— Kto by wtedy przypuścił, że tak ładnie się rozwiniesz.
— To silnie powiązany ze mną magiczny artefakt. Fontanna zaś, a dokładniej woda, służy mi do dywinacji. Wiesz, jak mniemam, co to jest i na czym polega dywinacja?
— W zarysach.
— Kradzież twojej broni miała miejsce jakieś dziesięć dni temu. Do odczytywania i analizy wydarzeń minionych, nawet tych bardzo dawnych, najlepsza i najpewniejsza jest onejromancja, ale do tego konieczny jest dość rzadki talent śnienia, którym nie dysponuję. Sortilegia, czyli kleromancje, raczej nam nie pomogą, podobnie jak piromancja czy aeromancja, które skuteczne są raczej w przypadku odgadywania losów ludzi, pod warunkiem, że ma się coś, co do tych ludzi należało… włosy, paznokcie, części odzieży i temu podobne. Do przedmiotów, w naszym przypadku mieczy, nie da się zastosować.
— A zatem — Lytta odgarnęła z czoła rudy lok — pozostaje nam dywinacja. Ta, jak zapewne wiesz, pozwala widzieć i przewidywać wydarzenia przyszłe. Dopomogą nam żywioły, bo sezon nastał iście burzowy. Połączymy dywinację z ceraunoskopią. Zbliż się. Ujmij moją rękę i nie puszczaj jej. Pochyl się i wpatruj w wodę, ale pod żadnym pozorem jej nie dotykaj. Koncentruj się. Myśl o twoich mieczach! Intensywnie myśl o nich!
Słyszał, jak skanduje zaklęcie. Woda w basenie reagowała, z każdym zdaniem wypowiadanej formuły pieniąc się i falując coraz silniej. Z dna jęły się podnosić wielkie bąble.
Woda wygładziła się i zmętniała. A potem wyklarowała zupełnie.
Z głębiny patrzą ciemne, fiołkowe oczy. Kruczoczarne loki kaskadą opadają na ramiona, lśnią, odbijają światło jak pawie pióra, wijąc się i falując przy każdym poruszeniu…
— O mieczach — przypomniała Koral, z cicha i zjadliwie. - O mieczach miałeś myśleć. Woda zawirowała, czarnowłosa i fiołkowooka kobieta rozpłynęła się w wirze. Geralt westchnął cicho.
— O mieczach — syknęła Lytta. - Nie o niej!
Wyskandowała zaklęcie w błysku kolejnej błyskawicy. Posążek w fontannie rozjarzył się mlecznie, a woda znowu uspokoiła i sklarowała. I wtedy zobaczył.
Swój miecz. Dotykające go dłonie. Pierścienie na palcach.
…z meteorytu. Wspaniałe wyważenie, waga głowni precyzyjnie równa wadze rękojeści…
Drugi miecz. Srebrny. Te same dłonie.
…stalowy trzpień okuty srebrem… Na całej długości klingi znaki runiczne…
— Widzę je — szepnął głośno, ściskając dłoń Lytty. - Widzę moje miecze… Naprawdę…
— Milcz — odpowiedziała jeszcze silniejszym uściskiem. - Milcz i koncentruj się. Miecze znikły. Miast nich zobaczył czarny las. Kamienną połać. Skały. Jedna ze skał, ogromna, górująca, wysoka i smukła… Wysieczona wichrami w dziwaczny kształt…
Woda pieni się krótko.
Szpakowaty mężczyzna o szlachetnych rysach, w czarnym aksamitnym kaftanie i złotej brokatowej kamizeli, obie dłonie opiera na mahoniowym pulpicie. Lot numer dziesięć, oznajmia głośno. Absolutna osobliwość, niebywałe znalezisko, dwa miecze wiedźmińskie…
Wielki czarny kot obraca się w miejscu, usiłuje dosięgnąć łapką kołyszącego się nad nim medalionu na łańcuszku. Na złotym owalu medalionu emalia, błękitny delfin nageant.
Rzeka płynie wśród drzew, pod baldachimem gałęzi i zwieszających się nad wodą konarów. Na jednym z konarów stoi nieruchomo kobieta w długiej i obcisłej sukni.
Woda spieniła się krótko i niemal natychmiast znowu wygładziła.
Widział morze traw, bezkresną, sięgającą horyzontu równinę. Widział ją z góry, jakby z lotu ptaka… Lub ze szczytu wzgórza. Wzgórza, po którego zboczu schodził szereg niewyraźnych postaci. Gdy odwracały głowy, widział nieruchome twarze, niewidzące martwe oczy. Oni są martwi, zdał sobie nagle sprawę. To jest pochód trupów…
Palce Lytty znów ścisnęły mu dłoń. Z siłą obcęgów.
Błysnęło. Nagły poryw wiatru szarpnął ich włosami. Woda w basenie wzburzyła się, zakotłowała, wezbrała pianą, wzniosła grzywaczem wielkim jak ściana. I zwaliła wprost na nich. Odskoczyli oboje od fontanny, Koral potknęła się, podtrzymał ją. Gruchnął grom.
Czarodziejka krzyknęła zaklęcie, machnęła ręką. W całym domu zapłonęły światła.
Woda w basenie, przed chwilą wrzący maelstrom, była gładka, spokojna, poruszana tylko leniwie ciurkającym strumykiem fontanny. A na nich, choć przed momentem zalała ich istna fala pływowa, nie było nawet kropelki.
Geralt odetchnął ciężko. Wstał.
— To na końcu… — mruknął, pomagając wstać czarodziejce. - Ten ostatni obraz… Wzgórze i szereg… ludzi… Nie rozpoznałem… Nie mam pojęcia, co to mogło być…
— Ja też nie — odpowiedziała nieswoim głosem. - Ale to nie była twoja wizja. Ten obraz przeznaczony był dla mnie. Też nie mam pojęcia, co mógł oznaczać. Ale mam dziwne uczucie, że nic dobrego.
Gromy cichły. Burza odchodziła. W głąb lądu.
* * *
— Szarlataneria, cała ta jej dywinacja — powtórzył Jaskier, podkręcając kołki lutni. - Oszukańcze zwidy na użytek naiwnych. Siła sugestii, nic więcej. Myślałeś o mieczach, to i zobaczyłeś miecze. Co jeszcze jakoby widziałeś? Pochód trupów? Straszliwą falę? Skałę o dziwacznym kształcie? Znaczy, jakim?
— Coś jakby ogromny klucz — zastanowił się wiedźmin. - Albo półtrzecia heraldycznego krzyża…
Trubadur zamyślił się. A potem zamoczył palec w piwie. I nakreślił coś na blacie stołu.
— Podobne do tego?
— Ha. Nawet bardzo.
— A niech mnie! — Jaskier szarpnął struny, zwracając uwagę całej karczmy. - A niech mnie gęś kopnie! Ha-ha, przyjacielu Geralcie! Ile żeś to razy wyciągał mnie z kłopotów? Ileś razy dopomógł? Wyświadczył przysługę? Nie zliczyć! No, to teraz kolej na mnie. Za moją to może sprawą odzyszczesz twe słynne oręże.
— Hę? Jaskier wstał.
— Pani Lytta Neyd, twoja najnowsza konkieta, której niniejszym zwracam honor jako wybitnej wróżbitce i niedościgłej jasnowidzce, w swej dywinacji w sposób ewidentny, klarowny i nie budzący wątpliwości wskazała miejsce, które znam. Idziemy do Ferranta. Natychmiast. Musi umówić nas na audiencję, poprzez swoje sekretne koneksje. I wystawić ci przepustkę na opuszczenie miasta, bramą służbową by uniknąć konfrontacji z tymi heterami z kordegardy. Wybierzemy się na małą wycieczkę. Małą i w sumie niedaleką
— Dokąd?
— Rozpoznałem skałę z twojej wizji. Fachowo zwie się to ostaniec krasowy. A okoliczni mieszkańcy nazywają ją Gryfem. Charakterystyczny punkt, wręcz drogowskaz wiodący do siedziby osoby, która faktycznie może coś wiedzieć o twoich mieczach. Miejsce, do którego się wybieramy, nosi nazwę Rawelin. Mówi ci to coś?
Nie samo jeno wykonanie, nie sama rzemieślnicza sprawność o walorze miecza wiedźmińskiego przesądza. Podobnie jak zagadkowe elfie czy też gnomie klingi, których sekret zaginął, miecz wiedźmiński tajemną potęgą powiązany jest z ręką i zmysłem wiedźmina, który nim włada. I właśnie dzięki arkanom magii owej wielce przeciw Ciemnym Mocom jest skuteczny.
Pandolfo Forteguerra,
Traktat o broni białej
Zdradzę wam pewien sekret. O wiedźmińskich mieczach. To bujda, że mają jakąś tajemną moc. I że takie wspaniałe niby z ich oręże, że niby lepszych nie ma. To wszystko fikcja, wymyślona dla pozoru. Wiem to z absolutnie pewnego źródła.
Jaskier,
Pół wieku poezji
Skałę o nazwie Gryf rozpoznali od razu, była widoczna już z daleka.
* * *
Miejsce, do którego zmierzali, położone było mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Kerack a Cidaris, nieco na uboczu od łączącego oba miasta traktu, wijącego się wśród lasów i skalistych pustaci. Droga zajęła im jakiś czas, który zabili gadaniną. Głównie w wykonaniu Jaskra.
Читать дальше