Złamałem pieczątkę. List napisany był piękną kaligrafią, znakomitym tuszem, bez błędów gramatycznych.
„Szlachetne damy, władcy Docu będą uszczęśliwieni, jeśli ujrzą Was w swoim zamku dzisiaj, trzy godziny przed północą. Oczywiście będziemy radzi widzieć także pana Retanaara Rekotarsa. Z góry dziękując, L. i K.”.
Przeczytałem list i oddałem go Alanie. Uniosła brwi i przekazała papier Tantali. Była aktorka przywołała na twarz wyraz światowej grzeczności.
– Proszę przekazać waszym panom i władcom, że niestety ważne sprawy zmuszają nas udać się w dalszą drogę. Nasza kareta jest gotowa i za godzinę odjeżdżamy. Proszę przekazać książętom nasze przeprosiny.
– Jasne? – spytałem oschle.
Goniec ukłonił się po raz trzeci.
– Jaśnie państwo… to nie jest przyjęte w Docu. Zaproszenie od władców jest najwyższym zaszczytem i od czasu zbudowania miasta jeszcze nikt nie odmówił. Tym bardziej, że wczesny odjazd nie jest wystarczającą wymówką. Możecie państwo wyjechać jutro o świcie, zabierając wraz z sobą miłe wspomnienia o naszym mieście. Panowie książęta rzadko opuszczają zamek, dlatego też lubią słuchać opowieści podróżników z szerokiego świata.
– Podróżniczek – wycedziłem przez zęby.
– Nasze miasto nieczęsto nawiedzają takie piękności – odparł gładko posłaniec. – Oczywiście wielkie damy rzadko podróżują bez świty, bez męża i sług…
Zabawne były pretensje małej mieściny do nazywania siebie „wspaniałym miastem Doc". Adresują zaproszenia do żon, mężowie zaś okazują się tylko ich „świtą".
– Dzisiejsza wizyta jest kompletnie niemożliwa – oświadczyłem lodowato. – Mam nadzieję, że zaproszeni mają prawo wyboru… Czy też nie?
W ostatnie zapytanie włożyłem jak najwięcej sarkazmu. Posłaniec uśmiechnął się zakłopotany.
– A czy jest jakiś wybór?
Kareta nie była gotowa do odjazdu. Stangret się rozmyślił, oberżysta natomiast poinformował nas, że przepowiadacz pogody, mieszkający w okolicy, przysłał pachołka z wieścią o nadciągającej nawałnicy.
– Zawsze tak robi – wyjaśniał oberżysta, drapiąc się pod pachą. – Płacę mu za te prognozy, a moi goście są zadowoleni, bo któż będzie ruszał w drogę podczas burzy?
Wróciliśmy do naszego pokoju i rozsiedliśmy się wokół stołu, ponuro patrząc w różne strony. Tantala krzywiła się, jakby z niesmakiem. Alana obracała w palcach ogarek świeczki, ja zaś po raz setny oglądałem list. Szlachetne damy, władcy Docu będą uszczęśliwieni, jeśli ujrzą Was…
– Co się tak nadymacie jak indory? – zainteresowała się chłodno Alana. – Faktycznie nie możemy jechać „podczas burzy"…
– W samą burzę – powiedziałem kwaśno.
– Co?
Alana ze zdziwieniem odwróciła się do mnie.
– Widywaliśmy już takie burze – podjąłem, krzywiąc się jak Tantala. – Widywaliśmy burze, roztopy i inne przeszkody.
– Nie ma tak wielkiej mocy – przypomniała cicho Tantala – by codziennie piętrzyć przed nami przeszkody…
– Do miasta jeszcze kawał drogi – zauważyłem gorzko.
– Co jeszcze wymyśli, by nas zatrzymać? Ktoś złamie nogę? Otruje się grzybami? Wpadniemy w łapy zbójców?
– Wszystko rozumiem, ale mógłbyś ugryźć się w język – zaproponowała sucho Tantala.
Miała rację: kto głośno wyzywa nieszczęście, na pewno będzie je miał.
– Musimy być ostrożni – stwierdziła Alana – i tyle.
– A na początek nie pójdziemy z wizytą do tutejszych władców – oznajmiłem, składając papier. – Tym bardziej, że goniec przekazał już naszą oficjalną odmowę.
– I na początek przesiedzimy cały wieczór w gospodzie? – zapytała cicho Alana.
Odwróciłem się do niej.
Niedbale wsparta o blat, siedziała przede mną młoda kobieta o oryginalnej urodzie, jasnowłosa i drwiąca. W kim się to wszystko kłębiło? Pod maską rozpieszczonego podlotka?
– Nie całkiem cię rozumiem, Alano. Chcesz iść?
Uśmiechnęła się, a jej szare oczy zrobiły się jasnoniebieskie.
– Nudzą się w swoim wspaniałym Docu… To wszystko. W czym może to nam zagrażać?
– Zręczniej byłoby przysłać zaproszenie na imię Retano – zauważyła niedbale Tantala – zaprosić nas razem z nim, a nie odwrotnie…
Alana wzruszyła ramionami.
– Przesądy. Od kiedy to zwykła grzeczność stała się niezręczna? Co kraj, to obyczaj. Przecież Retano i tak z nami będzie. Kto ośmieli się nas urazić w obecności mojego męża?
Cicho, powiedziałem swojej pysze. Mówi to po to, byś rozpostarł swój pawi ogon. Żebyś stanął na szczycie zarozumialstwa i postąpił tak, jak nie powinno się czynić.
– Co tak poczerwieniałeś? – zdziwiła się Alana.
– Pokaż ten list.
Tantala przechyliła się przez stół, rozwinęła papier, przejrzała go i chrząknęła. Zerknęła na mnie krzywo.
– Naprawdę odpowiada wam towarzystwo lokalnych książątek? – zdumiałem się. – Naprawdę… macie ochotę?
Alana westchnęła.
– Widzisz, prawdę mówiąc, nigdy nie lubiłam takich przyjęć, jeszcze tam, w naszym mieście…
– Światowe życie – burknęła Tantala przez zęby.
– Ale teraz – podjęła Alana z przepraszającym uśmiechem – tak długo się włóczyliśmy po błotnistych drogach i kiepskich gospodach…
Westchnęła znacząco. Patrzyłem na nią tak, jakbym widział ją pierwszy raz w życiu. Całkiem niedawno wzbogaciły się o wytworne suknie, kupione za pieniądze Czanotaksa.
Potrząsnąłem głową. Co tam Czanotaks. Przed oczami stanął mi następujący obrazek: krawiec zdejmuje miarę, Tantala wybiera materiał, a czarodziej stoi z boku jako jej fundator.
– Jeśli jesteś temu przeciwny – usłyszałem cichy głos Tantali – możesz tutaj zostać. Jak chcesz…
Spojrzałem na Alanę.
Moja żona patrzyła na bok z udawaną obojętnością.
Władcy Docu byli tak uprzejmi, że przysłali po nas karetę. Było to tym bardziej na miejscu, że zapowiedziana niepogoda nie kazała długo na siebie czekać. Dobrze zrobiliśmy, zostając w gospodzie. Wątpię, czy w tych egipskich ciemnościach, porywistym wietrze i ulewie zdołalibyśmy dojechać do sąsiedniej wsi. Do zamku też byśmy nie dotarli, gdyby nie grzeczność gospodarzy.
Ku memu zadowoleniu Alana ani Tantala nie włożyły nowych sukien, które wydały im się bardzo prowincjonalne. Obie dziwiły się, że wcześniej tego nie zauważyły. W podróżnych strojach, ze skromną godnością szlachetnie urodzonych wędrowców, wsiedliśmy do herbowej karety. Wziąłem szpadę i kindżał, który ukryty pod kaftanem, chłodził przyjemnie bok. Tantala zostawiła w gospodzie swój sztylet. Wyjaśniła z westchnieniem, że z nożem w rękawie czułaby się jak jakaś awanturnica.
Już w powozie, gdy koła zaturkotały po bruku, zagłuszając wycie wiatru, Alana zapytała mnie na ucho:
– Będziesz opowiadać o Magu z Magów?
Pokręciłem głową i w trakcie jazdy nie powiedziano więcej ani słowa.
Ekwipaż przejechał po zwodzonym moście. Działającym, nie tak, jak u mnie! Minęliśmy zbrojną straż w czerwonych mundurach i dotoczyliśmy się do paradnego wejścia. Powitali nas dwaj lokaje (mój biedny Iter nie mógł się równać z nimi!) i podzwaniający orderami oficer. Lokaje opuścili schodki, czyszcząc je do połysku, otworzyli drzwiczki i otworzyli parasole, wszystko w mgnieniu oka. Oficer pomógł damom wysiadać.
Wewnętrzny zamkowy dziedziniec okazał się całkiem przestronny, przypominał dobrze utrzymany miejski płac. Kamienie brukowe były gładkie i żyłkowane, ściekająca z nieba woda nie miała gdzie zbierać się w kałuże. Przypomniałem sobie, jak wyglądał podczas ulewy dziedziniec mej rezydencji i zgrzytnąłem zębami.
Читать дальше