– Powinniśmy pójść za jego przykładem – stwierdził Ammon. – Znaleźć sobie jakieś miejsce do spania.
– Będą cię szukać. Przeczesują miasto.
– Trzydzieści sześć tysięcy domostw. To trochę potrwa.
Ammon znowu skręcił w lewo i zapuścił się w zaułki dzielnicy biedoty, mocno przytulając dziecko. Byli tu ludzie, którzy nie uciekli. Odziani byli w łachmany, twarze mieli brudne, a z oczu nie dało się wyczytać żadnych uczuć. Kostropate postacie siedziały w otwartych drzwiach, a wszędzie unosił się smród nędzy. Nagle Anwarowi przecięła drogę chuda jak kij kobieta.
– Chcesz tędy przejść, bogaczu? Musisz zapłacić myto. – Wyciągnęła brudną dłoń.
– Nie mam przy sobie pieniędzy – poinformował ją Anwar.
– Och, daj jej swój pierścień, Anwarze. Kupię ci drugi.
– Słuchaj, co mówi ci twój chłopak, staruszku – powiedziała kobieta. Wyciągnęła mały nóż i przystawiła go do gardła Anwara.
Ammon przełożył dziecko na lewe ramię, wysunął błyskawicznie prawą rękę, otoczył szczupłymi palcami nadgarstek kobiety i wykręcił go. Nóż spadł z brzękiem na bruk. Ammon podniósł go i rzucił kobiecie.
– Nie wyglądacie na zbyt przestraszonych najazdem – rzucił od niechcenia.
Kobieta potarła nadgarstek.
– A co on zmieni dla takich jak my? Najeźdźcy nas nie zabiją. Jesteśmy dla nich niczym. Tak samo jak dla takich jak wy. Życie będzie toczyło się dalej. Albo i nie będzie. – Wzruszyła ramionami. – A teraz daj mi pierścień!
– Najpierw zaprowadź nas do wioski garncarzy.
Kobieta uśmiechnęła się, odsłaniając krzywe, brązowe zęby.
– Chcesz zamówić wazę?
– I kilka pucharków. Zrób to dla mnie, a hojnie ci zapłacę.
Popatrzyła na jego prostą, szarą tunikę.
– Nie widzę mieszka.
– Ma trochę racji, Anwarze. Masz jakieś pieniądze?
– Nie… nie sądzę, żeby to było odpowiednie miejsce na rozmowę na ten temat.
– Daj mi je.
Anwar sięgnął pod fioletową togę i wydobył stamtąd mały, ale ciężki mieszek.
– Prowadź, pani – rozkazał Ammon.
– Dziwny z ciebie człowiek, daję słowo – zauważyła. Mrugnęła do stojącego w cieniu mężczyzny i ruszyła przed siebie. Ammon podał śpiące dziecko Anwarowi i podążył za kobietą. Nie zwracał uwagi na chudego mężczyznę, który podążał za nimi. Anwar co chwila zerkał nerwowo na nieznajomego, trzymając się blisko króla.
Szli przez prawie pół godziny, mijając cuchnące zaułki oraz opustoszałe dzielnice. W oddali nadal słychać było wybuchy i słabe krzyki. Wreszcie kobieta wyciągnęła rękę, wskazując na wijący się w dole strumień. Po obu jego brzegach, połączonych małym kamiennym mostkiem, stały niewielkie chaty.
– To jest wioska garncarzy – oznajmiła. – A teraz zapłać mi hojnie!
Ammon otworzył mieszek. Wszystkie monety w środku były złote. Wyjął dwie i wręczył je kobiecie. Szczupły mężczyzna podszedł bliżej.
– Chyba weźmiemy wszystko – powiedział, wyciągając długi, cienki sztylet.
– Chciwość to bardzo zła cecha – poinformował go Ammon. – Macie więcej złota, niż oglądaliście od dłuższego czasu. Więcej nie dostaniecie. Mam na głowie pilne sprawy. I nie chcę was zabijać. Zadowólcie się tym.
– Mamy się tym zadowolić, gołąbeczko? – zapytał mężczyzna kobietę.
– Nie! – warknęła. – Wypruj mu flaki, Beli.
Nóż przeszył powietrze. Ammon sparował cios prawym przedramieniem, a potem uderzył kłębem dłoni w brudną twarz napastnika, tuż poniżej nozdrzy. Rabuś padł bezgłośnie na twarz. Kobieta wytrzeszczyła oczy. Potem opadła na kolana i zaczęła potrząsać mężczyzną.
– To nic nie da – powiedział Ammon. – On nie żyje.
– Zabiłeś go, ty skurwysynu! – wrzasnęła. Król odwrócił się na pięcie i uderzył ją w szyję kantem dłoni. Rozległ się budzący mdłości trzask i kobieta padła na ciało kochanka. Ammon ukląkł przy trupach i odzyskał złote monety.
Dziecko obudziło się i zaczęło płakać. Ammon zabrał je Anwarowi i pogłaskał po plecach.
– Sza, sza, malutki. Bądź cicho. Znajdziemy ci w wiosce coś do jedzenia.
– Zdumiewasz mnie, wasza wysokość. Walczysz bardzo biegle.
– Biegłość zależy od wartości przeciwnika. A ta nie była wysoka.
– Wszystko jedno. Gdzie się nauczyłeś takich sztuczek?
– Pamiętasz czarującego chłopca z północy, który nas odwiedzał? Tego wysokiego z żółtymi włosami?
– Pamiętam.
– On mnie tego nauczył. Sekret najwyraźniej polega na tym, że ruch musi się zaczynać powoli. To dość skuteczne.
– Świetnie opanowałeś tę sztukę, wasza wysokość. Ale istnieje wielka różnica między ćwiczeniami z przyjacielem a walką.
– W rzeczy samej. Walka jest znacznie bardziej ekscytująca. – Ammon ruszył w dół stoku, kierując się ku wiosce.
– Dlaczego zapytałeś akurat o to miejsce, wasza wysokość?
– Mam tu przyjaciela.
– Masz przyjaciela, który jest garncarzem?
– No, może to nie do końca przyjaciel – przyznał z uśmiechem Ammon. – Ale zawdzięcza mi życie.
Garncarz Sadau cały poranek spędził pogrążony w panicznym strachu. Wybuchy w północnej części miasta, tłumy uchodźców i wieści o najeździe całkowicie pozbawiły go odwagi. Przed ucieczką powstrzymywała go jedynie myśl, że kimkolwiek są najeźdźcy, z pewnością będą potrzebowali garnków. Nie był ważną osobą i nigdy nie pragnął nią zostać. Ta anonimowość będzie dla niego osłoną.
Przynajmniej taką miał nadzieję.
Dlatego właśnie gdy zobaczył na swym progu przebranego króla, zaniemówił z przerażenia. Zastygł w bezruchu, gapiąc się na monarchę z rozdziawionymi ustami.
– Chyba powinieneś nas zaprosić do środka – odezwał się Ammon, odpychając na bok garncarza. Za królem szedł jakiś staruszek, trzymający w ramionach śpiące dziecko.
– Cz… czego ode mnie żądasz… panie? – zapytał Sadau. Król wszedł do brudnej izby i usiadł na wiklinowym krześle.
– Schronienia na noc. Czegoś do jedzenia dla mnie i dla mojego przyjaciela. Aha… i jeszcze mleka dla dziecka.
Zszokowany Sadau stał jak sparaliżowany. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Bez względu na to, kim byli nieprzyjaciele, będą poszukiwać króla. Przeszukają wszystkie domy. I zapewne zabiją tego, kto będzie ukrywał Ammona. To było jak koszmar.
– Jak… jak udało ci się mnie znaleźć? – zapytał.
– Zapukałem do drzwi jednego z twoich sąsiadów.
– Moi sąsiedzi wiedzą że tu jesteś?
– Nie sądzę, żeby mnie rozpoznali. Biedacy rzadko mają okazję oglądać mnie z bliska. A teraz pokaż, że jesteś dobrym gospodarzem, człowieku. Znajdź nam coś do jedzenia.
– Nie możesz tu zostać, wasza wysokość. Będą cię szukać.
– W rzeczy samej. Ale naprawdę nie przypuszczam, żeby spodziewali się znaleźć mnie w nędznej chacie. – Ammon wstał z krzesła i podszedł do garncarza, kładąc szczupłe dłonie na jego barkach. – Jesteś wielkim szczęściarzem, Sadau. Wrzuciłeś głowę mojego brata do Luanu i nie przypłaciłeś tego życiem. A teraz masz okazję zasłużyć na wdzięczność króla. Gdy już uda mi się uciec i zbiorę swą armię, przepędzę stąd najeźdźców i odzyskam królestwo. Wtedy nie minie cię hojna nagroda.
– Nie chcę nagrody. Chcę żyć!
– To szlachetny cel, garncarzu. Ale wszystko po kolei. W tej chwili najważniejsza jest żywność. Przynieś nam coś do jedzenia.
Sadau podreptał do małej kuchni. Wrócił ze świeżo upieczonym bochnem chleba oraz talerzem rodzynków.
Читать дальше