– Archanioł – mruknęłam, spoglądając przez ramię na kolejkę, która właśnie zaczęła nowy kurs.
~ To znaczy: anioł wyższej rangi – podjął Patch, najwyraźniej zadowolony z siebie. – Im wyższe wzniesienie, tym dotkliwszy upadek.
Już-już rozchylałam usta, by mu powiedzieć, że jestem przekonana, iż wypadłam na moment z wagonika i za zrządzeniem jakichś niepojętych mocy bezpiecznie wróciłam na swój fotel, ale wydusiłam tylko:
– Chyba mam anioła stróża.
Znów uśmiechnął się z wyższością i prowadząc mnie przez pasaż, szepnął:
– Wrócę z tobą do salonu.
Przeciskając się przez tłum wewnątrz, minęłam kontuar i toalety. Ale wśród grających w futbol stołowy nie było ani Vee, ani Elliota i Julesa.
– Pewnie już poszli – stwierdził Patch. Po jego minie wywnioskowałam, że się świetnie bawi, choć to spojrzę nie równie dobrze mogło oznaczać coś innego. – Może cię odwiozę?
– Vee by mnie nie zostawiła – odparłam, stając na palcach, żeby się rozejrzeć w ścisku. – Pewno grają w tenisa stołowego.
Zaczęłam przepychać się przez tłum, a Patch szedł za mną, popijając lemoniadę z puszki, którą kupił po drodze. Mnie też chciał postawić, ale w obecnym stanie nie byłam pewna, czy jej nie zwymiotuję.
Przy stole do futbolu nie znaleźliśmy ani Vee, ani Elliota
– Może są przy automatach – zasugerował. Wiedziałam, że kpi sobie ze mnie.
Poczułam, że lekko się czerwienię. No gdzie ta Vee? – po myślałam.
Patch wyciągnął do mnie lemoniadę.
– Na pewno nie masz ochoty?
Spojrzałam na puszkę i na niego. Myśl, że gdy tylko przystawię wargi do miejsca, którego on dotykał ustami, zawrze we mnie krew, nie oznaczała jeszcze, że muszę odpowiadać.
Pogrzebałam w torebce i wyjęłam komórkę. Ekranik telefonu był czarny i nie chciał się włączyć. Zdziwiłam się, że bateria już padła, bo naładowałam ją tuż przed wyjściem z domu. Kilka razy przycisnęłam guzik, ale nic się nie zmieniło.
– Moja propozycja jest nadal aktualna.
Stwierdziłam, że bezpieczniej będzie poprosić o podwiezienie obcego. Wciąż byłam w szoku po tym, co zdarzyło się na Archaniele, i chociaż starałam się otrząsnąć, wspomnienie upadku ciągle wracało. Spadanie… i raptem koniec jazdy. Po prostu. W życiu nie doznałam czegoś tak upiornego. A co jeszcze straszniejsze – nie zauważył tego nikt oprócz mnie. Nawet Patch, który przecież siedział obok.
Walnęłam się dłonią w czoło.
– Przy aucie. Pewnie czeka na mnie na parkingu.
W ciągu pól godziny obeszliśmy cały park rozrywki. Dodge neon zniknął. Nie mogłam uwierzyć, że Vee odjechała beze mnie. Czyżby zdarzył się wypadek? Nie dało się tego sprawdzić, bo komórka ciągle nie działała. Starałam się trzymać emocje na wodzy, ale gdyby Vee rzeczywiście mnie zostawiła, nie zdołałabym dłużej tłumić wzbierającej furii.
– Wyczerpały ci się opcje? – zapytał Patch. Zagryzłam usta, rozważając inne możliwości, ale ich nie miałam. Co gorsza, bałam się przyjąć jego propozycję. O ile zwykle emanował zagrożeniem, to dziś niestety odbierałam z jego strony grozę pomieszaną z tajemnicą.
W końcu westchnęłam, prosząc Boga, żeby ta decyzja nie okazała się pomyłką.
– Zawieziesz mnie prosto do domu – powiedziałam. Zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż nakaz.
– Skoro tego chcesz.
Już miałam go spytać, czy nie zauważył na Archaniele czegoś dziwnego, ale powstrzymałam się ze strachu. A jeśli nie spadłam? A jeśli byl to tylko wytwór mojej wyobraźni? A jeśli miałam zwidy? Najpierw ten facet w kominiarce, a teraz wypadek. Co do tego, że Patch przenika moje myśli, nie miałam cienia wątpliwości, ale reszta???
Minąwszy kilka miejsc parkingowych, podszedł do swe jego pojazdu: lśniącego czarnego motocykla. Uruchomił silnik i wskazał mi głową tylne siedzenie.
– Wskakuj.
– Niezły motor! – pochwaliłam.
Obłudnie, bo sprawiał wrażenie połyskliwej śmiertelnej pułapki. Dotąd jeszcze nigdy nie siedziałam na motorze i nie byłam pewna, czy chcę to teraz zmienić.
– Lubię, jak wiatr owiewa mi twarz – ciągnęłam, licząc, że brawura ukryje strach przed jazdą z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę i to bez żadnych zabezpieczeń.
Patch wręczył mi swój jedyny kask, czarny z tęczową osłoną.
Wzięłam go, wsiadłam na motocykl i uzmysłowiłam sobie, jak niepewnie się czuję, mając pod sobą tylko wąskie siodełko. Nasunęłam kask na głowę i zapięłam pod brodą.
– Ciężko się go prowadzi? – spytałam, co naprawdę znaczyło: „Nic mi się nie stanie?".
– Nie – odpowiedział Patch na oba moje pytania. – Jesteś spięta, wyluzuj – dodał z uśmiechem.
Gdy wyjeżdżał z parkingu, przeraziła mnie raptowna eksplozja przyspieszenia; chwilę przytrzymywałam się jego koszuli, na tyle tylko, by zachować równowagę, ale zaraz objęłam go ramionami w pasie.
Kiedy skręcając na autostradę, dodał gazu, przywarłam do niego udami w nadziei, że nie wie o tym nikt poza mną.
Gdy dotarliśmy do domu, Patch zwolnił na spowitym mglą podjeździe, wyłączył silnik i zsiadł z motocykla. Zdjąwszy kask, ostrożnie położyłam go na siedzeniu przed sobą i otworzyłam usta, by powiedzieć coś w stylu: „Dzięki za podwiezienie, do zobaczenia w poniedziałek".
Jednak słowa zamarły we mnie, bo… przebiegł podjazd i wszedł po schodach na werandę.
Nie miałam pojęcia, co chce zrobić. Odprowadzić mnie do drzwi? Mało prawdopodobne. A więc?
Weszłam za nim na werandę i zastałam go pod drzwiami. Zmieszana i coraz bardziej zaniepokojona, patrzyłam, jak wyjmuje z kieszeni znany mi pęk kluczy i wsuwa jeden z nich do zamka.
Zsunęłam z ramienia torebkę i rozpięłam schowek na klucze. Był pusty.
– Oddawaj klucze – zażądałam w przestrachu, że nie wiem, jak się znalazły w jego posiadaniu.
– Upuściłaś je w salonie, szukając komórki – odparł.
– Guzik mnie obchodzi, gdzie je upuściłam. Oddawaj! Patch podniósł ręce na znak, że jest niewinny, i odsunął się od drzwi. Wsparty o ścianę, obserwował, jak zbliżam się do zamka. Spróbowałam przekręcić klucz, ale nawet nie drgnął.
– Zablokowałeś go – powiedziałam, gmerając w zamku. Cofnęłam się o krok. – No proszę, próbuj, ciekawe, czy dasz radę.
Wziął klucz i przekręcił go z ostrym trzaskiem. Ujmując klamkę, uniósł brwi, jakby w pytaniu: „Mogę?".
Przełknęłam ślinę, kryjąc nagły przypływ fascynacji i za niepokojenia.
– Proszę. Nikogo nie ma. Jestem sama w domu.
– Do rana?
Natychmiast dotarło do mnie, że nie były to najrozsądniejsze słowa.
– Niedługo wróci Dorothea – skłamałam, bo przecież gosposia wyjechała.
Zbliżała się północ.
– Dorothea?
– Nasza gosposia. Jest stara… ale silna. Bardzo silna. Chciałam wśliznąć się do domu przed nim. Ale bezskutecznie.
– To straszne – stwierdził i wyjąwszy klucz z zamka, podał mi go.
– Umie porządnie wyczyścić ubikację w niecałą minutę. To niewątpliwie straszne. – Z kluczem w ręku próbowałam go obejść, ale zasłonił sobą drzwi, napierając ramionami na framugę.
– Nie zaprosisz mnie? – spytał.
Zamrugałam oczami. Zaprosić go? Do domu? Gdy nikogo nie ma?
– Późno już – oznajmił, nie spuszczając ze mnie wzroku, w jego oczach rozbłysły przekorne iskierki. – Pewno jesteś. głodna.
– Nie. Tak. To znaczy tak, ale… Raptem znalazł się w środku.
Читать дальше