Nie miałam jednak specjalnego wyboru. Mogłam ewentualnie zrobić z niego naleśnik albo też pozwolić mu się upiec na wolnym ogniu. Zdecydowałam się na naleśnik, wychodząc z założenia, że ze złamania czaszki zdąży się wykaraskać na czas, żeby zdążyć na bal szkolny, a z oparzeń trzeciego stopnia niekoniecznie. Wycelowałam najlepiej, jak umiałam i puściłam. Spadał tyłem, jak nurek z łodzi, wywinąwszy fikołka i kończąc czymś, co Przyćmiony nazwałby porąbanym piruetem (Przyćmiony jest zapalonym, jakkolwiek pozbawionym talentu, snowboardzistą).
Na szczęście ów porąbany piruet nie przeszkodził mu wylądować na plecach w głębszym końcu basenu.
Naturalnie, nie chcąc dopuścić, żeby się utopił – nieprzytomni ludzie nie najlepiej radzą sobie w wodzie – postanowiłam za nim skoczyć, rzuciwszy jeszcze raz okiem za siebie.
Marcus zaczął w końcu odzyskiwać przytomność. Kaszlał trochę, krztusząc się dymem i taplając w pełnej ryb wodzie. Jesse stał nad nim z ponurą miną.
– Skacz, Susannah – powiedział, kiedy zauważył, że się waham.
Skinęłam głową. Była jednak jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju.
– Ty nie… – Nie chciałam, ale musiałam zadać to pytanie. – Nie zabijesz go, prawda?
Jesse wydawał się tak zaskoczony, jakbym zapytała, czy zamierza poczęstować Marcusa kawałkiem sernika.
– Oczywiście, że nie – powiedział. – Skacz. Skoczyłam.
Woda była ciepła. Czułam się tak, jakbym wskoczyła do ogromnej wanny. Kiedy wypłynęłam na powierzchnię, co nie okazało się zbyt łatwe w butach, pośpieszyłam do Tada…
Żeby się upewnić, czy odzyskał przytomność. Miotał się rozpaczliwie, zdezorientowany, opity wodą. Klepnęłam go parę razy po plecach i skierowałam do brzegu basenu, do którego przywarł rozpaczliwie.
– S – Sue – wymamrotał zaszokowany. – Co ty tu robisz? – Zauważył moją skórzaną kurtkę. – Dlaczego nie masz kostiumu?
– To długa historia.
Zmieszał się jeszcze bardziej, ale uznałam, że tak jest lepiej. Sądziłam, że tyle rzeczy będzie musiał przyjąć do wiadomości – to, że jego tata jest kandydatem do kuracji prozakiem, a wujcio seryjnym mordercą – że nie powinien zapoznawać się ze wszystkimi koszmarnymi szczegółami zaraz, natychmiast. Poprowadziłam go w stronę płytkiego końca. Staliśmy tam jakąś minutę, kiedy rozszerzyły się szklane drzwi i wyszedł przez nie pan Beaumont.
– Dzieci! – zawołał. Miał na sobie jedwabny szlafrok i kapcie. Wydawał się szalenie podniecony. – Co robicie w basenie? W domu jest pożar! Uciekajcie!
Już kiedy to mówił, słyszałam z daleka wycie syren. Zbliżała się straż. Ktoś jednak wykręcił 911.
– Ostrzegałem Marcusa – powiedział pan Beaumont, wyciągając w stronę Tada wielki włochaty ręcznik – co do okablowania w moim gabinecie. Miałem przeczucie, że jest wadliwie założone. Ze swojego telefonu absolutnie nie mogłem uzyskać połączenia z miastem.
Nadal stojąc po pas w wodzie, podążyłam za spojrzeniem pana Beaumonta i utkwiłam wzrok w okno, z którego przed chwilą wyskoczyłam. Wydobywał się z niego dym. Pożar zdawał się ograniczać do tej części domu, ale i tak wyglądał groźnie. Ciekawa byłam, czy Marcus i jego zbiry zdążyli się na czas wydostać.
A potem ktoś zbliżył się do okna i na mnie popatrzył. To nie był Marcus. Ani też Jesse, chociaż owa osoba wydzielała dobrze mi znaną poświatę. Pani Deirdre Fiske.
Nigdy więcej nie ujrzałam Marcusa Beaumonta. Och, nie ma obawy, nie przeniósł się na tamten świat. Strażacy szukali go, oczywiście. Powiedziałam im, że moim zdaniem przynajmniej jedna osoba została uwięziona w ogarniętym pożarem pokoju, a oni zrobili wszystko, żeby dostać się tam i ją uratować.
Nie znaleźli jednak nikogo. Nie znaleziono też szczątków ludzkich, kiedy po ugaszeniu ognia można było przeprowadzić śledztwo. Znaleziono ogromną liczbę spalonych ryb, ale ani śladu Marcusa Beaumonta.
Marcusa Beaumonta uznano oficjalnie za zaginionego.
Tak jak jego ofiary. Po prostu zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Wielu ludzi zdumiewało się zniknięciem tak wybitnego przedstawiciela świata biznesu. W następnych tygodniach pisano o tym w lokalnych gazetach, a nawet wspomniano w telewizji kablowej. Co zdumiewające, osoba, która wiedziała najwięcej na temat ostatnich chwil Marcusa Beaumonta przed jego zniknięciem, nigdy nie została poproszona o udzielenie wywiadu ani nawet przesłuchana dla wyjaśnienia okoliczności tego przedziwnego zdarzenia.
Co pewnie nie ma znaczenia, biorąc pod uwagę fakt, że ta osoba miała znacznie poważniejsze zmartwienia na głowie. Na przykład areszt domowy.
Zgadza się. Areszt domowy.
Jak się tak dobrze zastanowić, to jedynym uchybieniem, jakiego dopuściłam się tamtego dnia, było to, że ubrałam się trochę mniej konserwatywnie, niż powinnam. Poważnie. Gdybym ubrała się w stylu Banana Republic zamiast Betsey Johnson, nic by się nie wydarzyło. Ponieważ wtedy nie odesłano by mnie do domu i nigdy nie wpadłabym w szpony Marcusa.
Z drugiej strony, nadal pewnie zakładałby obrońcom środowiska cementowe buciki i wyrzucał ich z jachtu brata, czy jak tam pozbywał się tych ludzi bez ryzyka aresztowania. Nigdy nie dowiedziałam się wszystkich szczegółów.
W każdym razie, zostałam uziemiona w domu, absolutnie niesprawiedliwie, chociaż nie bardzo mogłam się bronić, nic mówiąc prawdy, a to, rzecz jasna, nie wchodziło w grę.
Wyobrażacie sobie, jakie to musiało wywrzeć wrażenie na mojej mamie i ojczymie, kiedy wóz policyjny zatrzymał się przed naszym domem i gliniarz otworzył tylne drzwi, zza których wyłoniłam się… no, cóż, ja.
Wyglądałam jak z filmu o Ameryce czasów po Apokalipsie. Jak dziewczyna z wodnego świata, tylko bez okropnej fryzury. Siostra Ernestyna nie będzie już musiała się obawiać, że przyjdę do szkoły w stroju od Betsey Johnson. Spódnica uległa kompletnemu zniszczeniu, podobnie jak kaszmirowy sweterek. Bajeczna skórzana kurtka będzie się może kiedyś nadawała do użytku, o ile zdołam z niej w jakiś sposób wywabić rybi zapach. Co do butów, nie ma nadziei.
Rany, ale mama się wściekła. Wcale nie z powodu ubrania.
Co ciekawe, Andy złościł się jeszcze bardziej. Choć nie jest nawet moim rodzonym ojcem.
Trzeba było zobaczyć, jak na mnie napadł w salonie. Bo musiałam, oczywiście, wyjaśnić, co takiego robiłam w domu Beaumontów, kiedy wybuchł pożar, zamiast siedzieć tam, gdzie powinnam, to jest w szkole.
A jedynym kłamstwem, jakie mi przyszło do głowy i które nosiło choć cień prawdopodobieństwa, była sprawa mojego artykułu.
Więc powiedziałam im, że zerwałam się ze szkoły, żeby popracować nad wywiadem z panem Beaumontem.
Nie uwierzyli, oczywiście. Wiedzieli, jak się okazało, że odesłano mnie do domu ze względu na niewłaściwy strój. Ojciec Dominik zaniepokoił się, kiedy nie wróciłam we właściwym czasie i natychmiast zadzwonił do pracy do mojej mamy i ojczyma, zawiadamiając ich o moim zniknięciu.
– Wracałam właśnie do domu, żeby się przebrać, kiedy nadjechał brat pana Beaumonta i zaproponował, że mnie zabierze, więc wsiadłam, a potem, kiedy siedziałam w gabinecie pana B, poczułam dym, więc wyskoczyłam przez okno…
Dobra, nawet ja muszę przyznać, że cała ta historia brzmiała wyjątkowo podejrzanie. Ale i tak była lepsza od prawdy, czyż nie? No, bo czy mogliby uwierzyć, że wujek Tada, Marcus, próbował mnie zabić, ponieważ wiedziałam za dużo o paru morderstwach, które popełnił w imię rozwoju urbanizacji?
Читать дальше