— Tamten galeon, który rzuca kotwicę, spójrz — wskazywała Koral. - Na fladze błękitny krzyż, to «Chluba Cintry», zapewne w rejsie do Koviru. A tamta koga to «Alke», z Cidaris, bierze pewnie ładunek skór. A tam, o, «Tetyda», holk transportowy, tutejszy, dwieście łasztów ładowności, kabotażowy, kursuje między Kerack a Nastrogiem. Tam, zobacz, na redę wpływa właśnie novigradzki szkuner «Pandora Parvi», piękny, piękny statek. Spójrz w okular. Zobaczysz…
— Widzę bez lunety. Jestem mutantem.
— Ach, prawda. Zapomniałam. O, tam, to galera «Fuchsia», trzydzieści dwa wiosła, może wziąć do ładowni czterysta łasztów. A tamten zgrabny trójmasztowy galeon to «Vertigo», przypłynął z Lan Exeter. A tam, dalej, z amarantową flagą to redański galeon «Albatros», trzy maszty, sto dwadzieścia stóp między stewami… O, tam, zobacz, zobacz, żagle stawia i wychodzi w morze kliper pocztowy «Echo», znam kapitana, stołuje się u Ravengi, gdy tu cumuje. Tam znowu, spójrz, pod pełnymi żaglami, galeon z Poviss…
Wiedźmin odgarnął włosy z pleców Lytty. Powoli, jedną po drugiej, rozpiął haftki, zsunął suknię z ramion czarodziejki. Po czym całkowicie poświęcił dłonie i uwagę parze galeonów pod pełnymi żaglami. Galeonów, podobnych którym próżno by szukać po wszystkich morskich szlakach, redach, portach i rejestrach admiralicji.
Lytta nie protestowała. I nie odrywała oka od okularu lunety.
— Zachowujesz się — powiedziała w pewnej chwili — jak piętnastolatek. Jakbyś po raz pierwszy je widział.
— Dla mnie zawsze jest po raz pierwszy — wyznał z ociąganiem. - A piętnastolatkiem tak naprawdę nie byłem nigdy.
* * *
— Pochodzę ze Skellige — powiedziała mu później, już w łóżku. - Morze mam we krwi. I kocham je.
— Marzę niekiedy — podjęła, gdy milczał — by wypłynąć. Sama jedna. Postawić żagiel i wyjść w morze… Daleko, daleko, aż po horyzont. Wokoło tylko wody i niebo. Obryzguje mnie słona piana fal, wicher szarpie włosy prawdziwie męską pieszczotą. A ja jestem sama, zupełnie sama, nieskończenie samotna wśród obcego i wrogiego mi żywiołu. Samotność wśród morza obcości. Nie marzysz o niej?
Nie, nie marzę, pomyślał. Mam ją na co dzień.
* * *
Przyszedł dzień letniego przesilenia, a po nim magiczna noc, najkrótsza w roku, podczas której kwitł po lasach kwiat paproci, a natarte nasięźrzałem nagie dziewczęta tańczyły na mokrych od rosy polanach. Noc krótka jak mgnienie oka. Noc szalona i jasna od błyskawic.
* * *
Rankiem po solstycjum obudził się sam. W kuchni czekało śniadanie. I nie tylko.
— Dzień dobry, Mozaik. Piękna pogoda, nieprawdaż? Gdzie jest Lytta?
— Masz dziś wolne — odrzekła, nie patrząc na niego.
— Moja niezrównana mistrzyni będzie zapracowana. Do późna. Przez czas, który poświęciła… przyjemnościom, nazbierało się pacjentek.
— Pacjentek.
— Leczy bezpłodność. I inne choroby kobiece. Nie wiedziałeś? No, to już wiesz. Miłego dnia.
— Nie wychodź jeszcze. Chciałbym…
— Nie wiem, co chciałbyś — przerwała. - Ale to raczej zły pomysł. Lepiej, byś się do mnie nie odzywał. Udawał, że mnie w ogóle nie ma.
— Koral nie skrzywdzi cię już, zaręczam. Zresztą nie ma jej tu, nie widzi nas.
— Ona widzi wszystko, co chce zobaczyć, wystarczy jej do tego kilka zaklęć i artefakt. I nie łudź się, że masz na nią jakikolwiek wpływ. Do tego trzeba czegoś więcej niż… -Ruchem głowy wskazała sypialnię. - Proszę cię, nie wymieniaj przy niej mojego imienia. Nawet mimochodem. Bo przypomni mi to. Choćby i za rok, ale przypomni.
— Skoro tak cię traktuje… Nie możesz po prostu odejść?
— Dokąd? — żachnęła się. - Do manufaktury tkackiej? Do terminu u krawca? Czy od razu do lupanaru? Ja nie mam nikogo. Jestem nikim. I będę nikim. Tylko ona może to zmienić. Zniosę wszystko… Ale nie dokładaj, jeśli możesz.
— Na mieście — spojrzała na niego po chwili — spotkałam twego koleżkę. Tego poetę, Jaskra. Pytał o ciebie. Niepokoił się.
— Uspokoiłaś go? Wyjaśniłaś, że jestem bezpieczny? Że nic mi nie zagraża?
— Dlaczego miałabym kłamać?
— Słucham?
— Nie jesteś tu bezpieczny. Jesteś tu, z nią, z żalu po tamtej. Nawet gdy jesteś z nią blisko, tylko o tamtej myślisz. Ona wie o tym. Ale gra w tę grę, bo ją to bawi, a ty udajesz świetnie, jesteś diabelnie przekonujący. Myślałeś jednak o tym, co będzie, gdy się zdradzisz?
* * *
— Dziś też nocujesz u niej?
— Też — potwierdził Geralt.
— To już będzie tydzień, wiesz?
— Cztery dni.
Jaskier przeciągnął palcami po strunach lutni w efektownym glissando. Rozejrzał się po gospodzie. Pociągnął z kufla, otarł nos z piany.
— Wiem, że to nie mój interes — rzekł, niezwykle jak na niego dobitnie i twardo. -Wiem, że nie powinienem się wtrącać. Wiem, że nie lubisz, gdy ktoś się wtrąca. Ale pewnych rzeczy, przyjacielu Geralcie, nie powinno się przemilczać. Koral, jeśli chcesz znać moje zdanie, należy do tych kobiet, które stale i w widocznym miejscu winny nosić ostrzegawcze etykietki. Głoszące: «Patrzeć, ale nie dotykać». Coś takiego w zwierzyńcu umieszcza się na terrarium, w którym trzymają grzechotniki.
— Wiem.
— Ona igra z tobą i bawi się tobą.
— Wiem.
— Ty zaś najzwyczajniej w świecie odreagowujesz Yennefer, o której nie możesz zapomnieć.
— Wiem.
— Dlaczego więc…
— Nie wiem.
* * *
Wieczorami wychodzili. Czasami do parku, czasami na wzgórze górujące nad portem, czasami po prostu spacerowali po Korzennym Targu.
Odwiedzili razem austerię «Natura Rerum». Kilka razy. Febus Ravenga nie posiadał się z radości, z jego rozkazu kelnerzy nadskakiwali im, jak umieli. Geralt poznał nareszcie smak turbota w atramencie mątwy. A potem udka gęsiego w białym winie i giczy cielęcej w warzywach. Tylko z początku — i krótko — przeszkadzało mu natrętne i ostentacyjne zainteresowanie innych gości z sali. Potem wzorem Lytty lekceważył je. Wino z lokalnej piwnicy bardzo w tym pomagało.
Później wracali do willi. Koral zrzucała suknię już w przedpokojach, całkiem naga kierowała się do sypialni.
Szedł za nią. Patrząc. Uwielbiał patrzeć na nią.
* * *
— Koral?
— Co?
— Fama głosi, że zawsze możesz widzieć to, co chcesz zobaczyć. Wystarczy ci kilka zaklęć i artefakt.
— Famie — uniosła się na łokciu, spojrzała mu w oczy — trzeba będzie, zdaje się, znowu skręcić jakiś staw. To powinno oduczyć famę mielenia jęzorem.
— Bardzo cię proszę…
- Żartowałam — ucięła. W jej głosie nie było nawet śladu wesołości.
— A cóż takiego — podjęła, gdy milczał — chciałbyś zobaczyć? Lub wywieszczyć? Jak długo będziesz żył? Kiedy i jak umrzesz? Który koń wygra Wielką Tretogorską? Kogo kolegium elektorów wybierze na hierarchę Novigradu? Z kim teraz jest Yennefer?
— Lytto.
— O co ci chodzi, można wiedzieć? Opowiedział jej o kradzieży mieczy.
* * *
Błysnęło. A po chwili z gruchotem przetoczył się grom.
Fontanna popluskiwała cichutko, basen pachniał mokrym kamieniem. Marmurowa dziewczynka skamieniała w tanecznej pozie, mokra i lśniąca.
— Posążek i fontanna — pospieszyła z wyjaśnieniem Koral — nie służą zaspokojeniu mojej miłości do pretensjonalnego kiczu ani nie są wyrazem uległości wobec snobistycznych mód. Służą konkretniejszym celom. Posążek przedstawia mnie. W miniaturze. Gdy miałam dwanaście lat.
Читать дальше