziwiać całe jego ciało. Rhys miał zaledwie pięć stóp wzrostu – o stopę za mało na strażnika. Z tego, co wiedziałam, był jednak sidhe pełnej krwi. Po prostu był niski. Jego ciało osłaniał biały kombinezon – tak obcisły, że od razu było widać, że nie miał nic pod spodem. Wokół kołnierzyka i na końcach lekko rozszerzanych długich rękawów oraz wokół wycięcia, które ukazywało mięśnie jego brzucha jak dekolt piersi u kobiety, biegł biały haft.
Poprawił pelerynę i włosy. Uśmiechnął się szeroko. Pasowały do okrągłej, chłopięco przystojnej twarzy i jednego bladoniebieskiego oka. Jego oko miało trzy odcienie niebieskiego: wokół źrenicy – barwę kwiatu kukurydzy, potem błękit wiosennego nieba i na końcu szarość zimowego. Tam, gdzie powinien mieć drugie oko, pozostały jedynie blizny. Górna prawa część jego twarzy poznaczona była śladami pazurów. Jeden ślad przecinał, w innych miejscach doskonałą, twarz od nasady nosa aż do lewego policzka. Opowiedział mi kilkanaście różnych historii na temat tego, jak stracił oko. Wielkie bitwy, olbrzymy, smok albo dwa. Wydaje mi, się, że to blizny sprawiły, że tak bardzo dbał o swoje ciało. Mimo niskiego wzrostu każdy cal jego ciała był umięśniony.
Pokręciłam głową.
– Nie mogę się zdecydować, czy wyglądasz bardziej jak gwiazda porno, czy superman. Mógłbyś występować w reklamach przyrządów gimnastycznych.
– Tysiąc brzuszków dziennie czyni cuda – powiedział, przesuwając dłonią po brzuchu.
– Każdy ma jakieś hobby.
– Gdzie twój miecz? – spytał Doyle.
Rhys spojrzał na niego.
– Tam gdzie i twój. Królowa powiedziała, że nie będą nam dzisiaj potrzebne.
– A on? – spytał Doyle, patrząc na Mroza.
Rhys odpowiedział z uśmiechem, który sprawił, że jego niebieskie oko błysnęło.
– Na razie może mieć ten jeden miecz. Ale i tak, zgodnie z rozkazem królowej, będzie go musiał zostawić i przebrać się na bankiet.
– Nie uważam, żeby to było rozsądne z jej strony – powiedział Mróz.
– Ja też nie – przyznał Doyle – ale to ona jest królową i musimy wykonywać jej rozkazy.
Mróz zmarszczył brwi. Gdyby był człowiekiem, miałby już zmarszczki mimiczne, ale jego twarz była gładka i taka na zawsze pozostanie.
– Rozumiem, że ma być bankiet, ale dlaczego macie na sobie takie… – Rozłożyłam ręce, próbując znaleźć wyrażenie, które nie byłoby obraźliwe.
– Królowa osobiście zaprojektowała mój strój – powiedział Rhys.
– Jest przepiękny – stwierdziłam.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Ciekawe, co powiesz, kiedy zobaczysz pozostałych strażników.
Moje oczy rozszerzyły się.
– Tylko mi nie mów, że znowu bierze hormony.
Rhys skinął głową.
– Hormony zamieniają ją w nimfomankę. – Spojrzał w dół na swoje ubranie. – Ten strój jest tak obcisły, że nie ma gdzie palca włożyć.
– Który palec masz na myśli?
Spojrzał na mnie z prawdziwie nieszczęśliwym wyrazem twarzy. Nie chciał, żeby jego słowa zabrzmiały dwuznacznie. Jego smutna mina sprawiła, że przestałam się uśmiechać.
– Królowa jest naszą przełożoną. Ona wie lepiej – powiedział Mróz.
Zaśmiałam się, zanim zdołałam się powstrzymać.
Wyraz twarzy Mroza sprawił, że zaczęłam żałować swojego zachowania. Na ułamek sekundy przestał się kontrolować i w jego oczach pojawił się ból. Patrzyłam, jak nakłada z powrotem maskę, jak zamyka oczy, żeby nic w nich nie było widać. Ale wiedziałam już, co kryje się za tą fasadą rygorystycznej moralności i arogancji.
Nigdy go nie lubiłam, ale to jedno spojrzenie sprawiło, że nie mogłam już go nie lubić. Cholera.
– Nie mówmy już o tym – powiedział. Odwrócił się i ruszył korytarzem. – Królowa na ciebie czeka. – Nawet się nie obejrzał, żeby sprawdzić, czy za nim idziemy.
Rhys podszedł i wziął mnie w ramiona. – Cieszę się, że wróciłaś.
Pochyliłam się do niego na krótko: – Dziękuję.
Potrząsnął mną nieco. – Tęskniłem za tobą, Zielonooka.
Rhys, tak jak Galen, mówił bardziej współczesnym językiem niż inni. Uwielbiał slang. Jego ulubionym autorem był Dashiell Hammett, ulubionym filmem Sokół maltański z Humphreyem Bogartem. Rhys miał dom poza kopcami. Miał elektryczność i telewizor. Spędziłam wiele weekendów w tym domu. Puszczał mi stare filmy, a kiedy miałam szesnaście lat, pojechaliśmy na festiwal filmu noir do Tivoli w St. Louis. Miał na sobie prochowiec. Dla mnie również znalazł strój z epoki, żebym mogła uwiesić się na jego ramieniu jak femme fatale.
Rhys w czasie tej wyprawy dał mi do zrozumienia, że uważa mnie za kogoś więcej niż tylko młodszą siostrę. Nie zrobił nic, co mogłoby być dla nas groźne, ale zarazem wystarczająco dużo, żeby była to prawdziwa randka. Potem zaś moja ciotka zrobiła wszystko, żebyśmy nie spędzali razem zbyt wiele czasu. Galen i ja flirtowaliśmy ze sobą bez przerwy, ale królowa zdawała się ufać Galenowi tak jak i ja. Żadna z nas jednak nie ufała zbytnio Rhysowi.
Rhys zaproponował mi swoje ramię.
Doyle stanął po mojej drugiej stronie. Myślałam, że również weźmie mnie pod ramię, żebym mogła ich mieć po obu stronach. Jednak powiedział tylko: – Idź korytarzem i poczekaj na nas.
Mróz kłóciłby się, a może nawet by odmówił, ale nie Rhys. – To ty jesteś kapitanem straży – powiedział. To była odpowiedź dobrego żołnierza. Poszedł za róg, a Doyle odwrócił się za nim razem ze mną, trzymając rękę na moim ramieniu, ale odczekał, aż tamten odejdzie na taką odległość, żeby nie mógł nas słyszeć. Potem Doyle odwrócił się z powrotem.
Jego dłoń zacisnęła się mocniej na moim ramieniu. – Co jeszcze ze sobą masz?
– Uwierzysz mi na słowo? – spytałam.
– Jeśli dasz mi słowo, zaufam ci – odpowiedział.
– Wyjechałam, bo bałam się o swoje życie. Muszę mieć możliwość w razie czego się obronić.
Jego dłoń jeszcze bardziej się zacisnęła i lekko mną potrząsnął.
– Ochranianie dworu, a zwłaszcza królowej, to mój obowiązek.
– A moim obowiązkiem jest ochranianie siebie – powiedziałam.
Jeszcze bardziej ściszył głos. – Nie, to mój obowiązek. Obowiązek wszystkich strażników.
Pokręciłam głową.
– Nie, ty jesteś strażnikiem królowej. Strażniczki króla chronią Cela. Księżniczka nie ma swoich strażników. Dorastałam z tą wiadomością.
– Zawsze miałaś swoich ochroniarzy, tak jak i twój ojciec.
– I zobacz, jak bardzo mu to pomogło – powiedziałam.
Złapał mnie za drugie ramię, zmuszając, żebym stanęła na palcach.
– Chcę, żebyś przeżyła, Meredith. Weź to, co ona ci dziś da Nie próbuj jej zranić.
– A jeśli nie wezmę, to co? Zabijesz mnie?
Jego dłonie rozluźniły uścisk i postawił mnie z powrotem ni kamieniach. – Daj mi słowo, że to była twoja jedyna broń a uwierzę ci.
Patrząc na tę jego szczerą twarz, nie mogłam tego zrobić. Nie potrafiłam go okłamać, nie mogłam przysiąc. Popatrzyłam na ziemię, a potem na jego twarz. – Słowo dziadka bałachowca.
Uśmiechnął się.
– Czyli masz też inną broń.
– Nie mogę tam wejść nie uzbrojona. Po prostu nie mogę.
– Jeden ze strażników będzie przy tobie przez cały czas – to mogę ci zagwarantować.
– Królowa jest dzisiaj bardzo ostrożna. Nie przepadam za Mrozem, ale do pewnego stopnia mogę mu zaufać. Wysłała po mnie tylko tych strażników, których lubię albo przynajmniej im ufam. Strażników jest jednak dwudziestu siedmiu i tyle też jest strażniczek. Ufam może sześciu albo dziesięciu z nich. Reszta mnie przeraża albo w przeszłości już mnie skrzywdziła. Nie będę tu chodziła bez broni.
Читать дальше