– Siedziałbyś cicho.
W głosie rozbójnika słychać było odrazę.
– Wpadłeś, to siedź cicho…
Staruszek wydął uparcie bezbarwne wargi.
– Rozmawiałem, proszę państwa, ze strażnikami. Najgorszy łajdak okaże się rozmowny, jeśli masz do niego podejście. Panowie strażnicy przyznali, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat ani razu nie zdarzyło się, żeby coś podobnego stało się w tym więzieniu. Każdy, kto wszedł tutaj z wieczora, wychodził rano żywy i zdrowiuteńki i mógł iść, dokąd chciał… To znaczy, zdarzyło się kiedyś, pięć lat temu, że ktoś dostał ze strachu zawału, ale zawału można dostać wszędzie, jeśli ktoś jest strachliwy…
– Doczekał siwych włosów – rzekła pogardliwie niewiasta – świece umie zapalić, ale nic nie wie o Sędzi…
I zacięła się. W pierwszej chwili myślałem, że rozbójnik spojrzał na nią dziko, ale jednak nie, tamten patrzył w podłogę, a mimo tego kobieta zamilkła, jakby się zakrztusiła, a zapach jej perfum jakby osłabł. A może tak mi się zdawało?
Parszywy los. Czy ten staruszek rzeczywiście kogoś zadusił? Staruszek złowił moje spojrzenie i położył dłoń na sercu.
– Młody panie, jako przyzwoity człowiek, niewinnie posądzony… Czy widma mogą mieszać się do ludzkich spraw? To znaczy mogą przepowiadać przyszłość i tym podobne, lecz praworządność to już, jak sądzę, dzieło człowieka…
– Zmarnowałeś dziewkę, tak czy nie? – ponuro zainteresował się zbójnik. – Jeżeli nie, to inna sprawa… ale, jeśli tak…
Staruszek uniósł brwi z oburzeniem, a jakby tego jeszcze było mało, klasnął w dłonie i pokręcił głowę, całym swoim jestestwem okazując, jak niedorzeczne są podobne pomówienia. Kobieta uśmiechnęła się złowieszczo.
– Skoro jesteś niewinny… czemu się trzęsiesz?
– Nie z panią rozmawiam – odparł urażony starzec. Wydawało mu się, że rozmawia ze mną. Mylił się, gdyż wcale nie zamierzałem z nim gadać.
Byłem zmęczony. Areszt ze śmierdzącymi materacami… Nie życzyłem sobie się na nich kłaść. Spałem na gołej ławie, a pozostali aresztanci nie znali większej przyjemności, jak złapać wędrującą wesz i wrzucić mi za koszulę. Wydawało im się zabawne, że boję się wszy…
A przecież minął zaledwie tydzień. Tylko pomyśleć, że mogli mnie pojmać dwa miesiące temu i posiedziałbym jeszcze kilka w oczekiwaniu na Noc Sądu, jak choćby ten rozbójnik i zaprzyjaźniłbym się z tutejszymi wszami, które wędrowałyby po mnie całymi korowodami…
Całe szczęście, że w sądowym lochu nie ma sienników.
Powiadają, że nie da rady uciec z wieży. Most zwodzony jest gęsto obsadzony strażą, a w fosie pływają takie paskudne stwory, że długo byś w niej nie popływał…
Parszywy los.
– Paniczu – rzekł stary z porozumiewawczym uśmiechem – przyzwoitego człeka wszystko to powinno strasznie dręczyć. Mnie na przykład męczą wilgoć i smród. W gruncie rzeczy mamy jednak niesamowite szczęście. Jutro będziemy już wolni, jak ptaki.
– A Sędzia? – jęknął złodziejaszek.
Starzec uśmiechnął się krzywo. Był to pogardliwy uśmiech człowieka, który wie więcej od innych.
– Rano nas wypuszczą.
Wychudła starcza dłoń spoczęła na karku chłopaka.
– Nie płacz, mały. I bez tego jest smutno.
Kobieta prychnęła. Zbój milczał.
W całej wieży było cicho, jakby strażnicy na murach chodzili na palcach, w butach obwiązanych szmatami. W strażnicy przy moście spoglądali po sobie, osłaniając dłońmi światła lamp. Tss… Noc Sądu.
Nie wytrzymałem i siadłem na kamiennej podłodze z podwiniętymi nogami, wsparty plecami o ścianę.
Byle szybciej. Wszystko jedno, co ma być, byle tylko szybciej zakończyła się procedura… Oczywiście, jeśli o północy otworzy się w murze tajne przejście i wynurzy się stamtąd przebrany za widmo naczelnik straży… To by było zabawnie, ale mało prawdopodobne. Nie ma tak dobrze.
W celi robiło się coraz zimniej. Przycichły złodziejaszek przysunął się do staruszka, z drugiej strony próbowała tego samego kobieta. Chociaż głośno obwieszczała swą niewinność, trzęsła się coraz mocniej, nie tylko z zimna. Rozbójnik na razie trzymał się z boku, lecz robił się coraz bardziej ponury. Co pewien czas omiatał celę wzrokiem, spotykając się z moim spojrzeniem.
Zbójca nie dowierzał dobrodusznym zapewnieniom staruszka. Miał na sumieniu takie czyny, że nie tylko Sędzia, ale zwykły wiejski starosta bez gadania posłałby go na szubienicę.
– Lepiej, żeby od razu wzięli.
Drgnąłem na dźwięk jego głosu. Okazało się, że jednocześnie myśleliśmy o tym samym.
– Lepiej, żeby od razu wzięli – powtórzył uparcie, patrząc obok mnie – i osądzili… od razu za wszystko…
Westchnął. Od jego oddechu zakołysały się płomyki świec. Złodziejaszek znowu zaszlochał, kobieta poruszyła ustami, w oczach starca błysnął niepokój i zaraz znikł, zastąpiony cierpliwym uśmiechem.
– Nikt nie wie o tobie tyle, ile ty sam wiesz. I co z tego? Nie osądzasz się? Żyjesz dalej?
Zacisnąłem palce. W kamiennym kotle było chłodno. Bardzo chłodno.
Nazywam się Retanaar Rekotars. Tydzień temu rzuciłem to miano prosto w oczy tych, co mnie aresztowali. Wymieniłem je jeszcze raz w kancelarii sądowej. Wydawało mi się, że to wystarczy i dlatego od tamtej chwili milczałem. Nie otwierałem ust. Ostatni przebłysk honoru rodu Rekotarsów…
Moje miano niczego nie powiedziało miejscowym prostakom. Nic a nic. Obojętnie przejrzeli moje papiery. Kiedy wprawne palce przebierały Certyfikat, miałem wrażenie, że obmacują mnie samego.
Jak to? Wielki Mag Damir, od którego wywodzi się słynny ród Rekotarsów? Jak to? Baron Jimenez? Zakrętasy na starym pergaminie… Biedni strażnicy ledwie umieli czytać.
Milczałem w odpowiedzi na głupie oskarżenia. I kiedy wrzucili mnie do celi z zawszonymi włóczęgami. I kiedy mnie prowadzili na Sąd. A teraz, w chłodzie i oczekiwaniu tej nocy, wydało mi się, że jeśli nie rozwiążę języka, słowa kipiące we mnie znajdą sobie inne ujście. W najlepszym przypadku wyskoczą uszami.
– Jak to jest? – zapytałem nieswoim, ochrypłym głosem. – Komu Sędzia ogłasza wyrok? Skazanym? Żeby, jak myślę, biegli swobodnie do kąta i szeptali mu na ucho sentencję?
Nikogo nie zdziwiła moja nagła gadatliwość. Rozbójnik wcisnął głowę w ramiona. Ten pokorny gest w żaden sposób nie pasował do jego mocno zbudowanej sylwetki, jedynego oka i czarnej brody.
– Sędzia jest zarazem katem – rzekła kobieta, rozglądając się nerwowo, podobnie, jak czynił to dotychczas zbójca.
– Jak osądzi, tak będzie, to pewne… Na mnie donieśli, że tego kupca otrułam. Nie trułam go, udaru dostał, tylko jego pieniążki zebrałam.
Przygryzła wargę i powtórzyła gest zbója: wcisnęła głowę w ramiona. Przyłapałem się na przykrej chęci, aby zrobić to samo.
– A pana o co oskarżają, paniczu?
Proste i życzliwe pytanie. Nim przebrzmiało, poczułem, że podbródek drga mimowolnie. Staruszek zmieszał się.
– No… Nie chciałem…
– Sędzia zaraz się zorientuje, że jestem niewinna – szybko wtrąciła niewiasta. – Nie jestem winna jego śmierci! Nie! Nie!
– Nie pleć – doradził łagodnie staruszek. – Są dowody, że go trułaś? Znaleźli przy tobie trutkę? A może w brzuchu nieboszczyka? A może ktoś widział, jak mu zadałaś jadu?
Kobieta pokręciła głową.
– Dowody! – powtórzył stary, wznosząc długi, cienki palec. – Skoro nie ma dowodów…
– Dureń! – ochryple zaszeptał zbójca. – Sędzia… On…
Читать дальше