– Jesteś Boru, agent Ammona? – zapytał Awatar.
– Tak.
– Znasz niektórych z obecnych tu ludzi.
– Nie.
– To nie było pytanie, Boru. To było stwierdzenie faktu. Nie próbujemy cię oszukać, a Vagarzy, których tu widzisz, nie są więźniami. To nowi członkowie Wysokiej Rady. Ja jestem Rael, kwestor generalny.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytał Boru, nie kryjąc wrogości.
– Osobiście najchętniej kazałbym cię wyssać na kryształach, ale to, niestety, nie jest już możliwe.
– Już to zrobiliście, Awatarze – warknął Boru. – Ukradliście mi trzydzieści lat.
Rael uśmiechnął się do niego bez śladu wesołości.
– Zrób, co ci każemy, a być może je odzyskasz.
– Prędzej zgniję w siedmiu piekłach, niż zgodzę się wam służyć.
Te gniewne słowa przestraszyły Shori, która się rozpłakała.
– Chcę stąd iść! Chcę stąd iść!
Boru uściskał dziewczynkę i pocałował ją w główkę.
– Wszystko w porządku. To tylko mała sprzeczka – uspokajał córkę. – To nieważne. – Płacz ucichł i Boru ponownie spojrzał na Awatara. – Słucham cię – oznajmił.
– Stolica Ammona jest oblężona. Zaczęła się wojna, która może z nas wszystkich zrobić niewolników. Wysłałem do Ammona posłańców z propozycją wsparcia. Chcę, żebyś dotarł do niego i przekonał go, by zaprowadził swych wojowników do Egaru. To naturalny punkt obrony.
– I w zamian za to zwrócicie mi młodość?
– Tak.
Boru spojrzał na Mejanę, która siedziała obok vagarskiego kupca.
– Jak to się stało, że żyjesz, kobieto? – zapytał. – Wiem, że cios był celny.
– Uzdrowiono mnie, ty zdradziecki kundlu – odparła lodowatym tonem. – A teraz, czy zrobisz, co ci powiedział kwestor generalny, czy wolisz się rozstać z głową?
Boru uśmiechnął się szeroko.
– Możesz w to nie uwierzyć, Mejano, ale cieszę się, że żyjesz. To fascynujące widzieć, jak dogadałaś się z wrogiem. No cóż, pewnie życie zawsze opierało się na kompromisach. – Spojrzał na Raela. – Proszę bardzo, spróbuję odnaleźć Ammona. Wiedz jednak, że jestem waszym wrogiem i pozostanę nim, dopóki krew będzie płynęła w mych żyłach.
– Ta groźba skaże mnie na wiele bezsennych nocy – mruknął Rael, odwracając się. – Niedługo przyprowadzą tu twój wóz. Córkę możesz zostawić z panią Mejaną.
– Co? Nie! Pojedzie ze mną.
Rael podszedł do niego.
– Będzie tu bezpieczniejsza niż na polu bitwy, Boru. Ale jeśli wolisz, mogę kazać zabić was oboje i znaleźć innego posłańca. Wybieraj.
Boru był pokonany i wiedział o tym. Zaniósł dziecko do Mejany.
– Ona jest wszystkim, co kocham na tym świecie – oznajmił.
Twarz kobiety złagodniała.
– Nic jej nie grozi, bez względu na to, co się wydarzy. Masz na to moje słowo.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Anwar obserwował spadające na stolicę ogniste kule. Potem zwrócił się w stronę króla.
– Musimy uciekać, wasza wysokość. Królewska straż nie zdoła ich powstrzymać.
Odziany we wspaniałą togę z niebieskiego atłasu, wyszywaną złotem, król odwrócił się gwałtownie.
– Gdzie jest moja nowa armia, Anwarze? Gdzie moi żołnierze?
– Szkolą się pośród wzgórz na północy, panie. Ale obawiam się, że nawet oni nie poradzą sobie z tymi… dzikusami.
Ognista kula uderzyła w mury pałacu. Z sufitu królewskiej sypialni spadł wielki płat malowanego tynku. Pomieszczenie wypełniło się pyłem.
– Myślę, że już najwyższy czas, wasza wysokość.
Ammon podszedł do okna i popatrzył ze złością na złote okręty. Trzy z nich zbliżyły się do brzegu. Z trapów zbiegali miedzianoskórzy wojownicy w złotych zbrojach. Drogę przecięło im pięćdziesięciu strażników królewskich. Żołnierze nieprzyjaciela nieśli coś, co wyglądało jak krótkie czarne pałki. Unieśli je do ramion. Buchnął z nich ogień. Pierwszy szereg strażników padł na ziemię. Reszta rzuciła się do ucieczki.
Na brzeg wysiadły już setki nieprzyjacielskich wojowników. Ammon odwrócił się od okna.
– Dokąd powinienem się udać, przyjacielu?
Jak najdalej od wroga, wasza wysokość. I to szybko! Anwar poprowadził króla na tyły pałacu. Obaj zeszli wąskimi schodami do wejścia dla służby. Pod kuchennym oknem kulił się ze strachu młody niewolnik.
– Chodź tu, chłopcze! – zawołał Anwar. – Szybko! – Niewolnik zamrugał nerwowo, a potem zbliżył się niepewnie. – Ściągaj tunikę. Natychmiast. – Chłopak zdjął przez głowę tani szary ubiór i stanął przed nimi nagi. Anwar wziął tunikę i podał ją królowi. – Bądź tak łaskaw i włóż to, wasza wysokość.
– Chcesz, żebym ubierał się w łachy?
– Chcę, żebyś dożył końca dnia, wasza wysokość.
Ammon zdjął z ramion atłasową togę, pozwalając, by opadła na podłogę. Potem wdział szarą tunikę. Anwar uchylił boczne drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Z centrum miasta uciekali tłumnie mieszkańcy. W środku ciżby wylądowała ognista kula. Trzej mężczyźni i kobieta poszybowali w górę i uderzyli o mur pałacu. Anwar wmieszał się w tłum, a młody król podążał tuż za nim. Morze ludzi niosło ich ku południowej dzielnicy miasta. Anwar ujął króla pod ramię. Staruszek ledwie już dyszał. Płuca mu płonęły, a nogi uginały się pod nim ze znużenia. Ammon objął przyjaciela ramieniem, podtrzymując go. Nagle z przodu kolumny zbiegów dobiegły ich krzyki przerażenia. Z zaułka wychynęły ogromne bestie, noszące na porośniętych futrem piersiach skrzyżowane pasy z czarnej skóry. Rozszarpywały uciekinierów kłami i pazurami. Przerażony tłum zerwał się do jeszcze szybszej ucieczki.
Anwar zobaczył po lewej wylot zaułka i wciągnął do niego Ammona. Nie wiedział, gdzie się znajdują, ale uparcie brnął naprzód. Ammon pociągnął go za ramię, każąc mu się zatrzymać.
– Odpocznij chwilę – rozkazał król. – Jesteś wykończony.
Anwar potrząsnął głową, próbując iść dalej. Król go powstrzymał.
– Jesteś dla mnie zbyt cenny, Anwarze. Jeśli nie zwolnisz, będziesz miał atak. Chodźmy wolniej.
To były krale! – wydyszał Anwar. – Widziałem kiedyś jednego, podczas wyprawy na południe. Był martwy. Ale i tak wydał mi się wielki i przerażający.
Ammon rozejrzał się wokół. Uliczka była bardzo wąska, a pod małymi okienkami widać było ślady ludzkich ekskrementów. Z drzwi wypadł szczur, który przebiegł po stopie Anwara. Staruszek odskoczył trwożnie.
– Prowadzisz mnie w bardzo interesujące miejsca – zauważył Ammon.
Z równoległej ulicy dobiegły kolejne krzyki. Tym razem to król poprowadził swego doradcę. Obaj mężczyźni przeszli pośpiesznie do drugiego zaułka, a potem skręcili w prawo, na opustoszały płac targowy. Na stopniach budynku siedziało małe, mające niewiele ponad rok dziecko. Głośno płakało. Ammon złapał je w ramiona.
– Co ty wyprawiasz? – zawołał Anwar.
– Szkoda by było zostawić pędraka – oznajmił Ammon. – Zresztą nie jest ciężki.
Anwar zaniemówił. Czy król postradał zmysły? Czy atak na stolicę odebrał mu rozum?
– Chodźmy, wasza wysokość – powiedział.
Za następnym rogiem ponownie dołączyli do szeregu uchodźców, którzy zmierzali ku południowej bramie. Nagle król się zatrzymał.
– Co się stało? – zapytał Anwar. Znajdowali się w wysoko położonym punkcie i Ammon wskazał palcem na teren za murami. Żołnierze nieprzyjaciela ustawili się w szereg, zamykając bramy. Zmęczony płaczem dzieciak zasnął na ramionach króla.
Читать дальше