– Jaki dostał wyrok?
– Pół roku.
– Ile mu jeszcze zostało?
– Niecałe dwa miesiące.
Nie rozumiem. Nawet jeśli haker znalazł sposób wyjścia z wirtualnego więzienia, to po co tak ryzykować? Zostało mu tak niewiele!
– Kontynuujemy obchód? – pyta Tomilin.
Powinnam obejrzeć kilka innych cel, choćby dla zmylenia Tomilina. Patrzę na zegarek.
– Mam jeszcze dwadzieścia minut. Kontynuujmy. Skupmy się na przestępstwach komputerowych, dobrze?
Deep Przed oczami wiruje kolorowa mozaika. Albo próbuje ułożyć się w obrazek, albo się rozsypuje. Miecz rycerza, zbroja, wyciągnięta dłoń, grzebień ze szlachetnymi kamieniami, jaszczurka na murze…
Ale ja wiem, że w tej układance brakuje najważniejszego elementu.
Enter.
Zdjęłam hełm, rozpięłam kołnierz kombinezonu. W pokoju jest ciemno, rano zapomniałam odsłonić zasłony…
Przeciągając się słodko, zawołałam:
– Mamo! Tato! Już jestem!
Zza drzwi dobiegły jakieś niezrozumiałe słowa, zagłuszone muzyką. Tylko kłopot z tymi moimi rodzicami! Jak włączą swoją Maszynę czasu czy inne dinozaury, to koniec!
– Nie słyszę! – krzyknęłam.
Makarewicz, lider zespołu, zafrasowany niemożnością zmienienia świata, przycichł.
– Córeczko, będziesz jadła kolację? Nałożyć ci? – spytała mama, podchodząc do drzwi.
– Idę, idę – powiedziałam, wyskakując z kombinezonu. – Zaraz!
Drżąc pod zimnym prysznicem – idealny sposób, żeby dojść do siebie po Głębi – przewinęłam w pamięci więzienie, Tomilina i hakera Antona.
Coś tu nie gra. Zdecydowanie.
Wyskoczyłam spod prysznica, wytarłam się, wrzuciłam ręcznik do pralki. Włożyłam stare, przetarte na kolanach dżinsy i starą koszulę – kiedyś nosiła ją mama, strasznie ją lubię.
– Karina!
– Idę – mówię, otwierając drzwi. – Przecież powiedziałam, że zaraz…
Tata już był w domu. Siedział przy stole, zerkając jednym okiem na telewizor. Nie zapomniał zapytać:
– Ukochane miasto?
– Może spać spokojnie. [Fraza z popularnej pieśni, pochodzącej z filmu Istrebitieli (Myśliwce) (1939 rok), oznaczająca, że wszystko jest w porządku i nie ma powodów do niepokoju (przyp. tłum.).] – Klapnęłam na swój przydziałowy taboret. – Tato, wyobraź sobie, że siedzisz w więzieniu…
– Nie chcę – odpowiedział od razu tata.
– Ale spróbuj. Wsadzili cię na pół roku za włam do serwera i wyhaczenie pliku…
– Karina! – Tata wieloznacznie postukał widelcem w talerz.
– Za bezprawny dostęp do chronionej przez prawo informacji komputerowej, które to działanie pociągnęło za sobą skopiowanie informacji – wytłumaczyłam z irytacją.
– Wyobraziłem sobie – mówi tata. – Właśnie teraz. I co dalej?
Oczywiście, nie powinnam omawiać z rodzicami takich kwestii. Ale wielu rzeczy nie powinnam. Na przykład zostawiać żuczków na Tomilinie…
– Dali ci pół roku w wirtualnym więzieniu…
– Całe szczęście, że nie czapę – mruknął tata. Pochwycił pełen wyrzutu wzrok mamy i uśmiechnął się.
– Pół roku – kontynuowałam nieugięcie. – Cztery miesiące już odsiedziałeś i nagle znalazłeś sposób, żeby wydostać się z więzienia. Możesz robić wypady do Deeptown, ale jeśli się wyda, wlepią ci jak za zwykłą ucieczkę. Powiedz, spacerowałbyś sobie w takiej sytuacji po Deeptown?
– To ciągle ta twoja amerykańska praktyka? – zapytał niewinnie tata.
– To nie praktyka, przecież wróciłam tydzień temu… – zaczęłam, ale szybko się zorientowałam, że ojciec żartuje. Staż w Stanach Zjednoczonych przechodziłam w wirtualności, chociaż bardzo liczyłam na prawdziwą podróż. I każdego wieczoru musiałam wysłuchiwać dowcipów o cudach techniki: „Co, nasza córeczka już wróciła ze Stanów? No proszę, jakie te samoloty teraz szybkie!” – Tato, ja mówię poważnie!
– Nie jestem prawnikiem – powiedział skromnie tata. – Ani nawet więźniem.
– Tato…
Ojciec zamyślił się.
– Może bym i uciekł – powiedział w końcu. – Gdybym miał jakiś ważny powód. To nasz haker?
– Pytam abstrakcyjnie – mówię, kłując kotlet widelcem.
– Ja też. To abstrakcyjny rosyjski haker?
– Aha.
– W takim razie może być zakochany, może chcieć wyskoczyć, żeby napić się z kumplami piwa, albo zwiać dla wygłupu.
– A jeśli to haker amerykański?
– Amerykański pewnie obrabia banki, korzystając z niepodważalnego alibi – stwierdza z przekonaniem tata. – Dlaczego by nie?
Znaleźć się w więzieniu z minimalnym wyrokiem i uczciwie odsiadując karę, zajmować się poważnym biznesem…
– Karina, pięć minut minęło – przypomniała mama.
Moi rodzice są w porządku, ale zasada, że przy stole nie mówi się o pracy, a jeśli już, to nie dłużej niż pięć minut, jest bardzo surowo przestrzegana. Lepiej się nie spierać.
– Okropnie mnie traktujecie, zobaczycie, że ucieknę – oznajmiłam i podsunęłam Kleopatrze, szczurkowi mamy siedzącemu na jej ramieniu, kawałeczek kotleta. Kleo powąchała kąsek, ale nie wzięła.
– Nie paś biednego stworzenia – powiedziała surowo mama.
– Kiedy przyprowadzisz do domu młodego człowieka i powiesz „odchodzę”, będziemy szczęśliwi – dodał ojciec.
– Przypomnę wam to – obiecałam złośliwie.
– Wirtualni młodzieńcy się nie liczą – uściśliła mama.
To naprawdę fajnie, gdy rodzice też są programistami. I to nie takimi standardowymi jak w „wewnętrznej Mongolii” Antona Stiekowa. Ale czasem chciałabym, żeby bardziej przypominali rodziców niż starsze rodzeństwo. Zresztą, rodzeństwo też bym chętnie miała…
– Wyrosłam już z tych chorób wieku dziecięcego – powiedziałam. – Mam dwadzieścia sześć lat i jestem starym szczurem z wiwarium MWD. W wirtualności niech się zakochują małolaty.
– Karina! – zwrócił łagodnie uwagę ojciec.
– Nie wiesz, co to małolaty?
– Karina!
– Pryszczate nastolatki! – Rzuciłam widelec tak, że Kleo na ramieniu mamy drgnęła. Zanim wyszłam z kuchni, otworzyłam lodówkę i złapałam karton z mlekiem.
– Nie pij zimnego! – upomniała mama.
– Podstaw pod cooler, niech się zagrzeje – poradził ojciec.
– Tato? – zagadnęłam zgryźliwie, idąc do swojego pokoju.
– Pod wentylator ochładzający procesor centralny – poprawił się szybko tata, ale ja już byłam za drzwiami.
Nie znoszę, kiedy ktoś próbuje ułożyć mi życie!
Przecież gdybym była mężczyzną, nikt by się nie dziwił, że w wieku dwudziestu sześciu lat zajmuję się karierą, zamiast krzątać po kuchni. Istne średniowiecze! Każdy krewny próbuje mnie z kimś poznać i umówić, a rodzice tylko zacierają ręce.
Mam jedną dobrą przyjaciółkę, chociaż w realu nigdy się nie widziałyśmy. Nazywa się Natasza, jest Rosjanką, ale mieszka w Australii, wyjechała tam z rodzicami jako dziecko. Dwa lata temu dyskutowałyśmy o tym, kiedy najlepiej wyjść za mąż i czy w ogóle warto to robić. I tak się jakoś złożyło, że Natasza wspomniała o seksie lesbijskim. Trochę pogadałyśmy na ten temat i postanowiłyśmy spróbować – a nuż coś nam z tego wyjdzie? Tak się świetnie dogadujemy, to może uda nam się założyć wspaniałą rodzinę? Nie zwlekając, poszłyśmy do jakiegoś barku w Deeptowne, wypiłyśmy butelkę szampana i spróbowałyśmy się pocałować. Cmoknęłam Nataszę w usta i nagle mnie to strasznie rozbawiło…
Dosłownie pokładałyśmy się ze śmiechu. Gdy tylko próbowałyśmy zachowywać się poważnie, jak przystało na zakochane kobiety, wystarczyło, że na siebie popatrzyłyśmy, i znowu zaczynałyśmy rechotać. Zero romantyzmu. Wypiłyśmy więc jeszcze trochę szampana i zawarłyśmy znajomość z chłopakami siedzącymi przy sąsiednim stole.
Читать дальше