Platforma wyhamowała.
– Dziękuję… Anatolu… – wymruczałem, z ulgą czując twardy grunt pod nogami. – Jeszcze raz dziękuję.
Robot milczał, rozglądając się. Odsunąłem się od jego ciepłego, gładkiego boku i poszedłem za nim.
Dach jak dach, całkiem zwyczajny.
Chyba nawet miał brzegi i był lekko nachylony. Jest też ogrodzenie, ale jakoś nie mam ochoty oglądać go z bliska, mimo że wysokość maskowały chmury – dach budynku wystawał z warstwy chmur.
Dziwne, nierealne uczucie…
Jakbym stał na pokładzie płynącego po niebie statku. Szare kłęby fal, ziemia w oddali – mogłem zobaczyć miasto, dostrzegłem nawet bibliotekę w plątaninie zaułków. Nieco z boku są góry, przechodzące w równy jak stół płaskowyż… To właśnie tam szedłem, usiłując zrozumieć jak znalazłem się w tym świecie i co powinienem zrobić. Obok wynurzały się z chmur szczyty innych wieżowców, tworzących wachlarz – ponad dwadzieścia stykających się placyków, ponad dwadzieścia światów. Pomyślałem, że w porównaniu do nieskończoności to tak naprawdę niewiele. Po co tracić siły i wiedzę na podbój kolejnego świata, rozprawienie się z upartą Opoką czy walkę z ojczyzną Anatola? No po co, w jakim celu to robią? Nauczyć się podróżować między światami, podporządkować sobie przestrzeń i czas, a wszystko w imię idiotycznej pierwotnej ekspansji… Co nimi kieruje?
– Wydałem niewłaściwy rozkaz – powiedziałem do robota. – Wybacz. Polecić, żeby zawieźli nas na dół?
– Rozkaz był prawidłowy – odparł robot. – Zawieziono nas na dach dlatego, że to było potrzebne.
– Komu?
Robot milczał.
– Tam na dole wspomniano o jakimś kustoszu – oznajmiłem, odsuwając się od robota na dwa kroki. Powierzchnia dachu była twarda, chropowata, nachylenie prawie niedostrzegalne, ale mimo to czułem strach. – Kto to może być? Kustosz muzeum? Stróż?
– Anioł – powiedział w zadumie robot.
– Anioł stróż? – Roześmiałem się. – Dobrze byłoby mieć takiego… Zresztą czasem mi się wydaje, że go mam i chyba się ze mną nie nudzi.
– Bądź cicho – powiedział ostro robot. – Anioł nadchodzi.
Odwróciłem się i popatrzyłem na to, co on.
I nogi się pode mną ugięły.
Po grząskiej wacie chmur szedł do nas anioł. Dwa razy większy od człowieka, w lśniącej białej szacie, z mieczem ognistym w ręku. Za jego plecami leniwie tłukły powietrze dwa śnieżnobiałe skrzydła. Włosy anioła spadały białymi lokami na ramiona, spod lejącej się szaty wystawały bose stopy. Anioł czasem zagarniał nimi strzępy chmur, a czasem kroczył w powietrzu. jego oczy, ogromne, mądre, a przy tym ludzkie, patrzyły prosto na nas.
– Odsuń się, człowieku – powiedział robot.
Nie musiał mnie dwa razy prosić – skoczyłem w bok, od razu zapominając o lęku wysokości, a moje wargi same zaczęły szeptać:
– Boże mój, ojcze nasz… Wierzę, albowiem nie wierzę… to znaczy, wierzę, wierzę… Boże mój… wierzę…
Robot rozłożył ręce i usłyszałem okropny zgrzyt, jakby tarły o siebie metalowe płyty. A potem zaczął mówić śpiewnie i po chwili zrozumiałem, że to wiersz:
W szaleństwie roztrwonienia sił,
I w dniu przeprawy ostatecznej,
Pan Bóg anioła mi objawił,
A ruchy jego tak stateczne.
Rozległ się cichy turkot, jakby kilka maszyn do szycia zaczęło dziurawić igłami materiał. Na piersi kroczącego anioła pojawiły się krwawe punkty, z poruszających się skrzydeł poleciały długie, białe pióra, lśniąca szata rwała się na pokrwawione pasy, które zabierał wiatr. Robot deklamował dalej:
Surowy wzrok nie naszych ócz,
Posłuszny wyższym poleceniom,
Nie wiedząc co to ból czy głód,
Nigdy nie zaznał on zwątpienia.
Dwa razy rozległ się huk i anioła otulił przezroczysty błękitny płomień. Ogień lepkimi mackami oplótł jego ciało, zapalił włosy; anioł szedł dalej, nie odrywając wzroku od szalonego poety.
Jestem człowiekiem, tak żałosnym,
Zamkniętym w swej pułapce ciała,
Lecz doskonałość mnie nie kusi,
Skoro bez pracy się dostała.
Płonący anioł przeszedł przez ogrodzenie i wszedł na dach. Od robota płynął teraz niski ciężki huk, wstrząsający otoczeniem. Czułem jak wali mi serce, jak żołądek próbuje wywrócić się na drugą stronę, poczułem ukłucie w prawym boku, w biodrze. Anioł przystanął na chwilę, odchylił głowę, jakby zmagając się z silnym wiatrem.
W pracy umysłu, duszy, serca,
W błędach, rozpaczy i pokorze,
Tak gorycz piętna niewolnika,
Duszę natchnieniem ci otworzy.
Anioł znów ruszył do przodu. Robot jakby wystrzelił przed siebie niewiarygodnie wydłużone ręce, złapał anioła za nadgarstki i teraz stali, kołysząc się i siłując.
I droższy jest mi ból i tlen,
I błysk ekstazy rzadki, gorzki,
Niż niekończąca się niewola
Podarowanej doskonałości!
Rozdarte skrzydła anioła rozchyliły się i opadły na robota. Złączyli się w objęciach, anioł stał nieruchomo, robota przykrywała góra skrwawionych, tlących się piór.
Zerwałem z piersi automat, wycelowałem w anioła i krzyknąłem:
– Zostaw go! Puść! Słyszysz?!
Anioł powoli złożył skrzydła za plecami, robot wysunął się z nich i osiadł na dachu jak martwa sterta żelastwa.
– Czas jego istnienia upłynął – rzekł cicho anioł. Na jego ciele nie było widać ran, tylko zakrwawione strzępy szaty nadal szarpał wiatr, skrzydła pozostały czarne.
– Miał jeszcze dwa miesiące i sześć dni!
– Do chwili, w której zaczął strzelać. Akceleratory liniowe spalają miesiące w ciągu kilku sekund.
– Nie jesteś aniołem – powiedziałem, opuszczając automat.
– Nie jestem. Jestem kustoszem muzeum. To, że cyborg usiłował wejść do budynku, było mi obojętne, poczekałbym na naturalny koniec jego życia. Ale ty zmusiłeś muzeum, żeby wpuściło i jego, i ciebie.
– Co to za muzeum?
Nie-anioł ruszył powoli w moją stronę. Znowu podniosłem automat, nie-anioł uśmiechnął się i zatrzymał.
– Myślisz, że będzie to bardziej efektywne niż hiperdźwiękowe igły, koloidalny napalm i infradźwięk?
– Nie myślę – odparłem szczerze. – Ale coś przecież muszę robić?
Nie-anioł skinął głową.
– Masz rację, dobrze cię rozumiem… To jedynie muzeum, młodzieńcze. Zebrano tu najbardziej zdumiewające eksponaty na świecie. Są tu zwierzęta, które wymarły dawno temu i takie, które nigdy się nie pojawiły. Można tu znaleźć wiersze sędziwego Puszkina i powieści przygodowe Szekspira. Są tu latające machiny, które zdążył zbudować Leonardo, przekaźniki energii, stworzone przez Teslę, generatory pola siłowego Einsteina… Są tu cyborgi, podobne do tego, który strzelał do mnie.
– Sporo można zebrać, gdy grabi się całe światy…
– Nikt ich nie grabił. Wszystko to powstało właśnie dlatego, że światy się zmieniały. Dantes został funkcyjnym-medykiem i nie zastrzelił Puszkina. Poeta wyszalał się i zaczął żyć spokojnie, tworząc poematy. Napoleon odnalazł swoje powołanie w podróżach, Hitler w kuchni wegetariańskiej, Lenin w filozofii. Gdybyś mógł zmienić historię swojego świata, czy nie chciałbyś uwolnić go od błędów?
– Ale wtedy ten świat byłby inny.
– Nie od razu. Z całą pewnością nie od razu. Nie wyobrażasz sobie, jaka to nieruchawa machina, ten czas. Wymazano z historii straszliwą krwawą wojnę, a ludzie, którzy mieli umrzeć, i tak umarli, a ci, którzy powinni się narodzić i tak się narodzili. Trzeba dużo wysiłku, żeby historia zboczyła na inny tor. Wcześniej czy później do tego dochodzi i wtedy otwiera się nowy świat. Jest inny, ale nawet wtedy pływają w nim odłamki poprzedniego – miotający się ludzie, którzy pragną dziwnych rzeczy, mający świadomość, że żyją cudzym życiem, pamiętający to, co się stało nie z nimi…
Читать дальше