Niebo jest dźwięczne.
Ogień ciężki.
Woda chropowata.
Wszystko jest możliwe.
Wyplułem lepką, błękitno-różową ślinę. Otarłem usta. Co za świństwo…
– Wody? – zapytał obojętny głos.
Na ladzie pojawiła się szklanka, zwykła szklanka z wodą. Wstałem i wypiłem ją jednym haustem.
– Jeszcze wody?
– Dziękuję, nie – powiedziałem ochryple. – Skoro nawet cała szklanka wody nie zabiła tego obrzydliwego smaku…
Gardło jeszcze paliło, ale ból mijał. Przestawałem być funkcyjnym, ale przeżyłem. Zdążyłem.
– Czy mogę wejść?
– Jest pan funkcyjnym. Ma pan prawo wejść do muzeum. Kustosz został powiadomiony.
– Muzeum? Jaki kustosz? – spytałem.
Ale odpowiedź nie nastąpiła.
– Hej… – Odwróciłem się do drzwi. – Jest ze mną robot. On musi wejść.
– Robot może wejść.
Podszedłem do drzwi, które rozsunęły się posłusznie, jak w supermarkecie, i pomachałem rękami.
Robot poruszył się i zrobił coś, do czego nie jest zdolna żadna żywa istota – błyskawicznie przeszedł ze stanu znieruchomienia w bieg. Ciężkie uderzenia nóg wstrząsały ziemią; odsunąłem się i masywny metalowy bolid przemknął obok mnie, po czym wyhamował i odwrócił powoli, rozglądając się.
– Wpuścili nas, Anatolu.
– Skąd znasz to imię?
– Żeby przejść, musiałem stać się funkcyjnym. Celnicy podłączają się do bazy danych. To bardzo dobra baza danych.
– Dawno nikt nie nazywał mnie tym imieniem. – Robot odwrócił się, jakby uznał rozmowę za skończoną, obszedł ladę dookoła, ruszył wzdłuż ścian. – Lepiej mów do mnie „robot”.
– Dobrze. Dowiedziałem się, gdzie jesteśmy. To muzeum.
Robot zastygł przy ścianie naprzeciwko drzwi.
– Podejdź. Tu są ukryte drzwi, przed tobą powinny się otworzyć.
Podszedłem i ściana rozjechała się na boki.
Robot od razu skoczył, jakby się bał, że ktoś go zatrzyma. Poszedłem za nim.
Wyglądało to tak, jakby cały ten budynek był zupełnie pusty w środku: pudełko bez pięter i stropów, z którego wyrastają wieże – płytki wachlarza. Stanąłem, popatrzyłem w różne strony; robot poszedł w prawo, a ja, z przekory, w lewo.
Szeroki korytarz. Sufit jakieś piętnaście metrów nad głową. Gładkie szare ściany. Na suficie umieszczono plafony, tworzące skomplikowany wzór. W równej odległości od siebie stały prostokątne platformy, mniej więcej trzy na pięć metrów, ich krawędzie otaczały niewysokie poręcze.
Windy?
Chyba tak. Sufit nad nimi wygląda na jednolity, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Zdaje się, że pod każdą wieżą jest jedna winda…
Podszedłem do najbliższej platformy. Ściana za nią była zryta niegłębokimi rzeźbieniami: kościoły, katedry, klęczący ludzie, płonące stosy, stada jakichś potworów goniących ludzi…
– Opoka – powiedziałem z przekonaniem.
Usłyszałem kroki – wracał robot. Stanął przede mną i rzekł:
– Każda wieża ma swój węzeł komunikacyjny. Mnie mechanizmy nie chcą słuchać.
– I dokąd chcesz pojechać? To muzeum, słyszysz? Każda wieża to jeden świat. Chcesz zapoznać się życiem państw-miast Werozu? A może bardziej ciekawi cię świat Skansenu?
– Chodź za mną.
Poszedłem. To było nie lepsze i nie gorsze od kontynuowania wycieczki w drugą stronę czy pozostania na miejscu.
Przeszliśmy cały korytarz do końca. Przy ostatniej platformie robot się zatrzymał.
– Tu nie ma piktogramów ani rysunków. To może być pomieszczenie służbowe.
Wzruszyłem ramionami. W mojej duszy była dziwna pustka. Muzeum…
Spróbujmy.
Weszliśmy na platformę. Nic się nie stało.
– Wydaj polecenie – zasugerował robot.
– Na samą górę, szybko – powiedziałem posłusznie.
Przez kilka sekund nic się nie działo.
Potem nad nami rozsunął się sufit, ukazując wąski, rozmiaru platformy, szyb windy. Szyb wyginał się, biegnąc tak, jak biegła skręcona wieża.
– Może tu coś jest… – zaczął robot.
Chwilę później platforma ruszyła w górę. Nie było żadnych lin, platforma po prostu unosiła się sama z siebie, coraz wyżej i wyżej, i to tak szybko, że nogi zaczęły się pode mną uginać. Powietrze przygniatało mi ramiona jak ciężka prasa – było coraz gorzej, nie wytrzymam… usiadłem, chwytając się poręczy.
Były poeta-deprywista stał nieruchomo. Gdyby jego metalowa twarz mogła wyrażać emocje, malowałby się na niej triumf.
Filmy przyzwyczaiły nas, że ostateczna walka rozgrywa się zawsze w odpowiedniej scenerii. Frodo wrzuca pierścień do gardzieli wulkanu, a nie topi go w płomieniach palnika bunsenowskiego u postępowych krasnoludów. Luck Skywalker wystrzeliwuje torpedę do rury wydechowej Gwiazdy Śmierci, a nie przecina Najważniejszy Kabel w przedziale reaktora. Terminator stacza ostatnią walkę wśród ruchomej maszynerii fabryki, a nie pośrodku kurnika. A przecież mogłoby to bardzo ciekawie wyglądać! Gdaczące kury, przerażony, ale gotów do obrony swoich „kobiet” kogut, pękające pod nogami robotów świeże jaja, spanikowane żółte puchate kurczątko…
Oczywiście, pisarze również przyłożyli do tego rękę. Lew Tołstoj wrzucił Annę Kareninę pod koła łoskoczącego pociągu, zamiast pozwolić kobiecie spokojnie otruć się octem, co byłoby bardzo w duchu jej epoki. Conan Doyle zagonił Sherlocka Holmesa do wodospadu, a nie na ciche ścieżki Hyde Parku. Wiktor Hugo do swojej politycznie poprawnej historii o miłości chodzącego i słyszącego inaczej feminofrancuza pochodzenia cygańskiego potrzebował aż katedry Notre Dame.
Cóż poradzić, twórcy po prostu lubią piękne dekoracje! Za to w życiu jest z tym zwykle większy problem. Hitler i Stalin nie walczą na miecze w ruinach Reichstagu, statki kosmiczne nie startują z Placu Czerwonego i generalnie wydarzenia zmieniające oblicze świata dokonują się w cichych gabinetach, wśród nudnych ludzi w nienagannych garniturach. Żyjemy w nudnych czasach.
I właśnie dlatego tak lubimy ładne obrazki.
Platforma pędziła między piętrami, dostosowując bieg do wszystkich wygięć wieżowca. Obok nas przelatywały kolejne piętra, jakieś szklane witryny, szafy, gabloty… Przemknęły i zniknęły szkielety dinozaurów, wypchany mamut, niezgrabny parowóz…
Muzeum. To naprawdę było muzeum. Bardzo odpowiednia dekoracja do czegoś wesołego, ale nie do Najważniejszej Bitwy.
Niepotrzebnie krążył wokół tego budynku robot o ludzkiej świadomości, niepotrzebnie ja pragnąłem tu dotrzeć. Potrzebne mi było serce funkcyjnych, a muzeum średnio się nadawało do roli sztabu generalnego czy pałacu władzy.
Zapewne ten budynek jest dla nich cenny, nie na darmo stoi w ich ojczystym świecie. Zbiór różnych rzadkich okazów i ciekawostek, magazyn obcej, przerobionej i wypaczonej historii. Ale nawet gdyby jakimś cudem udało mi się go zniszczyć, byłoby to dla nich jedynie małe, choć nieprzyjemne ukłucie.
Nie znalazłem serca ciemności. Proszę mi wybaczyć, Ekscelencjo Rudolfie, nie udało się. Próbowałem, ale…
Prasa powietrza naciskała coraz bardziej – a przecież chyba nie przyśpieszyliśmy… Zadarłem głowę i ujrzałem nasuwający się szybko sufit. Winda przemknęła przez cały budynek i teraz zostaniemy spłaszczeni na placek. A może wydałem niewłaściwy rozkaz, może mechanizmy budynku potraktowały słowa „na samą górę” jako możliwość zmiażdżenia nas? O matko, ale dlaczego…
Sufit rozjechał się nad nami i platforma zaczęła hamować. Podrzuciło mnie i zakołysało, teraz ledwie dotykałem platformy nogami, prawie wisiałem w powietrzu. Giętka metalowa ręka złapała mnie mocno za ramię, przycisnęła do metalowego ciała.
Читать дальше