Poszukałam pod nogami jakiejś broni. Niechcący strąciłam z półki stos pudeł z butami i zaklęłam pod nosem. Kroki się zbliżyły.
Gdy szafa się otworzyła, rzuciłam na oślep butem, później drugim.
Patch też cicho zaklął i odebrawszy mi trzeci but, cisnął go za siebie. Pomógł mi się podnieść i wyjść z szafy. Nim z ulgą zarejestrowałam, że to on, a nie Dabria, przyciągnął mnie do siebie i wziął w ramiona.
– Zdrowa i cała? – mruknął mi do ucha.
– Jest tu Dabria – odszepnęłam. bliska płaczu. Trzęsły mi się kolana i gdyby nie jego uścisk, dawno bym upadła. – Pali dom.
Wsunął mi w dłoń kluczyki.
– Postawiłem auto na ulicy. Wsiądź, zabezpiecz drzwi, jedź do Delphic i czekaj tam na mnie.
Uniósł mi podbródek i popatrzył w oczy. Pocałował mnie w usta i napełnił żarem.
– Co chcesz zrobić? – spytałam.
– Zająć się Dabria.
– W jaki sposób?
Posłał mi spojrzenie: „Czy to takie ważne?" W dali rozległy się odgłosy syren. Patch wyjrzał przez okno.
– Zadzwoniłaś na policję?
– Myślałam, że to Dabria…
Ruszył do drzwi.
– Dorwę ją. Jedź do Delphic i czekaj, aż przyjadę.
– A pożar?
– Policja się tym zajmie.
Zacisnęłam palce na kluczykach. Mój mózg znowu nie wiedział, na co się zdecydować. Chciałam uciekać z domu, byle dalej od Dabrii, i spotkać się z Patchem, ale nie dawała mi spokoju myśl, że Patch ma mnie złożyć w ofierze, by stać się człowiekiem.
Dabria wcale nie powiedziała tego mimochodem, ani też żeby mnie do niego zrazić. Jej słowa zabrzmiały chłodno i poważnie – i równie na serio próbowała mnie wykończyć, abym nie skontaktowała się z nim przed nią.
Jak powiedział Patch, jeep stal na ulicy. Włączyłam stacyjkę i wcisnęłam pedał gazu. Mknąc Hawthome Lane, stwierdziłam, że nie ma sensu znów dobijać się do Vee na komórkę, i zadzwoniłam do jej domu.
– Dobry wieczór – przywitałam się z jej mamą jakby nigdy nic. – Zastałam Vee?
– Cześć, Nora! Wybyła gdzieś kilka godzin temu. Chyba na imprezę w Portland. Myślałam, że jesteście razem.
– Yyy… rozdzieliłyśmy się – skłamałam. – Mówiła, gdzie się potem wybiera?
– Wspomniała o kinie. Komórka milczy, więc pewnie ją wyłączyła. Wszystko w porządku?
Nie chciałam, żeby się zdenerwowała, ale też nie mogłam jej powiedzieć, że jest super. Czułabym się nie fair. Ostatnio, gdy rozmawiałyśmy, była z Elliotem. A teraz nie odbierała telefonów.
– Chyba nie – odpowiedziałam. – Pojadę jej poszukać. Zacznę od kina. Rozejrzy się pani na promenadzie?
Była ostatnia niedziela przed feriami i w kinie kłębiły się tłumy. Stanęłam w kolejce po bilet, co chwila sprawdzając, czy ktoś mnie nie śledzi. Jak dotąd nie spostrzegłam niczego niepokojącego, a w ścisku trudno by było mnie wypatrzyć. Stwierdziłam, że Patch zajmie się Dabria, więc nie ma się czym martwić, ale czujność jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
W głębi serca to nie Dabria niepokoiła mnie najbardziej. Prędzej czy później Patch zorientuje się, że nie ma mnie w Delphic… Wziąwszy pod uwagę ostatnie wydarzenia, nie powinnam robić sobie złudzeń, że mogę się przed nim długo chować. Wiedziałam, że gdy się znów zobaczymy, będę musiała zadać mu przerażające pytanie… Nie! Strach ogarniał mnie na samą myśl o tym, co usłyszę. Bo w otchłani mózgu zakiełkowała wątpliwość, czy słowa Dabrii o jego przeistoczeniu się w człowieka nie są prawdą.
Podeszłam do okienka. Seans o dziewiątej trzydzieści właśnie się zaczął.
– Jeden na Ofiarę proszę – powiedziałam bez namysłu
Od razu uderzyła mnie upiorna ironia tytułu. By się tym dłużej nie zajmować, wygrzebałam z kieszeni drobne banknoty i garść monet. Podałam je kasjerce, w nadziei, że wystarczą.
– O Jeeezu! – Spojrzała na rozsypany bilon. Znałam ją ze szkoły. Chodziła do starszej klasy, Kaylie czy Kylie. – Bardzo ci dziękuję – dodała. – Jakby nie było kolejki.
Ludzie za mną poparli ją zgodnym chórem.
– Rozbiłam świnkę – odparłam, siląc się na ironię.
– Co ty powiesz. I to wszystko? – Westchnęła przeciągle, segregując bilon na dwudziestopięcio-, dziesięcio-, pięcio-i jednocentówki.
– Jasne.
– Aaa tam! I tak źle mi płacą. – Zgarnęła monety do szuflady i podała mi bilet. – Wiesz, jest też coś takiego, jak karta kredytowa…
Wzięłam bilet.
– Zauważyłaś tu dziś może Vee Sky?
– Vee jak?
– Vee. Drugoklasistka. Była z Elliotem Saundersem. Kaylie – albo Kylie – wybałuszyła oczy.
– Nie widzisz, jaki tu tłok? Myślisz, że mam czas wszystkich zapamiętać?
– Nieważne. – Skierowałam się do wejścia.
Kino w Coldwater ma dwie sale projekcyjne naprzeciw siebie. Gdy tylko sprawdzający przedarł bilet, ruszyłam do sali numer dwa. W środku panował mrok, bo seans już się rozpoczął.
Prawie wszystkie miejsca były pozajmowane. Wolno przeszłam środkiem między fotelami i zawróciłam do drzwi. W ciemności nie mogłam rozróżnić twarzy, ale Vee chyba jednak tam nie było.
Zaglądnęłam do sali naprzeciwko. Jak się okazało, bardziej pustej. Przeszłam się między fotelami, ale tam też jej nie znalazłam. Na chwilę usiadłam z tyłu, żeby zebrać myśli.
Cały ten wieczór przypominał koszmarną bajkę, z której nie umiałam się wydostać. W historii tej pojawiały się upadłe anioły, hybrydyczne stwory i składanie ofiar z ludzi. Potarłam kciukiem znamię, niezbyt ucieszona, że może naprawdę jestem potomkinią Nefilów.
Wyjęłam awaryjną komórkę i sprawdziłam połączenia przychodzące, ale nikt nie dzwonił.
Kiedy wsuwałam telefon do kieszeni, zmaterializował się obok mnie karton popcornu.
– Głodna? – odezwał się głos z tyłu. Ściszony i pełen złości. Starałam się uspokoić oddech. – Wstań i wyjdź z kina – zakomenderował Patch. – Pójdę tuż za tobą.
Ani drgnęłam.
– No, wychodź – powtórzył. – Musimy porozmawiać.
– O tym, jak mnie zabijesz, by zdobyć ludzkie ciało? -spytałam lekkim głosem, skamieniała w środku.
– Urocze, że mogłabyś w to uwierzyć.
– Wierzę!
No, powiedzmy, choć nie dawała mi spokoju myśl, że przecież mógł zrobić to już dawno.
– Ciii! – burknął facet obok.
– Wyłaź albo cię wyniosę! – szepnął Patch. Odwróciłam głowę.
– Słucham?
– Ciszej! – syknął znowu facet.
– To on – odparowałam, wskazując Patcha. Facet wykręcił szyję.
– Słuchaj. – Popatrzył na mnie. – Jak się nie uciszysz, pójdę po ochronę.
– Świetnie, niech go wyprowadzą. Powiedz, że chce mnie zamordować.
– Za chwilę ja cię zabiję. – Jego dziewczyna wychyliła się do mnie.
– Kto cię chce zamordować? – Facet znów się obejrzał, zaskoczony.
– Nikogo tu nie ma – oznajmiła panna.
– Myślą, że cię nie widzą, prawda? – zapytałam Patcha, pod wrażeniem mocy, z której korzystał tak przewrotnie.
Uśmiechnął się lekko.
– Rany boskie! – wykrzyknęła tamta, wznosząc ręce w górę. Z furią zmierzyła wzrokiem faceta i warknęła: -Zrób coś!
– Spokój. – Gość pokazał ekran. – To jest kino. Napij się. – Chciał mi podać puszkę.
Zerwałam się do wyjścia. Czułam, że Patch idzie za mną, niepokojąco blisko, ale mnie nie dotyka. Pilnował mnie tak, dopóki nie wyszliśmy z sali.
Za drzwiami wziął mnie pod ramię i poprowadził przez foyer do damskiej toalety.
Читать дальше