Gdy weszli, drogę natychmiast zastąpiło im coś. Coś było wielkie niczym góra i intensywnie śmierdziało piżmem.
— Się masz, Mikita — powitał górę Jaskier.
Nazwany Mikitą olbrzym, ewidentnie straż przyboczna wielebnego szefa, był metysem, wynikiem skrzyżowania ogra i krasnoluda. Efektem był łysy krasnolud wzrostu dobrze powyżej siedmiu stóp, całkowicie bez szyi, z kędzierzawą brodą, wystającymi jak u odyńca zębami i rękoma sięgającymi kolan. Nieczęsto widywało się podobną krzyżówkę, gatunki, jak się uważało, były całkowicie odmienne genetycznie — coś takiego jak Mikita nie mogło powstać naturalnie. Nie obyło się bez pomocy wyjątkowo silnej magii. Magii, nawiasem mówiąc, zakazanej. Krążyły pogłoski, że sporo czarodziejów lekceważy zakaz. Geralt miał właśnie przed oczami dowód na prawdziwość pogłosek.
Usiedli, zgodnie z obowiązującym tu protokołem, na dwóch wiklinowych krzesłach. Geralt rozejrzał się. W najdalszym kącie komnaty, na wielkim szezlongu, dwie roznegliżowane panienki zajmowały się sobą wzajem. Przyglądał się im, karmiąc jednocześnie psa, mały, niepozorny, zgarbiony i nijaki mężczyzna w luźnej, kwieciście haftowanej szacie i fezie z kutasem. Nakarmiwszy psa ostatnim kawałkiem homara, mężczyzna wytarł ręce i odwrócił się.
— Witaj, Jaskier — przemówił, siadając przed nimi na czymś, co do złudzenia przypominało tron, choć było z wikliny. - Uszanowanie, panie Geralcie z Rivii.
Wielebny Pyral Pratt, uchodzący — nie bez podstaw — za szefa przestępczości zorganizowanej całego regionu, wyglądał jak emerytowany kupiec bławatny. Na pikniku emerytowanych kupców bławatnych nie rzucałby się w oczy i nie byłby do zidentyfikowania jako ktoś spoza branży. Przynajmniej z odległości. Obserwacja z bliższego dystansu pozwalała zobaczyć u Pyrala Pratta to, czego kupcy bławatni nie miewali. Starą i zblakłą bliznę na kości policzkowej, ślad po cięciu nożem. Nieładny i złowróżący grymas wąskich ust. Jasne, żółtawe oczy, nieruchome jak u pytona.
Długo nikt nie przerywał milczenia. Skądś zza ściany dolatywała muzyka, słychać było gwar.
— Rad widzę i witam obu panów — odezwał się wreszcie Pyral Pratt. W jego głosie wyraźnie dała się słyszeć stara i nierdzewiejąca miłość do tanich i kiepsko destylowanych alkoholi.
— Zwłaszcza ciebie rad witam, śpiewaku. - Wielebny uśmiechnął się do Jaskra. - Nie widzieliśmy się od wesela mojej wnuczki, któreś uświetnił występem. A ja właśnie myślałem o tobie, bo kolejnej z moich wnuczek coś za mąż pilno. Tuszę, że po starej przyjaźni i tym razem nie odmówisz. Co? Zaśpiewasz na weselu? Nie dasz się prosić tak długo, jak poprzednio? Nie będę cię musiał… przekonywać?
— Zaśpiewam, zaśpiewam — pospieszył z zapewnieniem Jaskier, blednąc lekko.
— A dziś — kontynuował Pratt — wpadłeś zapytać o moje zdrowie, jak mniemam? Otóż do dupy ono jest, to moje zdrowie.
Jaskier i Geralt nie skomentowali. Ogrokrasnolud śmierdział piżmem. Pyral Pratt westchnął ciężko.
— Dostałem — obwieścił — wrzodów żołądka i jadłowstrętu, więc rozkosze stołu już nie dla mnie. Zdiagnozowano mi chorą wątrobę i zakazano picia. Nabawiłem się dyskopatii, w równej mierze kręgów szyjnych i lędźwiowych, a to wyeliminowało mi z rozrywek łowiectwo i inne sporty ekstremalne. Leki i kuracje pochłaniają ogrom pieniędzy, którem dawniej zwykł wydawać na gry hazardowe. Fujarka, owszem, powiedzmy, że jeszcze mi staje, ale ileż z nią roboty, by stanęła! Rzecz wcześniej znuży, niż ucieszy… To co mi pozostaje? Hę?
— Polityka?
Pyral Pratt zaśmiał się, aż zatrząsł się kutas u fezu.
— Brawo, Jaskier. Jak zwykle w sedno. Polityka, o tak, to jest teraz coś dla mnie. Początkowo nie byłem do rzeczy nastawiony przychylnie. Myślałem prędzej nierządem się parać i w domy publiczne inwestować. Wśród polityków się obracałem i licznych poznałem. I przekonałem się, że lepiej przestawać z kurwami, bo kurwy mają chociaż jakiś swój honor i jakieś zasady. Z drugiej jednak strony z bardaka nie porządzisz tak dobrze, jak z ratusza. A rządzić by się chciało, jeśli nie światem, jak to mówią, to choć powiatem. Głosi stare porzekadło, nie możesz ich pokonać, to się do nich przyłącz…
Przerwał, spojrzał na szezlong, wyciągając szyję.
— Nie markować, dziewczynki! — krzyknął. - Nie udawać! Więcej, więcej zapału! Hmm… Na czym to ja stanąłem?
— Na polityce.
— No tak. Ale polityka polityką, a tobie, wiedźminie, twoje słynne miecze ukradziono. Czy aby nie w tej sprawie mam honor cię witać?
— W tej właśnie jako żywo.
— Ukradli miecze — pokiwał głową Pratt. - Strata bolesna, jak mniemam? Rzecz oczywista, że bolesna. I niepowetowana. Ha, zawszem twierdził, że w Kerack złodziej na złodzieju. Ludzie tameczni, daj im jeno szansę, ukradną, rzecz to znana, wszystko, co nie jest solidnie przybite gwoździami. Na wypadek zaś kontaktu z rzeczami przybitymi zawsze noszą przy sobie brechsztangi.
- Śledztwo, tuszę, trwa? — podjął po chwili. - Ferrant de Lettenhove działa? Spójrzcie jednakowoż prawdzie w oczy, panowie. Ze strony Ferranta cudów oczekiwać nie należy. Bez obrazy, Jaskier, ale twój krewniak lepszym byłby księgowym, niż jest śledczym. U niego nic, tylko książki, kodeksy, paragrafy, regulaminy, no i te jego dowody, dowody i jeszcze raz dowody. Jak w tej facecji o kozie i kapuście. Nie znacie? Zamknęli raz kozę w obórce z główką kapusty. Rano kapusty ani śladu, a koza sra na zielono. Ale dowodów brak i świadków nie ma, tedy sprawa umorzona, causa finita. Nie chciałbym być złym prorokiem, wiedźminie Geralcie, ale sprawa kradzieży twoich mieczy może znaleźć podobne zakończenie.
Geralt i tym razem nie skomentował.
— Pierwszy miecz — Pyral Pratt potarł podbródek upierścienioną dłonią — jest stalowy. Stal syderytowa, ruda pochodząca z meteorytu. Kuta w Mahakamie, w krasnoludzkich hamerniach. Długość całkowita czterdzieści i pół cala, sama głownia długa na dwadzieścia siedem i ćwierć. Wspaniałe wyważenie, waga głowni precyzyjnie równa wadze rękojeści, waga całej broni z pewnością poniżej czterdziestu uncji. Wykonanie rękojeści i jelca proste, ale eleganckie.
— I drugi miecz, podobnej długości i wagi, srebrny. Częściowo, oczywiście. Stalowy trzpień okuty srebrem, także ostrza są stalowe, czyste srebro jest za miękkie, by dobrze je naostrzyć. Na jelcu i całej długości klingi znaki runiczne i glify, uznane przez moich rzeczoznawców za niemożliwe do odczytania, ale niewątpliwie magiczne.
— Precyzyjny opis. - Geralt miał twarz jak z kamienia. - Jakbyś miecze widział.
— Bo też i widziałem. Przyniesiono mi je i zaproponowano kupno. Reprezentujący interesy obecnego właściciela pośrednik, osoba mająca nienaganną reputację i osobiście mi znana, ręczył, że miecze są nabyte legalnie, że pochodzą ze znaleziska w Fen Carn, starożytnej nekropolii w Sodden. W Fen Carn wygrzebano bez liku skarbów i artefaktów, toteż w zasadzie nie było podstaw do kwestionowania wiarygodności. Ja jednak miałem podejrzenia. I mieczy nie kupiłem. Słuchasz mnie, wiedźminie?
— W napięciu. Czekam na konkluzję. I na szczegóły.
— Konkluzja jest następująca: coś za coś. Szczegóły kosztują. Informacja nosi metkę z ceną.
— No wiesz — żachnął się Jaskier. - Ja do ciebie po starej przyjaźni, z przyjacielem w biedzie…
— Interes jest interes — przerwał mu Pyral Pratt. - Powiedziałem, informacja, którą posiadam, ma swoją cenę. Chcesz się dowiedzieć czegoś o losie twych mieczy, wiedźminie z Rivii, musisz zapłacić.
Читать дальше